Kraj na sprzedaż
L Filipe dos Santos / Flickr Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic

Kraj na sprzedaż

Dominika Sitnicka

Podczas gdy ideologiczna debata wokół transformacji toczy się między zachwytem nad Zieloną Wyspą i lamentem nad upadkiem wartości, „Magdalena” Tomasza Piątka przedstawia jej obraz żywy, barwny, a jednocześnie zniuansowany

Jeszcze 2 minuty czytania

Bardzo niepokojąca jest okładka „Magdaleny”, na której rozlewają się wyzywające szorty i odkryty brzuch jakiejś anonimowej nastolatki. Blurb z tyłu głosi: „Kraj na sprzedaż, dziewczyna w ofercie” i przed oczami staje mi publicystyka ufryzowana na literaturę, którą z powodzeniem płodzą prawicowi dziennikarze. O rozkradaniu narodowego majątku, o długim cieniu postkomuny, uwłaszczaniu, a wszystko to podlane mizoginistycznym sosem. W jakiś sposób transformacja wciąż jest luką w polskiej literaturze. Z jednej strony obciążona ideologią i rozliczeniowym balastem, z drugiej uciekająca od socjologicznych perspektyw w stronę jednostkowych przeżyć. W „Magdalenie Tomasz Piątek nie tylko przywołuje ducha tamtych czasów, ale też dokonuje próby syntetycznego ujęcia ich ideowego wymiaru.

Oto Polak, który wyemigrował do Francji, by tam odnieść sukces jako menedżer wielkiego Kaczmara, po dziesięciu latach powraca do młodej i wolnej Polski. Rafał, bo tak ma na imię, robi to nie tylko z tęsknoty za ojczyzną, ale też przyciągnięty mającymi się wydarzyć ogromnymi przemianami, które oczywiście są szansą na zawrotną karierę. Polska jest jeszcze amorficznym tworem, w którym kapitalizm aplikuje się agresywnie i na oślep. To kraina, w której wolny rynek jest synonimem wolnej amerykanki, chałupniczo budowanej przedsiębiorczości. Piątek odbudowuje to uniwersum niezwykle plastycznie. Polska to zrujnowane i podziurawione drogi porośnięte rzędami obskurnych ruder, spomiędzy których wyrastają gdzieniegdzie nowobogackie wille w stylu dworkowym. Wszechobecne powywieszane na płotach transparenty i szmaty z napisami „Na sprzedaż”, lub też „Na sprzedarz” czy „Money Ekschange”, niepowtarzalny klimat okazji do spektakularnego biznesu albo zadarcia z mafią i skończenia z lufą pistoletu w ustach. Dziki kraj. Rafał ma kieszenie wypchane frankami i opla, na widok którego w ojczyźnie wszyscy „będą rozdziawiać się i podziwiać”. Oplem tym zajeżdża w poszukiwaniu noclegu pod sierociniec, skąd ostatecznie wywozi byłą mieszkankę tego smutnego przybytku, osiemnastoletnią Magdalenę. Ta cała pasikowszczyzna to na szczęście jedynie konwencja, którą Piątek się bawi, podgryza i ostatecznie ośmiesza.

Tomasz Piątek, „Magdalena”. W.A.B.,
208 stron, w księgarniach od 25 czerwca 2014
Od początku wiemy również, że Magdalena nie jest li tylko przypadkowo przygarniętą przybłędą.  Wychowanka sierocińca, niechciana, upokarzana przez rodzinę, dopiero co osiągnęła pełnoletność, a już przez kierowniczkę przytułku została zwyzywana od kurew i wyrzucona na bruk. W mini i martensach, ale bez skarpetek, bez grosza przy duszy, za to z ogromnym wdziękiem, inteligencją i ciętym językiem. Polski emigrant z Zachodu odnajduje w niej talent, który można przekuć na dobry biznes, a przy okazji pozbawia ją dziewictwa. Nie jest to romantyczna historia, ale nic się nie stało. Bohaterowie jadą dalej do Warszawy robić karierę. Tam w rozmowie z kolegami Rafał, przedstawiając ją, myli się znacząco i mówi wprost: „Magdalena jest Polską... to znaczy Polką”.

Fascynując się tą dziewczyną i współczując jej, zadajemy sobie pytanie: nad kim się tak roztkliwiamy? Nad tą transformacyjną Polską właśnie! Eureka! No, ale nie tylko oczywiście roztkliwiamy. Młodziutki kraj dopiero co opuścił swoją wyrodną macierz i został rozdziewiczony przez zachodni kapitał, ale czujemy, że to potrzebna i nieunikniona lekcja. Nad używaniem kobiet jako alegorii dalej pastwić się nie zamierzam, bo to coś pomiędzy kopaniem leżącego a walką z wiatrakami. Nie rozumiem tylko, czemu akurat Magdalena? Że nierządnica?

Młoda, nieukształtowana Polska pod piórem Piątka jest dosłownie podniecająca. Dla doświadczonego Rafała to wyzwanie i przygoda jednocześnie. Tu nie znają jeszcze okcydentalnych sztuczek przemawiania z dłońmi złożonymi w trójkąt. W chińskiej restauracji dwudziestokilkuletnie japiszony upijają się i jedzą wołowinę po syczuańsku. Pracują w ministerstwie telekomunikacji, to im wolno. „Wszystko jest możliwe” – mówi Rafał i patrzy z nadzieją na tych gości. Wie, że zaraz otworzą się restauracje francuskie, japońskie (sushi! Przyszły przysmak klasy średniej!), greckie i włoskie, gdzie stołować się będzie ten nieopierzony jeszcze, anarchiczny establishment. Podbić Polskę w latach 90. znaczyło mieć nie tylko swoje 5 minut, ale całą dekadę, a nawet dwie dekady. To było jak budowanie Disneylandu na pustyni. Piątek doskonale potrafił uchwycić ten fenomen, biorąc sobie za cel środowisko artystyczne. Tam, podobnie jak na innych polach, wszystko właściwie sprowadza się do szukania ludzi z potencjałem i otrzaskania ich z zachodnią kindersztubą, zagranicznymi ciuchami i ostrygami w bambusowym leczo. Ustami swojego bohatera Tomasz Piątek tłumaczy, co to znaczy, że polska kultura popularna się zeuropeizuje. Pięknie pokazuje to na przykładzie Kaczmarskiego. „Mury” będziemy jeszcze kojarzyć, ale wszystko inne stanie się niezrozumiałym obciachem dla niemodnych literatów w szarych swetrach. Poezja śpiewana nie będzie już naturalną rozrywką dla pracowników mających się wkrótce zainstalować korporacji. W jednym punkcie – „wieszcząc z przeszłości rychłą laicyzację życia publicznego – Piątek pozwolił sobie na żart, który w kontekście ostatnich wydarzeń jest bardziej gorzki niż oczywisty.

Sam szołbiznes w „Magdalenie” nie jest jakąś fantastyczną krainą, przewijają się w nim autentyczne postaci. Czasem wymieniane wprost – jak Kaczmarski, czasem ukryte pod pseudonimami – jak pewien radiowy włodarz i artysta estradowy, od którego zależy przyszła kariera młodej dziewczyny. Z tym ostatnim jest inaczej niż z USA. Zrobienie laski przynosi wymierne korzyści. Piątek bardzo sugestywnie odmalowuje tę postać, tak że nietrudno w nim odnaleźć Edwarda Hulewicza. Czy będzie to materiał na kolejny blamaż polskiego sądownictwa pokroju awantury o Esterkę z „Nocnika” Andrzeja Żuławskiego?

Bohaterowie Piątka nie mają misji innych niż misja wykorzystania pomyślnych wiatrów. Trudno powiedzieć jednak, byśmy mieli ich potępiać. Są dziećmi epoki, gdy mówią: „Nie bój żabki, teraz SPATIF jest absoutnie demokratyczny. Masz kasę, wchodzisz, nie masz, wypad z baru”. Być może to nie do końca ta demokracja, o którą walczyli za komuny, ale skoro jest jak jest, to w tej darwinistycznej przestrzeni trzeba się odnaleźć i wyszarpać swoje.

Rafał jest wyrachowany i traktuje Magdalenę raczej instrumentalnie. Ale gdyby nie on, dziewczyna pewnie pozostałaby tam, gdzie ją znalazł – na bruku. I choć historia ta kończy się tragicznie, to trudno powiedzieć, żeby cały obraz był posępny, jak w „Dziewięć” Stasiuka. Pewna pobłażliwość dla bohaterów tej książki nie wynika z czysto estetycznej nostalgii, ale z budowanego w nas poczucia historycznego porywu i wyjątkowości tamtego okresu. Nie znajdziemy tu lamentów nad upadkiem wartości, kultury, chciwością, brutalnością czy interesownością, które naturalnie nasuwają się na myśl, gdy myślimy o antymicie założycielskim polskiego kapitalizmu. Niełatwo wyszukać w „Magdalenie jakieś ślady wartościowania, a jeśli już, to byłoby to pewnie napięcie na linii: zachodnia rzetelność kontra polskie partactwo.

To historia zabawna i okrutna, ale przy tym niepisana pod tezę. Podczas gdy ideologiczna debata wokół transformacji polaryzuje się na front zachwytów nad budowaniem Zielonej Wyspy i lamentów nad upadkiem wartości, „Magdalena” przedstawia jej obraz żywy, barwny, a jednocześnie zniuansowany. Jednak tym, co stanowi o oryginalności tej książki, jest już sam fakt, że można w jej kontekście rozmawiać o tak ogólnych społecznych i politycznych problemach. Do tej pory były to głównie problemy jednostki, która wielką historię miała w tle.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.