Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Taśmy w sztuce

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Dobry wieczór! Bardzo dziękuję za wszelkie listy i komentarze nadsyłane do redakcji w odpowiedzi na moje teksty. W szczególności za te nigdy nie napisane i nie wysłane – tych jest zdecydowanie najwięcej. Proszą Państwo o tematy zdecydowanie współczesne, o komentarze do bieżących wydarzeń (nie)kulturalnych i o śmieszne żarty na ich temat. Postaram się więc tym razem nadrobić zaległości i choć w części spełnić jakże słuszne oczekiwania szanownych Czytelniczek i Czytelników.

Jak wiadomo, nie ma dziś tematu bardziej na czasie niż taśmy. Wiadomo też, że nie ma nic przyjemniejszego, niż podsłuchać, co ktoś inny ma do ukrycia, zwłaszcza jeśli dotyczy to osób, co do których mamy mniej lub bardziej uzasadnione podejrzenia, że faktycznie coś knują za naszymi plecami, pod stołem, nad kieliszkiem.

Edward Krasiński, Niebieska Linia (scotch bleu) 1969.
Fot. Eustachz Kossakowski
A jednak bieżąca afera z POdsłuchami POlityków sprawia wrażenie ulepionej z samych braków. Pierwszym narzucającym się brakiem jest brak treści – otóż o wiele ciekawsze od zawartości nagranych rozmów okazują się ich językowa forma oraz sceneria, w jakiej się rozgrywały. Nie chcę tutaj głębiej zanurzać się w temat, choćby po to, żeby nie nadwyrężać dalej naszej wspólnej, państwowej kasy, z której przecież sfinansowaliśmy już te wszystkie kolacyjne dywagacje wysoko postawionych urzędników. Nie po to płacą Państwo podatki, żeby jeszcze na łamach Dwutygodnika czytać kolejny appendix do ujawnionych stenogramów.

Jest wszakże jeden jeszcze zasadniczy brak w tej sprawie, który nie daje mi spokoju. Można powiedzieć drobiazg, a jednak dokuczliwy jak mały kamyk w bucie. Otóż w aferze taśmowej brak... taśm. Są pendrive'y, pliki, nagrania, laptopy, ale czy ktoś widział jakiekolwiek taśmy? Jakieś szpule z nawiniętymi zwojami z Muzeum Techniki?

Ale mówimy „taśmy”, bo taśma to tajemnica, swoisty, nowoczesny topos, cudowna wstążka nawinięta na szpulkę, w której jakimś cudem zaklęty jest dźwięk. Ale takie taśmy, jeśli nie w muzeum, to już tylko w sztuce się zdarzają. W ogóle, przyglądanie się sztuce zawsze dobrze robi i rzecz jasna więcej z niej pożytku niż z czytania niegramatycznych stenogramów. Jednak w sztuce od taśmy magnetycznej większą karierę robią taśmy klejące.

Swego czasu wzorzec trzymania poziomu wyznaczył Edward Krasiński, wyklejając pasek niebieskiej, samoprzylepnej taśmy na wysokości 130 cm nad ziemią. Gest Krasińskiego, uporczywie przez niego powtarzany we wszelkich możliwych miejscach i sytuacjach, jest do dziś nie tylko przykładem niezłomnej konsekwencji, w najskrytszych nawet snach nieosiągalnej dla dzisiejszej klasy politycznej, ale też totalną propozycją przeciągnięcia rzeczywistości na swoją stronę. W tym sensie to również, a może przede wszystkim, taśma prawdy – fakt, z którym trudno dyskutować i wobec którego nic już nie jest takie, jakie było wcześniej.

Maurizio Cattelan, A Perfect Day, 1999

Spójrzmy też na nie mniej śmiałe, interwencyjne użycie taśmy klejącej. Za pomocą najmocniejszej, przemysłowej jej odmiany, Maurizio Cattelan przytwierdził do ściany własnego galerzystę, unosząc go nad ziemię, ale zarazem unieruchomiając w dramatycznej pozie żywego eksponatu we własnej galerii. Z kolei popularna beżowa taśma pakowa to podstawowy materiał w wielu instalacjach Thomasa Hirschhorna, którego tekturowe rzeźby, pomniki i tymczasowe pawilony ustawiane na mało ekskluzywnych osiedlach kreują miejsce spotkania sztuki, filozofii, politycznego aktywizmu ze zwykłymi obywatelami, mieszkańcami, sąsiadami.

Właściwie wszystkie te techniki użycia taśmy, a więc: wyznaczanie poziomu, krępowanie i tworzenie przestrzeni dla spotkania elitarnego z egalitarnym, można, a właściwie należałoby, zastosować wobec rodzimej klasy politycznej. Tymczasem jednak naszym myśleniem kieruje zaskakujący idealizm. Nie wiedzieć czemu, wyobrażamy sobie, że nasi polityczni delegaci to jednostki jakoś specjalnie predysponowane, obdarzone szczególną kulturą i skromnością. A przecież – czego podsłuchane rozmowy dowodzą – mamy do czynienia z idealną reprezentacją społeczeństwa, które lubi i dobrze zjeść, i poprzeklinać w zaufanym gronie, i zatroszczyć się o własną karierę. Dlaczego właściwie miałoby być inaczej?

Katarzyna Przezwańska, Bez tytułu, 2014. Dzięki uprzejmości artystki i Galerii Dawid Radziszewski

Dlatego też wśród artystów więcej ostatnio pragmatycznego myślenia. Rozwijają się raczej postawy empatyczne niż otwarcie krytyczne, myślenie kategoriami pozytywnej zmiany, zgodnie z podstawowymi założeniami współczesnej pedagogiki i resocjalizacji, że zamiast znęcać się i karać, trzeba zwyczajnie pomóc błądzącym – czy to skorumpowanemu władzą politykowi, czy piłkarzowi, który w meczowej gorączce gryzie, zamiast kopać, swoich rywali. A konkretnie – trzeba naszym elitom politycznym stworzyć lepsze warunki pracy. Bo przecież, jak zauważyła Katarzyna Przezwańska, prezentując na wystawie „Co widać” w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej swój projekt rewitalizacji sali plenarnej sejmu, niedostatek jakości pracy polityków może być zwyczajnie wynikiem niesprzyjającego środowiska pracy, złego feng shui, nieszczęśliwie dobranych kolorów w salach posiedzeń, brzydkich mebli, fatalnego powietrza itp. itd. Młoda artystka z zapałem przystąpiła więc do idealistycznego zamierzenia przeprojektowania wnętrza sejmu, przesadzenia posłów zgodnie z kluczem geograficznym, a nie politycznym i przede wszystkim  – wprowadzenia bardziej stymulujących energetycznie kolorów oraz żywej roślinności. Ta ujmująca troska o kondycję ludzi zasiadających w najważniejszej sali w kraju, to nie tyle myślenie życzeniowe, co szczera próba zrobienia czegoś pożytecznego dla dobra nas wszystkich. Kluczowa jest tu wszakże diagnoza – coś nie idzie tak jak powinno. Faktycznie, jak wynika z ujawnionych okoliczności podsłuchanych rozmów, nasi politycy odczuwają wyraźny brak poczucia komfortu pracy. Wystawna kolacja w eleganckiej restauracji z miłą obsługą i dobrą listą win to swoiste antidotum na trudy codziennej biurowej pracy w mniej lub bardziej ponurych gabinetach i salach obrad.

Więc może zamiast zgrzytać zębami i przeganiać polityków z miękkich foteli na twarde stołki czy kneblować usta taśmami, trzeba im faktycznie pomalować sejm na przyjemny, lekki seledyn? Bo że sami się zmienią... takie cuda to tylko w sztuce.