Smutek fana Radiohead
Fot. Matt Benton, flickr, CC BY-NC-SA 2.0

Smutek fana Radiohead

Łukasz Żurek

Całe zaufanie i estyma, jakimi darzę wokalistę, nie uchroniły mnie przed zawodem najnowszym albumem Thoma Yorke’a. Zaczęło się od déjà vu      

Jeszcze 2 minuty czytania

„Jestem Paul i wolę starsze nagrania Radiohead” – tak zaczyna się skecz „Radiohead Fan Speaks Out”, w którym sparodiowano klasyczny problem fanów zespołu Thoma Yorke’a: co zrobić z tym, że kapela nie brzmi już tak, jak na „The Bends” i „OK Computer”? Znerwicowani bohaterowie skeczu tworzą coś w rodzaju grupy wsparcia dla uzależnionych, a pierwszym krokiem w walce z „nałogiem” – bezrefleksyjnym zachwycaniem się wszystkim, co wydają muzycy zespołu – jest przyznanie, że „Kid A” było nieco dziwne.

W przynajmniej jednej sprawie wspomniany skecz jest nietrafiony. Tak naprawdę fani są bardzo poróżnieni w ocenach dorobku Radiohead i Yorke’a. Narzekanie na „OK Computer” jest oczywiście nie do pomyślenia (zupełnie jak w sparodiowanej grupie wsparcia), ale wszystko to, co brytyjscy muzycy nagrali po słynnym albumie, jest wciąż przedmiotem obsesyjnej dyskusji, krążącej głównie wokół pytania: „kiedy się skończyli (jako zespół alternatywny lub jako zespół rockowy)?”. Nie mógłbym się jednak znaleźć w grupie uzależnionych od zachwytu nad wszystkim, co wydaje Yorke z dwóch powodów. Po pierwsze nie załapałem się pokoleniowo na czas, gdy Radiohead wydawali swoje pierwsze trzy płyty, słuchałem ich dorobku niechronologicznie. Po drugie: nie utożsamiałem eksperymentów zespołu z awangardowym sprawdzaniem wytrzymałości sztuki. Kiedy kilka lat temu na łamach „Teraz Rocka” członek zespołu Wilki narzekał na to, że Radiohead zdziwaczeli i teraz nagrywają muzykę „przeintelektualizowaną”, szczerze się uśmiałem. Odchodzenie od tradycyjnego instrumentarium rockowego, śmiałe eksperymentowanie z elektroniką – to wszystko brytyjscy muzycy łączyli zazwyczaj z mainstreamowym myśleniem o strukturze utworu.

Cały geniusz i rewolucyjność „OK Computer” polegały wszak na wymieszaniu nieprzystających do siebie zapożyczeń muzycznych i stworzeniu z tego utworów, które przynajmniej w teorii mogły nadawać się do radia. Właśnie dlatego Radiohead stali się najpopularniejszym z alternatywnych zespołów: w ich muzyce różnica zawsze związana była z powtórzeniem, melodia potrafiła wybrzmieć w skrajnie niesprzyjających dźwiękach. Album z 1997 roku dziś urósł do rangi fantazmatu sukcesu artystycznego i finansowego w muzyce rockowej – trudno zliczyć zespoły, które próbowały nagrać swoje „OK Computer”. „Kid A”, „Amnesiac”, „Hail to the Thief” i „In Rainbows” mimo zauważalnego rozwoju brzmieniowego, w gruncie rzeczy kontynuują model „OK Computer”.

Nie inaczej było w przypadku „The Eraser”, pierwszego solowego albumu Yorke’a, zeszłorocznej płyty Atoms for Peace „AMOK” i kilku pojedynczych piosenek, które wokalista Radiohead wypuszczał do sieci przy różnych okazjach. Z tą różnicą, że Yorke solo to muzyk po uszy zanurzony w elektronice. Nagrywa z Burialem, Four TetemFlying Lotusem, a przy okazji gra sety jako didżej. W tym, co robi, słychać głównie fascynacje IDM, krautrockiem, ambientem czy starym dubstepem – wszystko to przepuszczone jest jednak przez wrażliwość rockowego muzyka zasłuchanego w Pixies i Sonic Youth.

Standardowy smutek fana Radiohead jest mi zatem obcy. Całe zaufanie i estyma, jakimi darzę wokalistę, nie uchroniły mnie jednak przed zawodem, jaki sprawił mi „Tomorrow’s Modern Boxes”, najnowszy album Yorke’a.

Thom Yorke „Tomorrow’s Modern Boxes”,
self-released 2014
Zaczęło się od déjà vu. Kampania z dziwnymi zdjęciami, które Yorke i Nigel Godrich udostępnili na tumblrze, premiera w internecie… To wszystko widzieliśmy już siedem lat temu przy okazji „In Rainbows” (a ostatnio w związku z „Syro” Aphexa Twina). Artysta o renomie Yorke’a nie musi rzecz jasna przejmować się wymyślaniem coraz to nowych zabiegów marketingowych, ale warto, aby przemyślał, co poprzednio poszło nie tak. Cena 20 zł za najnowszy album wydaje się bardzo korzystna – podobnie jednak jak w 2007 kryje haczyk. Darmowe lub prawie darmowe „In Rainbows” było dostępne tylko w słabej jakości plikach mp3, a więc aby legalnie podziwiać wszystkie smaczki dźwiękowe np. „Weird Fishes/Arpeggi” trzeba było już wyłożyć standardową kwotę za wersję kompaktową lub winylową. Najnowszy album Yorke’a otrzymujemy, co prawda, w jakości lepszej niż 128 kbps, ale audiofil doby cyfrowej, który nie chce okradać cenionego przez siebie artysty, wersję w bezstratnych formatach flac i wav otrzyma dopiero wraz z zakupem ekskluzywnego, winylowego wydania w cenie około 180 złotych. Spotkało się to z falą krytyki ze strony tradycyjnej branży muzycznej, Yorke ceni jednak znacznie bardziej fanów uwielbiających pięknie wydane deluxe editions. Nowością jest za to symboliczne porozumienie, jakie lider Radiohead zawarł z jednym z najpopularniejszych klientów sieci Torrent, czyli BitTorrentem (zakup cyfrowej wersji „Tomorrow’s Modern…” odbywa się poprzez oficjalną stronę programu). Kto bardziej zyskał na tym mariażu – trudno stwierdzić, sądząc jednak po wpisie Bartka Chacińskiego, na umowie zależało raczej producentowi aplikacji.

Po déjà vu przyszedł czas na niemiłe zaskoczenie. O ile „The Eraser” był wypełniony świetnymi minimalistycznymi kompozycjami, o tyle „Tomorrow’s Modern Boxes” przy każdym podejściu brzmi tak samo płasko. Dotychczasowy tygiel różnorodnych inspiracji zastąpiło powielanie albo tego, co się już kiedyś nagrało, albo tego, co nagrali inni.

Zasadniczą wadą całej płyty jest rezygnacja z żywych instrumentów, co więcej, prócz singlowego „A Brain in a Bottle” praktycznie brak wyraźnych, postpunkowych linii basu i perkusji, które stanowiły dotąd bazę dla nagrań Yorke’a. Taka zmiana mogła zaowocować równie nowatorskim podejściem do kompozycji, produkcji etc., ale tak się niestety nie stało. To, co świetnie działało w układzie elektronika, bas/gitara i perkusja, tym razem w dziwny sposób obnaża swoją schematyczność. Jak nigdy wcześniej drażnią produkcyjne chwyty tandemu Yorke-Godrich, na czele z pogłosem wokalu i jego samplowaniem. Wspomniany wyżej singiel to najmocniejszy utwór na płycie, ale (jak zauważył jeden z moich znajomych) każda jego ścieżka to cytat z tego, co Yorke nagrał w przeciągu ostatnich trzech lat. „Guess Again!”, „The Mother Lode”, „Interference” oraz „Truth Ray” przypominają raczej nagrania demo niż skończone i dopieszczone kompozycje.

Bolesne przycięcie brzmienia wynika rzecz jasna z inspiracji ambientem spod znaku Boards of Canada. Thom Yorke zawsze pożyczał patenty od innych muzyków (Autechre, DJ Shadowa, Buriala), ale zazwyczaj związane to było z ich twórczym przetworzeniem. Na najnowszym albumie wygląda jak gdyby Michael Sandison i Marcus Eoin zaprosili do współpracy Yorke’a, aby ten coś dośpiewał do ich melancholijnych pasaży. Najbardziej uwiera ogólna nijakość utworów, od której (z wyjątkami) wolne były „AMOK” i „The King of Limbs”. „Ambientowanie” zaczyna się już od trzeciej piosenki („Interference”) i niepodzielnie rządzi praktycznie do ostatniej sekundy – bez żadnych załamań jednostajnej tafli średnio ciekawych dźwięków i nagłych przeskoków w inny klimat muzyczny.

Nie chcę popadać w przesadę i obwieszczać schyłku kariery lidera Radiohead, ale zmęczenie widoczne na twarzy artysty w teledysku do „A Brain in a Bottle” jest dla mnie najlepszym podsumowaniem „Tomorrow’s Modern Boxes”. Thom Yorke, którego słyszę na najnowszym albumie to ktoś, kto z jednej strony poszukuje nowych brzmień w ślepej uliczce ambientu, z drugiej zaś nie rezygnuje z wytartych schematów muzycznych odkrytych w 2000 roku. To muzyk, który się starzeje.

I dlatego właśnie ja, fan Radiohead, jestem smutny.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.