KULTURA ŚRODKA:  O guście się dyskutuje
Fot. strona oficjalna artystki

KULTURA ŚRODKA:
O guście się dyskutuje

Piotr Kowalczyk

Co motywuje nasze sądy? Czy miłość lub nienawiść do „My Heart Will Go On” Céline Dion jest rezultatem uniwersalnego, bezinteresownego, „kantowskiego” instynktu estetycznego?

Jeszcze 3 minuty czytania

Uporządkujmy chronologię. W 1968 roku w kanadyjskiej prowincji Quebec w wielodzietnej rodzinie (trzynaścioro rodzeństwa!) przychodzi na świat Céline Dion. Już jako nastolatka wygrywa międzynarodowe konkursy piosenki (m.in. Eurowizję, w barwach… Szwajcarii) i pod koniec lat 80. staje się jedną z największych gwiazd lokalnej francuskojęzycznej sceny. Lata 90. to okres imperialny, kiedy artystka częściowo porzuca język francuski na rzecz angielskiego i staje się globalną gwiazdą pop. Ukoronowaniem przemiany jest płyta „Let’s Talk About Love” z 1997 roku. Znalazła się na niej piosenka z filmowej superprodukcji „Titanic” Jamesa Camerona, „My Heart Will Go On”. To największy do tej pory przebój artystki. Do 2013 roku nabywców znajduje ponad 200 milionów płyt Céline Dion. Jest dziś najlepiej sprzedającą się artystką w historii, a jednocześnie ikoną kiczu, nudnej muzyki i drobnomieszczańskiego konformizmu.

Główny popkulturowy produkt eksportowy Kanady nigdy nie miał szczególnie dobrej prasy wśród krytyków muzycznych. Jej muzykę recenzenci postrzegali jako miałki, przeprodukowany pop. Wokalne popisy, skórzane stroje i pewna pretensjonalność w zachowaniu scenicznym (cudownie nadające się do sparodiowania wymachiwanie rękami) miały być świadectwem braku umiarkowania, który najkrócej można słowem „kicz”. Fani alternatywy mieli jej też za złe, że w 1998 roku zatrzymała pochód Elliotta Smitha ku sławie, zabierając mu sprzed nosa Oscara za najlepszą piosenkę. Przerysowane „My Heart Will Go On” pokonało dyskretne „Miss Misery” Smitha, a w niejasnym następstwie zdarzeń, które łączyli ze sobą fani artysty, singer/songwriter z Portland popełnił w 2003 roku samobójstwo. Kanadyjską Beatę Kozidrak podszczypywała też Madonna.

Z kolei publiczność w jej rodzinnym Quebecu łączy z piosenkarką coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego. Z jednej strony mieszkańcy tej prowincji mieli poczucie, że żyją w parku rozrywki, którego główną atrakcją jest Céline Dion. Z drugiej rezerwowali sobie monopol na krytykowanie jej wobec nowojorskich i hollywoodzkich ekspertów od popkultury („Hej, nie znosiliśmy jej przed wami!”). Dla szansonistki z Quebecu znalazło się nawet miejsce w odcinku „South Parku”. W piosence „La Resistance” pada obietnica, że wraz z atomową anihilacją kraju klonowego liścia zniknie też Céline Dion.

Jak doszło do tego, że utalentowana wokalistka stała się obiektem wrogości i szyderstw? Czy w ogóle wolno dziś lubić Céline Dion? Dlaczego zespoły rockowe takie jak U2 czy Rage Against the Machine, przepełnione równie wielką wykonawczą pasją i poczuciem misji co Kanadyjka, są od niej bardziej szanowane? Czym jest gust i jak go konstruujemy? Na wszystkie te pytania próbował odpowiedzieć Carl Wilson, kanadyjski krytyk muzyczny, w książce „Let's Talk About Love. Journey to the End of Taste”. Tytuł zaczerpnięty został z najlepiej sprzedającej się płyty piosenkarki z 1997 roku (31 milionów sprzedanych egzemplarzy), na której znalazła się też ballada z „Titanica”. Druga część tytułu to nawiązanie do „Podróży do kresu nocy” innego kontrowersyjnego frankofona, Louis-Ferdinanda Céline'a.

„Let’s Talk About Love” wydana została po raz pierwszy w 2007 roku przez wydawnictwo Bloomsbury w ramach serii 33 1/3. W kwietniu 2014 ukazało się rozszerzone wznowienie książki, uzupełnione o eseje krytyków i artystów (m.in. aktora Jamesa Franco i basistę Nirvany Krista Novoselica), ze zmienionym, wiele mówiącym podtytułem – „Why Other People Have Such Bad Taste” („Dlaczego inni mają taki zły gust”).  33 1/3 to cykl krótkich książek w formacie kieszonkowym, opisujących wybrany album z ostatniego półwiecza muzyki popularnej – od „Live at the Apollo” Jamesa Browna (1963) po „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” Kanyego Westa (2010). To właściwie zbiór pop-rockowych katechizmów, odzwierciedlenie i zarazem potwierdzenie anglocentrycznego kanonu muzyki rozrywkowej. Jednocześnie to ściąga dla muzycznych nerdów, którzy pragną od podszewki poznać historię ulubionych płyt – metody pracy Briana Eno przy albumie „Another Green World” czy tajniki niesamowitego brzmienia debiutu Joy Division. Niewątpliwie rzecz dla muzycznych obsesjonatów. Płyta Céline Dion nie pasuje do tego towarzystwa, bo mało kto traktuje „Let’s Talk About Love” jako kamień milowy w historii muzyki. Można się nawet zastanawiać, czy to bombastyczne brzmienie, histeria i sentymentalizm nie dyskwalifikują produkcji Céline jako „dobrej muzyki”.

To jednak zupełnie nie interesowało Carla Wilsona, choć twórczości Dion poświęcił także sporo miejsca. Jego książka to coś więcej niż tylko relacja z jej życiorysu, wyliczanka kolejnych płyt, współpracowników czy przebojów. Błyskotliwie zrekonstruował kulturowe składniki jej fenomenu – tradycję muzyki schmaltz, estetykę rockowej power-ballady i francuskojęzycznej chanson czy wreszcie wpływ lokalnej quebecańskiej dumy narodowej (w prowincji prawdziwymi gwiazdami byli wykonawcy poezji śpiewanej, a nie popowe wokalistki). Zauważył w końcu, że popularność Dion na całym świecie, w krajach takich jak Afganistan, Chiny czy Jamajka (gdzie jej łzawe ballady lecą w samochodach największych bandziorów) może brać się stąd, że ona sama siebie postrzega jako buntowniczkę – arywistkę z biednej katolickiej rodziny, z regionu Kanady opierającego się amerykanizacji. Wilson nie ukrywa jednak, że Céline i jej najlepiej sprzedający się album były tylko pretekstem do innych rozważań. Obsesją Wilsona nie jest Céline Dion, ale – sama natura gustu. Co motywuje nasze sądy estetyczne? Czy miłość lub nienawiść do „My Heart Will Go On” jest rezultatem uniwersalnego, bezinteresownego, „kantowskiego” instynktu estetycznego?

Wilson staje tutaj raczej po stronie Pierre’a Bourdieu, który argumentował, że gust nigdy nie jest czymś bezinteresownym. To forma kulturowej waluty, kapitału, który wykorzystujemy do gromadzenia społecznego prestiżu. Nienawiść do Céline Dion nie jest tylko wyborem estetycznym, ale też etycznym – sposobem na odróżnienie, czy wywyższenie ponad jej fanów (jak podają badania przytaczane przez Wilsona, w dużej mierze są to kobiety w średnim wieku z niższej klasy średniej) przez będących bardziej na bieżąco „młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków”. „Trudno o mniej cool publiczność niż fani Céline Dion” – podsumowuje ten wątek Wilson. Muzykę Dion nazywa nuworyszowską: „Symbolizuje aspiracje. Jest jak luksusowy przedmiot, którym Céline dzieli się ze swoją publicznością. Swoim głosem pokazuje ludziom sztuczki, jednocześnie ta wirtuozeria wokalna czasem wymyka się jej samej spod kontroli”. 

Wilson dużo miejsca poświęcił także pojęciu, które może być odpowiednikiem „kultury środka” – średniemu gustowi, middlebrow. „Kultura middlebrow zawsze będzie chłopcem do bicia. I dlatego chciałem przyjrzeć się Céline, bo trudno znaleźć kogoś bardziej middlebrow niż ona. Nie ma w niej nic agresywnego czy brudnego. Middlebrow to dla mnie reprezentacja kultury klasy średniej w czasach, gdy jest ona pod ciągłą presją degradacji. A jednym z największych amerykańskich osiągnięć XX wieku było to, że przedstawiciele klasy średniej nie musieli być świetnie wykształceni, ale mieli na wyciągnięcie ręki przystępne formy kultury, która była do tej pory postrzegana jako elitarna” – mówił Wilson w jednym z wywiadów. Sam Wilson w czasie pracy nad książką zmienił swoje nastawienie do Céline Dion. Przestał czuć się komfortowo ze swoją pogardą, którą jako fan alternatywy z kręgów określanej przez niektórych jako „hipsterskie” miał w obowiązku odczuwać: „Owszem, jest to słaba muzyka do tworzenia wyszukanych estetycznych sądów, ale może być wspaniałym akompaniamentem do pierwszego pocałunku, pogrzebu babci czy zalania się łzami”. Nazywa twórczość Dion „skrajnie demokratyczną” (chyba nie przez przypadek jej piosenka została wykorzystana w kampanii prezydenckiej Hillary Clinton w 2008 roku). „Dlaczego pasja zrodzona z uczuć takich jak mizantropia (Rage Against the Machine) jest waloryzowana wyżej niż pasja w imię miłości i wzajemnego zrozumienia?” – pyta w innym miejscu. Muzyka Dion niewątpliwie jest sentymentalna i skrajnie „kobieca” (jeden z krytyków określił ją jako heavymetal z estrogenem) – sentymentalizm i porywczość uczuć to cechy, która wraz z rozwojem XIX-wiecznego kapitalizmu były coraz bardziej postrzegane jako niepożądane. Kobiecość to również pewna ułomność. „Pokazując swój sentymentalizm, pokazujemy słabość. Ale zestawmy ze sobą sentymentalistów i tych, którzy zawsze «twardo stąpają po ziemi» – którzy z nich są prawdziwymi emocjonalnymi kalekami”?            

Jednocześnie zauważył, że rozróżnienie preferencji, które znalazło się w „Dystynkcji” Bourdieu – gust klasy niższej, średniej i robotniczej – powoli przestaje mieć rację bytu. W niektórych kręgach „w dobrym tonie” jest słuchać zarówno Arnolda Schoenberga, jak i kiczowatego popu czy ciekawostek z YouTube’a (takich jak Rebecca Black, której „Friday” zostało okrzyknięte najgorszą piosenką wszech czasów). To samo dotyczy gustów kulinarnych, literackich czy filmowych – choćby wielkiego renesansu kryminałów czy seriali. Nie liczy się wartość czy aspiracje dzieła samego w sobie, ale pewna biegłość, z którą dobieramy różne, pozornie niepasujące do siebie elementy.

Książka Wilsona wpisuje się też w trwającą od ponad 20 lat w anglosaskim środowisku krytyków muzycznych (od niedawna także w polskim), a nasiloną w erze internetu, dyskusję między zwolennikami rockizmu i poptymizmu. Rockiści (na początku było to określenie pejoratywne, z którym nikt się nie identyfikował) uznają gatunki muzyczne wywodzące się z kultury rocka za bardziej wartościowe od popu, hip-hopu czy muzyki tanecznej. Przykładają też ogromną wagę do tekstów piosenek (artystów reprezentujących gatunek singer/songwriter uważają za bardziej autentycznych od popowych wokalistek). Uznają prymat albumu nad formatem singla oraz wykonywania własnych utworów od utworów pisanych przez ghostwriterów (tak jest w przypadku większości czołowych postaci sceny pop). Są też bardziej zasadniczy w kwestii kanonu muzycznego (twierdzą, że da się mniej więcej obiektywnie wskazać, które dzieła do niego należą). Zainspirowani tekstami amerykańskiego krytyka Franka Kogana poptymiści zauważają natomiast, że to podejście powoduje niedocenienie dźwiękowej innowacyjności muzyki pop czy bogactwa takich form jak teledysk, taniec, stroje i kreacja wizualna. Ma też w sobie ideologiczne ziarno rasizmu, homofobii i mizoginii (rock to współcześnie kultura dorosłych, białych, heteroseksualnych mężczyzn, vide cykl koncertów Męskie Granie). Jest też moralnie zbyt rygorystyczne – muzyka powinna być sferą przyjemności, a nie obowiązku.  W końcu twierdzą, że pod pozorem rebelii i antysystemowości rocka sprzedawany jest taki sam spektakl jak w przypadku muzyki pop. Autor „Let’s Talk About Love” w tej dialektyce opowiada się po drugiej stronie, co nie znaczy, że mówi, że wszystko i zawsze powinno nam się podobać.  

Krótka i niezwykle gęsto napisana książka Carla Wilsona jest wezwaniem do porzucenia uprzedzeń klasowych i zawiera jeden wniosek: muzykę pop można lubić z miliona różnych powodów, których nie są w stanie uchwycić algorytmy i formułki recenzenckie. Nie musimy lubić czy szanować każdego dzieła popkulturalnego, ale za naszymi schematami i sądami bardzo często ukryte są różne formy przemocy, lub po prostu niesprawiedliwe albo przynajmniej nie do końca przemyślane opinie. Wilson uważa jednocześnie, że lepsza jest już postawa otwartej wrogości do pewnej estetyki niż charakterystycznego dla kultury internetu „słuchania ironicznego”. Swoją drogą, ciekawe, czy Carl Wilson byłby tak samo wyrozumiały, gdyby zamiast Céline Dion swoją książkę musiał poświęcić „Balkanice” czy „Nam Słowianom”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).