Wymęczeni
fot. Bartłomiej Jan Sowa

Wymęczeni

Michał Centkowski

Intrygująca, gorzka i ironiczna opowieść von Mayenburga zmienia się w „Męczennikach” Augustynowicz w nachalnie dydaktyczną opowiastkę o gówniarzu niszczącym życie szlachetnej nauczycielki

Jeszcze 1 minuta czytania

Krystian Lupa pisał, że „konwencja to najczęściej rodzaj kaligrafii, powierzchownej formy lukru, ukrywającej banał, niezdarność, psychiczny schemat skleconej, bo nie stworzonej postaci” i że jest ona nie do pomyślenia w nowym teatrze „nie dlatego, że goniący za modą reżyserzy tak sobie wymyślili, ale dlatego, że nowa generacja widzów nie akceptuje rozmiarów kłamstwa (artystycznego i ludzkiego) w tak podającym siebie i graną postać aktorze”. Anna Augustynowicz od lat konsekwentnie stara się udowodnić, że Lupa się myli. Bezskutecznie.

Wybierając się na przedpremierowy pokaz spektaklu „Męczennicy” w ramach XIV Festiwalu Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu, naiwnie myślałem, że spotkanie z błyskotliwym, pełnym wyrazistych postaci, pełnokrwistym tekstem von Mayenburga, a przede wszystkim z zespołem po części stworzonym z wałbrzyskich aktorów (przedstawienie wyprodukował Teatr Współczesny w Szczecinie wespół z Teatrem Dramatycznym im. Szaniawskiego) to niepowtarzalna szansa, by po latach zrobić wreszcie krok naprzód, przełamać nieznośną konwencję. Swoją drogą zawsze zdawało mi się, że intelektualizm w teatrze to jednak coś więcej niż XIX-wieczny realizm, czarne ściany, skodyfikowane ruchy cyborga plus bezpośrednie zwroty do publiczności, że może to jakieś próby „mierzenia się z głębszymi, nieoczywistymi obszarami człowieczeństwa”, by znów sięgnąć po niezastąpionego Lupę. Ale może wcale nie.

Marius von Mayenburg, „Męczennicy”, reż.
Anna Augustynowicz
. Teatr Współczesny w Szczecinie
i Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, premiera szczecińska
11 października, wałbrzyska 24 października 2014
Mimo wszystko wciąż po cichu liczyłem, że nowa energia rozsadzi od środka to, do czego przyzwyczaiła nas już Anna Augustynowicz. Efekt okazał się wprost przeciwny. Konwencja pożarła wspaniałych aktorów, którzy nie wiedzieć czemu uwierzyli, że każde zdanie wypowiadane przez nich ze sceny niesie ze sobą mądrość i prawdę. 

Intrygująca, gorzka i ironiczna opowieść o narodzinach obłędu, pożerającego powoli i niepostrzeżenie wraz z religijnym nawróceniem Beniamina całą pozornie cywilizowaną, racjonalną rzeczywistość, subtelna przestroga przed wszelkiej maści obłąkanym doktrynerstwem, zmienia się w „Męczennikach” Augustynowicz w nachalnie dydaktyczną opowiastkę o gówniarzu niszczącym życie szlachetnej nauczycielki. Beniamin (Konrad Bata) okaże się szarlatanem, podejrzanie zafascynowany przyjacielem kaleka Georg (Maciej Litkowski) – ukrytym homoseksualistą, zaś Pani Roth (Sara Celler-Jezierska) prawdziwą heroiną przelewającą krew w obronie świeckiego humanizmu. Pełnokrwiste postaci, dialogi, gęstniejąca atmosfera świata zmierzającego ku katastrofie, wszystko to, podobnie jak aktorski potencjał, zginie w arcypoważnych minach i dłużyźnie mierzonej zmianą tematów wpisywanych na lekcyjnej tablicy przez groteskową pseudololitkę z gimnazjum o niezmiennie wykrzywionej grymasem twarzy (Barbara Lewandowska).

Szkolna tablica, a na niej wielkie tematy kultury wynotowane w hasłach, to najlepsza metafora najnowszego spektaklu Augustynowicz. Najgorsze jednak, że jej „Męczennicy” nieokupieni są trudem jakiejkolwiek refleksji. Zamiast teatru intelektualnego dostajemy teatr przekroczenia w wersji mieszczańskiej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.