Chaotyczne akty bezsensownej przemocy

Chaotyczne akty bezsensownej przemocy

Piotr Mirski

Serial „Fargo” pozwala zgłębić jedną z głównych obsesji braci Coen, czyli szczęśliwy lub pechowy zbieg okoliczności. Na przestrzeni dziesięciu odcinków kolejne wątki plączą się, supłają, a potem niespodziewanie rozchodzą i splatają z innymi

Jeszcze 2 minuty czytania

Duluth, Bemidji, Fargo – przez te położone na północy USA miasta przechodzi Ponury Żniwiarz. Wśród ofiar są królowie podziemia, grube i żarłoczne ryby. Są wśród nich także zwykli obywatele, domatorzy, którzy nie potrafią nawet porządnie przeklinać, tylko mówią: „cholercia”, „kurczę pieczone” i „motyla noga”. Na cały ten krajobraz – niskie zabudowania, wąskie drogi i leżące na poboczach trupy – wciąż pada śnieg. To prosty i mocny zabieg artystyczny. Śnieg reprezentuje zarówno emocjonalne wychłodzenie, jak i dziką naturę, przed którą trzeba się chronić, a która nieubłaganie wdziera się w ludzkie życie. Śnieg jest ponadto biały, a biel świetnie kontrastuje z rozbryzgami krwi. 

Serial „Fargo”, który dla stacji FX stworzył Noah Hawley, jest trawestacją kryminalnej komedii braci Coen o takim samym tytule. Chociaż żyjemy w dobie szalonej popularności historii odcinkowych – w czasach, kiedy nie tylko kręci się jeden serial za drugim, ale i produkcje kinowe zmienia się w swojego rodzaju seriale, vide kolejne odsłony „Piły” lub adaptacje komiksów Marvela – to i tak zabieg ten może wydać się niekonwencjonalny. Joel i Ethan Coen to autorzy, których twórczość nie należy do kultury sequeli i franczyz, do świata, gdzie każdy dobry i dochodowy pomysł zostaje poddany kilkukrotnemu recyklingowi. Hawley wiedział jednak, co robi. W „Fargo” wziął na warsztat nie tylko konkretną historię, ale i całą twórczość reżyserskiego duetu. Tropiąc powracające w niej wątki i figury, zrekonstruował fikcyjne uniwersum Coenów, coś, co w fandomowym duchu można by nazwać „Coen-verse”. Wykonał zarówno pracę scenarzysty, jak i krytyka filmowego.

„Fargo”

Głównymi bohaterami serialu są Lorne Malvo (rewelacyjny Billy Bob Thornton) i Lester Nygaard (niewiele gorszy Martin Freeman), mordercy, którzy reprezentują dwa pojawiające się w filmach braci Coen rodzaje zła. Gangster Malvo jest inkarnacją Antona Chigurha z „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Nie wiadomo, skąd pochodzi i dokąd zmierza; niby ma nad sobą jakichś szefów, ale na boku prowadzi własną grę; jest drapieżnikiem i filozofem przemocy – mówi, że zabija, aby nie zostać zabitym przez innych. Sunie przed siebie sztywno niczym Nosferatu i uśmiecha się z bezczelnością królika Bugsa. Malvo to zło tajemnicze i być może nadprzyrodzone. Sprzedawca ubezpieczeń Nygaard wzorowany jest nie tylko na Jerrym Lundegaardzie z oryginalnego „Fargo”, ale i na podobnych mu bohaterach z „Śmiertelnie proste” i „Człowieka, którego nie było”. To poniżany przez wszystkich pantoflarz i frustrat, który pewnego dnia zabija w afekcie swoją żonę, a potem doprowadza do kilku innych tragedii, desperacko chcąc uniknąć odpowiedzialności za swój czyn. Niski, neurotyczny i obdarzony dość dobroduszną twarzą, ma w sobie coś chaplinowskiego – jest niezdarą, który wywołuje apokaliptyczną lawinę. Nygaard to zło ludzkie i pospolite. Ścieżki tych dwóch potworów przecinają się kilkukrotnie, co za każdym razem skutkuje masakrą.

Falę zbrodni próbują powstrzymać stróże prawa: lokalni policjanci Bill Oswalt (Bob Odenkirk), Molly Solverson (Allison Tolman) i Gus Grimly (Colin Hanks), a także agenci FBI – Webb Pepper (Jordan Peele) i Bill Budge (Keegan-Michael Key). Idzie im to jak po grudzie. Solverson ma dobrą intuicję i jako jedyna w całym towarzystwie nie minęła się z powołaniem, ale wciąż podkłada jej nogę wioskowy głupek Oswalt; Grimly jest pełen dobrych chęci, ale paraliżuje go lęk przed tym, że zginie i osieroci swoją córkę; Pepper i Budge to para fajtłap i nie tłumaczy ich żadne „ale”. Jakby to powiedział Frank Drebin z „Nagiej broni”, uśmiechając się szeroko: tak trzymać, chłopcy i dziewczyny. Chociaż wszyscy z nich są niegroźnymi poczciwinami, a ich portrety nakreślono z wyraźną sympatią, z całej opowieści płynie smutna konkluzja, przekonanie, że dobrzy ludzie są zbyt słabi, aby móc skutecznie walczyć ze złem. Tylko tym, którzy grają z przestępcami na ich zasadach, czyli wbrew oficjalnemu prawu i zgodnie z prawem dżungli, udaje się coś osiągnąć. Jakby to powiedział Brudny Harry: ogień zwalcza się ogniem.

„Fargo”

Serialowy metraż pozwala zgłębić jedną z głównych obsesji braci Coen, czyli szczęśliwy lub pechowy zbieg okoliczności. Na przestrzeni dziesięciu odcinków kolejne wątki plączą się, supłają, a potem niespodziewanie rozchodzą i splatają z innymi. Akcja drepcze w miejscu i nagle przyspiesza, przeskakuje kilka lat do przodu lub kilka do tyłu, odsłaniając historię przedmiotów, które miały decydujący wpływ na losy danych bohaterów: znalezionej w śniegu torby z pieniędzmi lub kupionej po promocyjnej cenie strzelby. Opowieści ukrywają się w opowieściach niczym matrioszki. Z tej obfitości nie wyłania się jednak żaden konkretny obraz. W „Fargo” ludzkie życie, widziane z szerszej perspektywy, jest tylko krwawym bajzlem, bezładnym potokiem zdarzeń, w którym w jednej chwili można wszystko zyskać albo stracić. Kwestią dyskusyjną pozostaje natura siły, która popycha ten świat do przodu; siły, w której ręce oddawał się Anton Chigurh, rzucając w górę monetę, i którą chciał poznać Larry Gopnik z „Poważnego człowieka”, udając się po poradę do kolejnych rabinów. Być może to po prostu suma ludzkich decyzji. Być może to wola jakiegoś złośliwego bóstwa. Serial, tak jak i filmy Coenów, flirtuje z obiema odpowiedziami i ostatecznie do żadnej z nich się nie przychyla. Coen-verse to tajemnicze i niebezpieczne miejsce.

To wszystko jest i straszne, i śmieszne. Chociaż narracja prowadzona jest z dziwnym spokojem i przy wtórze melancholijnej muzyki, to absurd kolejnych sytuacji pozostaje wyczuwalny. Odróżnia to „Fargo” od „Detektywa” i „Dochodzenia”, seriali kryminalnych, które również prezentują ponurą wizję świata, ale robią to w dość efekciarski sposób – trochę zbyt często sięgając po ołowiany spleen i wysokoprocentowy mrok. Tymczasem „Fargo” przypomina opowiedziany z kamienną twarzą dowcip: pełen repetycji i twistów, bardzo długi i bardzo chamski. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.