Jeszcze 1 minuta czytania

Małgorzata Łukasiewicz

ALFABET
„CZARODZIEJSKIEJ GÓRY”:
H jak Hermina Kleefeld

Małgorzata Łukasiewicz

Małgorzata Łukasiewicz

Jakże by w alfabecie „Czarodziejskiej góry” mogło zabraknąć Herminy Kleefeld, skoro w powieści ona sama jest panią alfabetu?

Chodzi wprawdzie o alfabet szczególnego rodzaju i przeznaczony do szczególnego użytku. Gdy do sanatorium przybywa młoda osoba z Danii, Ellen Brand, wykazująca niezwykłe zdolności mediumiczne, pacjenci urządzają seans spirytystyczny. Odbywa się to z całym należytym ceremoniałem, wieczorem, cokolwiek potajemnie, w pokoju panny Herminy Kleefeld, która opiekuje się młodszą koleżanką – „matkuje” jej, jak kilkakrotnie wspomina narrator. To Hermina przygotowała niezbędne rekwizyty, w tym „małe kościane płytki, używane zazwyczaj przy grze w karty jako żetony, na których teraz było atramentem wypisanych dwadzieścia pięć liter alfabetu”. (Dlaczego 25, a nie 26, jak przewiduje alfabet łaciński – podstawa języków europejskich, w tym niemieckiego – to inna historia). Uczestnicy zasiadają kręgiem przy stole, każdy palcem prawej ręki dotyka podstawki stojącego pośrodku kieliszka. Kieliszek zaś, poruszany skumulowaną energią, wskazywać ma litery, które – jeśli wszystko dobrze pójdzie – złożą się w upragniony komunikat od duchów.

Można by powiedzieć, że to tylko niepoważna zabawa, dla zabicia czasu i sanatoryjnej nudy. Ale weźmy pod uwagę, że kolejny seans – w którym Hermina Kleefeld również odegra ważną rolę – doprowadzi do wyjątkowej „materializacji”, tj. do sprowadzenia pomiędzy obecnych zmarłego Joachima Ziemssena. Poza tym alfabet to zawsze alfabet, klocki, z których buduje się słowa i literaturę. Nawet jeśli jest wypisany na żetonach do gry w karty – a nie wykuwany rylcem w kamieniu, w pocie czoła, jak czyni to Mojżesz w noweli Manna „Prawo”.

Kilka rozdziałów wcześniej Settembrini rozprawia o „egipskim bogu Thot, z którym identyczny był po trzykroć wielki Hermes hellenizmu, a który był czczony jako wynalazca pisma, opiekun bibliotek i patron wszelkich poczynań umysłowych”, w tym mowy literackiej. Naphta odpiera, że był to raczej „bóg małp, księżyca i dusz, przedstawiany jako pawian z sierpem księżyca na głowie, a pod nazwą Hermesa czczono w nim przede wszystkim boga śmierci i umarłych”. I jak zwykle trzeba Castorpa, ażeby połączyć w jedno te sprzeczne atrybuty boskości i wyciągnąć odpowiednie wnioski dotyczące literatury.

Hermina to żeńska wersja Hermanna („wojownik”, od staro-wysoko-niemieckiego heri, wojsko, i man, człowiek), jednak niezależnie od etymologii trudno nie usłyszeć fonetycznego podobieństwa między imieniem panny Kleefeld a imieniem wieloznacznego bóstwa.

Wkład Herminy Kleefeld w edukację Castorpa nie ogranicza się do alfabetu. Zaraz na początku Hermina szokuje go na spacerze, wydobywając z siebie – „jakimś niezrozumiałym sposobem” (bo usta ma przy tym zamknięte) – gwizd, przypominający odgłos, jaki wydają „jarmarczne gumowe świnki”. Joachim wyjaśnia, że panna Kleefeld przeszła zabieg sztucznej odmy, stosowany wówczas od niedawna w leczeniu gruźlicy, a polegający na operacyjnym wprowadzeniu do opłucnej powietrza: „Rozumiesz, napełnia się człowieka gazem”. „Radca Behrens robi to na pewniaka”. Hermina zaś potrafi gwizdać odmą i „to jest jej swoisty talent”.

Castorp jest wstrząśnięty i gotów zarazem śmiać się i płakać (por. B jak bobsleje). Wyszło przecież na to, że człowiek to taki aparat, niby skomplikowany, ale mający też coś wspólnego z jarmarcznymi gadżetami. Można go otworzyć, dostać się do wewnątrz, podłubać i napełnić gazem. Czyli – tchnąć weń duszę? Demonstracja Herminy to bez mała akt stworzenia człowieka, karykaturalny, demiurgiczno-chirurgiczny, golemowy.

Bywa, że taki aparat ma jeszcze specjalny talent – do gwizdania, no i do posługiwania się alfabetem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.