Perły z lamusa i trupy z szafy
"Przeraźliwe łoże"

Perły z lamusa i trupy z szafy

Piotr Mirski

Przegląd „Archiwum grozy”, który pokazywany był równolegle na festiwalu w Gdyni i w TVP Kultura, pokazuje, że polscy reżyserzy próbowali swoich sił w horrorze częściej, niż mogłoby się wydawać

Jeszcze 2 minuty czytania

W tym domu nie straszy. Niewiele nakręcono w Polsce horrorów, a jeszcze mniej pozostało w zbiorowej świadomości – twarzą nadwiślańskiej grozy wciąż jest kostiumowa i kampowa „Wilczyca” Marka Piestraka. Trudno jednoznacznie orzec o przyczynach takiego stanu rzeczy. Być może powodem jest to, że nigdy nie było u nas silnej tradycji kina gatunkowego. A może za wszystkim stoi fakt, że nasza kultura filmowa była zbyt pruderyjna na horror, który od zawsze stanowił wehikuł dla wszelkiego rodzaju transgresji. Bez względu na odpowiedź, symptomatyczne wydaje się to, że najzdolniejsi rodzimi twórcy o mrocznych inklinacjach – Andrzej Żuławski i Roman Polański – wyjechali na Zachód i właśnie tam śnili swoje koszmary.

Przegląd „Archiwum grozy”, który pokazywany był równolegle na festiwalu w Gdyni i TVP Kultura, i na który składają się powstałe w latach 60., 70. i 80. krótko- lub średniometrażowe filmy telewizyjne, pokazuje, że polscy reżyserzy próbowali swoich sił w szeroko pojętym horrorze częściej, niż mogłoby się wydawać. Że strach, dreszcz i obrzydzenie nie zawsze były dla nich wstydliwymi przyjemnościami. W zebranych filmach nie brakuje scen i obrazów, które szczególnie silnie działają, kiedy jest już późno, kiedy senność wykrzywia percepcję i osłabia sceptycyzm. Stare domostwo, które otula jedwabisty welon sztucznej mgły; potępieniec o ciele sprowadzonym do bulgoczącego budyniu; nocny spacer, któremu towarzyszy oldschoolowa muzyka elektroniczna; pobielone twarze i ubrane w peleryny szkielety. Zredukowanie tych dzieł do urokliwych przebłysków gotyckiej tandety byłoby jednak niesprawiedliwością. Wiele z nich to przykłady świetnego rzemiosła, co zapowiadają już nazwiska niektórych twórców: Janusz Majewski, Piotr Szulkin, Andrzej Żuławski. Ponadto krótki metraż pozwala zminimalizować to, co bywa najczęstszą bolączką horrorów kręconych pod każdą szerokością geograficzną, czyli nużącą schematyczność fabuł. W trwających po kilkadziesiąt minut historiach dostajemy same mięso: szybki wstęp, treściwe rozwinięcie i mocną puentę. 

„Bicie serca”, reż. Jan Laskowski

Wiele z tych filmów powstało w oparciu o prozę klasyków – Edgara Allana Poego, Iwana Turgieniewa czy Stefana Grabińskiego – dlatego akcja zazwyczaj rozgrywa się w przeszłości. Wracamy w nich do łatwo poddających się fetyszyzacji czasów szlacheckich dworków, wytwornych bali, dekadenckich spelun, braku elektryczności, niewygodnych sukni i jeszcze mniej wygodnej etykiety. Klasyczne są tu również instrumenty grozy. Straszne jest pożądanie – tak jak w „Domu Sary” Zygmunta Lecha, w którym piekielna femme fatale uwodzi kolejnych mężczyzn, aby pozbawić ich życia i duszy. Straszne jest też szaleństwo – jak w „Biciu serca” Jana Laskowskiego, którego oś stanowi monolog dręczonego przez poczucie winy mordercy. Fantastyczne elementy, historyczny kostium i uniwersalna tematyka sprawiają, że filmy te wydają się odklejone od rzeczywistości i trochę błahe, ergo: doskonale eskapistyczne.

Trzonem „Archiwum grozy” są nowelki z cyklu „Opowieści niezwykłe”, który wyprodukował Zespół Filmowy Studio. Czarno-białe i skromne, ale niepozbawione wyobraźni i finezji, stanowią udane ćwiczenie z horroru. Tak jak w legendarnej „Strefie mroku”, paliwem każdego odcinka jest mocny i ciekawy pomysł. W „Ślepym torze” Ryszarda Bera grupa ludzi wsiada do nadzorowanego przez nawiedzonego kolejarza pociągu, który zdaje się zmierzać ku jakiejś straszliwej katastrofie; poczucie zagrożenia, atmosfera nocnego czuwania i wymieniane przez podróżnych dziwaczne opowieści z czasem gęstnieją w czyste szaleństwo. W również podpisanym przez Bera „Pożarowisku” rodzina wprowadza się do przeklętego domu, gdzie raz po raz wybucha pożar; świadomość niebezpieczeństwa rodzi nie tylko napięcie, ale i ciekawość, w jaki sposób dojdzie do zaprószenia ognia. „Opowieści niezwykłe” bywają ponadto zgrabne pod względem formalnym. „Mistrz tańca” Jerzego Gruzy to hipnotyczna podróż przez ekspresjonistyczne miasto, a „Ślepy tor” zawiera trochę miłych dla oka efektów specjalnych: fajerwerków i halucynacji. Każdy odcinek ma narracyjną klamrę, w której bohaterowie – zazwyczaj będący już pogodzonymi z losem duchami – opowiadają swoją historię starszemu gentlemanowi, i która służy pokrzepieniu serc widzów, niesie bowiem dawkę humoru i odziera śmierć z tajemnicy.

„Jajo”, reż. Konrad Szołajski

Nie wszystkie filmy z „Archiwum grozy” są jednak tak poczciwe, znaleźć można wśród nich również pozycje dziwaczne i niepokojące. Oparte na chłopskim podaniu „Oczy uroczne” Szulkina, w których główne role odgrywają stare zamczysko i mężczyzna o śmiercionośnym spojrzeniu, to najbardziej oryginalne i wycyzelowane formalnie dzieło w zestawie. Brak tu dialogów, a większość scen to ciąg impresji, którym akompaniują piskliwe przyśpiewki i przesadnie dramatyczna muzyka. „System” Majewskiego, w którym pewna para z tragicznym skutkiem odwiedza szpital psychiatryczny, to film szalony na poziomie zarówno tematyki, jak i stylu. Pierwsze ujęcie przedstawia dziko łopoczące na wietrze włosy, co zwiastuje już tempo i rytm opowieści – podróż bohaterów na drugą stronę lustra przypomina chocholi taniec, któremu przewodzi obłudnie uprzejmy lekarz, trochę demiurg, a trochę błazen. Natomiast „Jajo” Konrada Szołajskiego, traktujące o smutnym życiu naukowców i niebezpiecznych eksperymentach, stanowi wycieczkę w stronę obcego polskiemu kinu horroru cielesnego. Podteksty seksualne są cały czas wyraźne i wychodzą na powierzchnię w scenie, w której cierpiąca z braku dzieci kobieta zostaje zgwałcona i zapłodniona przez wielkiego potwora. Szkoda tylko, że finał popycha całość w stronę taniej groteski. 

Wykorzystanie w nazwie przeglądu słowa „groza” wydaje się znaczące. Jest to dość pojemny termin, dzięki czemu obok tak czystych gatunkowo filmów, jak „Dom Sary” czy „Jajo”, można było postawić będącą mrocznym melodramatem „Pieśń triumfującej miłości” Żuławskiego lub baśniowo-fantasmagoryczne „Oczy uroczne”. Przede wszystkim jednak „groza” brzmi łagodniej niż „horror” – nie warczy tak głośno, nie budzi skojarzeń z pruciem flaków i rozbryzgami krwi. Wyselekcjonowane filmy są dość ostrożne w pokazywaniu okropieństw i z reguły mają charakter niewinnej zabawy. Zabawy w berka z demonami i podchody na cmentarzu. Zabawy, która nigdy nie stała się w Polsce powszechna.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.