Moskwa-Gruszki
Karolina Gruszka / fot. Jan Smaga

Moskwa-Gruszki

Agata Diduszko-Zyglewska

Komu są bliscy Jerofiejew, Erenburg czy Limonow, ten powinien zobaczyć „Lipiec” Wyrypajewa, a kto do tego żywi ciepłe uczucia do Patricka Süskinda, ten „Lipiec” zobaczyć musi!

Jeszcze 2 minuty czytania

Iwan Wyrypajew, „Lipiec”. Teatr na Woli w Warszawie, premiera 9 października 2009

Monolog wariata-mordercy-kanibala wykonuje na scenie Karolina Gruszka, filigranowa aktorka o dziewczęcej urodzie. Scenografii właściwie nie ma – tylną ścianę sceny stanowi ciężka ciemna kotara, z przodu – mikrofon na stojaku. Dziewczęcość wykreowanej przez Gruszkę postaci także jest ascetyczna, głęboko czysta, wydestylowana z wszelkich możliwych przymiotników: nie-naiwna, nie-seksualna, nie-emocjonalna i nie-chłodna. Aktorka jest niczym świetnie nastrojony instrument, który wydobywa z siebie czystą melodię. Ta melodia niesie grozę, ale piękno dźwięków – uwodzi.

Odniesienie do instrumentu jest nieprzypadkowe, bo chociaż sama Gruszka pytana o inspiracje w pracy nad tą rolą powołuje się na wielkie monologi Łomnickiego czy Holoubka, dla mnie pierwszym skojarzeniem po spektaklu jest monodram Jana Peszka jako Schaefferowskiego „aktora instrumentalnego”, w którego działaniach „wszystko wywodzi się z muzyki: z jej abstrakcyjnej natury, dyscypliny, emocjonalności”. Półtoragodzinny monolog Gruszki jest właściwie całkowicie podporządkowany muzyce i rytmowi. Aktorka na pół wyśpiewuje kolejne części tego poematu prozą – brzmi to czasem jak mantra, czasem jak cerkiewna litania, a czasem – jak kawałek z Warszawskiej Jesieni, ale cały czas pozostaje muzyką. W dodatku, jest to melodia w tonacji dur! A to jeszcze bardziej odrealnia makabryczną treść.

Karolina Gruszka, fot. Jan SmagaPoszczególne fragmenty dzielą precyzyjne pauzy, które często urywają opowieść na wysokim C. Aktorka, tak jak muzyk w przerwie między częściami utworu, wychodzi z roli, nie zdradza żadnych emocji, ociera pot chusteczką, pije wodę, żeby potem nagle wejść dokładnie w ton, na którym urwała lub rozpocząć inny wątek. Ta metamorficzność aktora, nagłe wchodzenie i wychodzenie z roli, o ile jest udane, zawsze robi piorunujące wrażenie, bo jest bliskie fizjologii opętania, a więc rytuału prawdziwej, najgłębszej przemiany. W monologu 62-letniego szaleńca wykonywanym przez młodą kobietę ten zabieg działa szczególnie mocno.

Schaeffer na pytanie, czy teatr ma odzwierciedlać świat, odpowiadał: „transcendentnie – tak, wprost – nie”. Wyrypajew idzie tą samą drogą. „Lipiec” wystawiano już w Niemczech i w Rosji, jednak autor był niezadowolony z kolejnych inscenizacji, które próbowały nadać tekstowi wymiar aktualny i krytyczny wobec rzeczywistości (politycznej i społecznej). Dlatego postanowił sam wyreżyserować poemat. Wybrał muzyczność, rozumianą po schaefferowsku,  jako najistotniejszy i definiujący element formy spektaklu. Muzyka, tak jak poezja, działa czystą substancją, esencją znaczeń, i dlatego potęguje znaczenia ukryte w poezji. Poemat Wyrypajewa wypowiedziany nie-psychologicznie, przy pomocy muzycznej frazy, nabiera dystansu do rzeczywistości, do aktualności i staje się swoistą pieśnią życia, choć wywiedzioną z duszy oszalałej, czyniącej zło bez świadomości zła, pozbawionej poczucia moralności, a więc i człowieczeństwa. Ta istota w swoim zdyszanym monologu drwi i groteskowo wykrzywia najbardziej podstawowe elementy ludzkiego kosmosu – Boga zmienia w „wazelinowego staruszka”, którego zabija; miłość przepoczwarza w kanibalizm, bo przecież chodzi w niej o to, „by stawać się jednością”.

Ten przerażający bohater – człowiek-zwierzę-zły duch – szuka własnego miejsca (a jest to miejsce w wymarzonym przezeń domu wariatów) i kogoś, kto go zrozumie/pokocha (a jest to „Żanna z jego dzieciństwa M.”, którą zjada), a w pogoni za tymi elementarnymi celami piętrzy zło i zmierza ku własnemu unicestwieniu. Ten opis zdradza bliskie pokrewieństwo postaci z innym ludzkim potworem w literaturze – z Janem Grenouille, bohaterem „Pachnidła” Süskinda. Tamten, obdarzony niezwykłym darem węchu, który wyrzuca go poza nawias społeczności, szuka receptury na idealny zapach, który wywoływałby miłość do wydzielającej go istoty, a więc pozwoliłby mu odzyskać swoje miejsce w społeczności. Koniecznym składnikiem owego zapachu jest ekstrakt z ludzkiego ciała. Grenouille zaczyna zabijać i jego morderstwa dzieją się w pewnym sensie mimochodem, jak u Wyrypajewa. Bohater wypada poza sferę moralności i racjonalności w ogóle. Mordowanie to czynność, której oddaje się z pasją, bo – w jego mniemaniu – przybliża go do celu.

Karolina Gruszka, fot. Jan SmagaObydwa teksty łączy gwałtowne, od pierwszego akapitu, zanurzenie w mroczne szaleństwo ludzkiej duszy, jednak Wyrypajew czerpie garściami z tradycji swojej kultury, z literatury rosyjskiej, w której duże stężenie tragizmu nieodzownie wymagało okraszenia szczyptą komizmu, a ten komizm sprawiał, że tragizm był jeszcze bardziej dojmujący i w rezultacie straszniejszy. „Tragiczny” komizm można by uznać za znak rozpoznawczy pewnego nurtu w literaturze rosyjskiej – znajdziemy go u Babla, Erenburga czy Pielewina. Jednak poematowi Wyrypajewa najbliżej chyba w tym kontekście do innego poematu – do „Moskwy-Pietuszki” Jerofiejewa. Nie chodzi tylko o ten sam kwiecisty, nasycony przymiotnikami i bujnymi przekleństwami styl, ale o konstrukcję: obydwa monologi opisują ostatnią podróż, która jest staczaniem się w matnię pełną nikczemnych aniołów nieznających żadnego boga;  podróż ta kończy się śmiercią z rąk innych ludzi.

Dla nas, z roku na rok coraz bardziej związanych z racjonalnym i zeświecczonym światem Zachodu, najbardziej szokująca i poruszająca w postawie bohaterów zaludniających rosyjską literaturę jest umiejętność gwałtownego przejścia od chwytającej za serce czułości, przekraczającej naszą skalę uniesień, do potwornego okrucieństwa, które wykracza poza naszą zdolność pojmowania.

W „Lipcu” Wyrypajewa znajdujemy, właściwy Słowianom, fatalizm, fundamentalne przekonanie, że świat jest kłębowiskiem żmij i padołem łez. Andrzej Stasiuk w jednym z wywiadów wspominał, że rozumiemy Rosjan, bo mieszkamy z nimi „przez ścianę” i mimo oddzielenia spowodowanego polityczną grą i niełatwą wspólną historią – instynktownie czujemy się bliscy ich bohaterom; dzielimy ich fatalistyczny światopogląd. Zapewne więc dlatego literatura rosyjska, także ta współczesna (Pielewin, Prilepin, Limonow) cieszy się tak wielką popularnością nad Wisłą. Kiedy wsłuchujemy się w monolog Wyrypajewskiego potwora, towarzyszy nam dojmujące, ontologiczne  poczucie grozy świata, ale chcemy się wobec tej grozy zdystansować i potraktować ją jako coś egzotycznego – w końcu jesteśmy obywatelami UE… Jednak, z drugiej strony, przeczuwamy, że Wyrypajew mówi nam coś, co dobrze rozumiemy. Wciąż jeszcze nie zachodnie, formalne gry z mieszczańskimi uczuciami budują fundament naszej wizji świata, ale groza spleciona z pięknem.