Dyrygent z miasta Beatlesów
Fot. materiały promocyjne Berliner Philharmoniker

Dyrygent z miasta Beatlesów

Agata Kwiecińska

Z okazji warszawskiego koncertu słynnych Berlińskich Filharmoników przedstawiamy sylwetkę Simona Rattle'a. Dyrygent wprowadził swój zespół muzycznie i mentalnie w XXI wiek. Wiadomo jednak, że jego misja w Berlinie dobiega końca

Jeszcze 3 minuty czytania

Filharmonia Berlińska, luty 2013. Gdy świat obiega informacja o abdykacji Benedykta XVI, jestem akurat w Berlinie. Wśród pracowników tamtejszej filharmonii krąży dowcip, że papież poszedł w ślady Simona. Niespełna miesiąc wcześniej brytyjski dyrygent ogłosił, że nie przedłuży swojego kontraktu z Berlińczykami po 2018 roku. W muzycznym świecie zawrzało. Dlaczego dyrygent, który z powodzeniem wprowadził jedną z najsłynniejszych orkiestr świata w XXI wiek, odchodzi? Czy otrzymał już jakąś inną propozycję? Jaki kontrakt może być atrakcyjniejszy, niż kierowanie zespołem, który prowadzili tacy giganci jak Herbert von Karajan czy Wilhelm Furtwängler?

Do opinii publicznej dociera komentarz Rattle'a, który towarzyszy ogłoszeniu decyzji: „Jako chłopak z Liverpoolu nie mogę w takiej chwili nie myśleć o pytaniu Beatlesów: «will you still need me… when I’m sixty four»? Pytanie jednak należałoby odwrócić. Kogo po sir Simonie potrzebować będą Berlińczycy? Urodzony w 1955 roku w Liverpoolu dyrygent na brak propozycji na pewno narzekać nie będzie.

Po długich staraniach Simon Rattle zgodził się udzielić wywiadu Polskiemu Radiu. Mamy rozmawiać o Lutosławskim. Szefowa działu prasowego uprzedza mnie, że o powodach swojego odejścia Sir Simon Rattle nie będzie rozmawiał. Nie poruszam zatem tematu.

Liverpool 1965

10-letni Simon rozpoczyna swoją karierę jako muzyk orkiestrowy. W szkole uczył się gry na skrzypcach i fortepianie; instrumentem, który przylgnął do niego na dłużej, okazała się perkusja. Debiutuje jako chłopiec w Merseyside Youth Orchestra (dziś to Młodzieżowa Orkiestra Filharmonii w Liverpoolu), choć zazwyczaj do orkiestry przyjmowani są muzycy powyżej 15. roku życia. Na studia wybiera się do Londynu, w Royal Academy of Music studiuje dyrygenturę. Ma niespełna 20 lat, gdy wygrywa konkurs dyrygencki Johna Playera. Jest pewien, że nie zostanie zakwalifikowany do II etapu, dlatego wcześniej przyjmuje też propozycję poprowadzenia „Święta wiosny” Strawińskiego w rodzinnym Liverpoolu, dokładnie w czasie przesłuchań ostatniego etapu konkursu.

Gdy okazuje się, że dotarł do finału i wygrał, odbywa się wyścig z czasem, by zdążyć z Bournemouth do Liverpoolu. Dwa dni później koncert został powtórzony w Birmingham. 19-letni Simon Rattle nie przypuszcza wtedy, że to robotnicze angielskie miasto stanie się jego muzycznym domem na 18 długich i owocnych lat.

„Święto wiosny”, którym debiutował w Birmingham, można traktować symboliczne także z innego powodu. To znamienne, że dyryguje pomnikowym dla XX wieku dziełem podczas publicznego koncertu, jeszcze na studiach. Dziś absolutnie jasne jest, że muzyka współczesna od początku była ważnym elementem jego repertuaru. W 1983 roku usłyszy w radiu transmisję prawykonania „III Symfonii” Witolda Lutosławskiego, będzie namawiał organizatorów koncertów, by włączali nowe dzieło do dyrygowanych przez niego koncertów, a jednocześnie wyśle list do polskiego kompozytora. Odpowiedź, którą otrzyma, będzie przechowywał w swoim archiwum jako jedną z cenniejszych pamiątek, a z okazji setnej rocznicy urodzin Lutosławskiego wykona w Berlinie większość jego orkiestrowych kompozycji.

 Birmingham dozwolone do lat 18

W Birmingham na dźwięk jego nazwiska na twarzach muzyków pojawia się uśmiech. Tamtejsza orkiestra za jego dyrekcji stała się jednym z najważniejszych europejskich zespołów. Rewolucja, którą przeprowadził młody wówczas Simon Rattle, procentuje do dziś. Z City of Birmingham Symphony Orchestra nagrał kilkadziesiąt płyt. Prawykonał dziesiątki nowych kompozycji.

W 1980 roku zarząd orkiestry podjął decyzję o powierzeniu stanowiska pierwszego dyrygenta i artystycznego doradcy 25-letniemu Simonowi Rattle'owi. Miał on wówczas na swoim koncie jedynie dwie posady asystenta dyrygenta – w Bournemouth i Liverpoolu. Co prawda zdążył już zadebiutować na najważniejszym brytyjskim festiwalu, czyli słynnych Promsach, ale jednak nie szefował żadnemu zespołowi. Gdy pojawił się w Birmingham, był młodszy od większości muzyków, którymi dyrygował. Spędził z nimi 18 lat, koncertując, nagrywając liczne płyty, w tym dzieła Karola Szymanowskiego. „Odkrycie «III Symfonii» Szymanowskiego zawdzięczam Witoldowi Lutosławskiemu” – mówił w jednym z wywiadów. Ale Szymanowskim zaraził go już na początku pracy w Birmingham przyjaciel, pianista Paul Crossley. Pierwszą partyturą, którą grał mu na fortepianie, było „Stabat Mater”. „Wiedziałem, że to miłość od pierwszego wejrzenia” – kwituje Rattle. Lutosławskiego także prezentował publiczności w Birmingham, jednocześnie nie zapominając o muzyce naprawdę współczesnej, czyli pisanej w tamtym czasie. To on zamówił i prawykonał kompozycję jednej z największych kompozytorskich gwiazd na brytyjskiej scenie, Thomasa Adésa. Prawykonanie utworu „Asyla” odbyło się w 1 października 1997 roku, kompozytor miał wówczas zaledwie 26 lat, a Simon Rattle powoli szykował się do zmiany. Był to jego przedostatni rok w Birmingham. Orkiestrę zostawiał w ekstraklasie – nie tylko brytyjskich zespołów, a sam spoglądał już w przyszłość, która miała mu przynieść stanowisko uchodzące za najbardziej prestiżowe dla dyrygenta.

Dziś, gdy wraca do Birmingham, zawsze może liczyć na tamtejszą publiczność i oddanie orkiestry. Prowadzone przez niego koncerty są wielkim świętem, a bilety sprzedają się na pniu. Zresztą nie tylko tam… Ilekroć pojawia się na londyńskich Promsach, kolejka po wejściówki ustawia się wokół Royal Albert Hall od świtu. Brytyjczycy tęsknią za swoją wielką dyrygencką gwiazdą i czekają cierpliwie. Może jeszcze wróci na dłużej?

 Bitwa o Berlin

Simon Rattle zadebiutował w Berlinie w 1987 roku, tym samym, w którym od brytyjskiej królowej otrzymał tytuł szlachecki. Znając preferencje niemieckiej orkiestry i publiczności (wówczas na czele Berlińczyków stał jeszcze Herbert von Karajan), na koncert wybrał (lub mu wybrano) „VI Symfonię” Gustava Mahlera. Gdy po raz pierwszy prowadził Berlińskich Filharmoników już jako ich szef, w programie znalazł się również Mahler („I Symfonia”), ale uzupełnieniem była wspomniana już „Asyla” Thomasa Adésa – kompozycja napisana niespełna 5 lat wcześniej. To był znak nadchodzących zmian, które dla obu stron – dyrygenta i orkiestry – okazały się niełatwe. Sympatyczny i otwarty Rattle mówi w wywiadach o tym, że związek w Berlińczykami to romans, ale w zaciszu filharmonii sytuacja wyglądała nieco inaczej, a napięć nie brakowało.

Warto jednak pamiętać, że na stanowisko głównego dyrygenta wybrali go sami muzycy już w 1999 roku, a rywalem Brytyjczyka był Daniel Barenboim w Berlinie znany doskonale, m.in. jako szef Staatsoper. Rattle objął stanowisko w 2002 roku, dla orkiestry był to symboliczny początek XXI wieku. Już po kilku miesiącach Berlińczycy wzięli udział w niezwykłym projekcie edukacyjnym, realizowanym z trudną młodzieżą z berlińskiej dzielnicy Treptow. W szarym, biednym zaścianku stolicy Niemiec 250 uczniów wykonało choreografię do „Święta wiosny” Strawińskiego, przygotowaną przez Roystona Maldooma, przy akompaniamencie Berlińskich Filharmoników pod dyrekcją Simona Rattle'a. Spektakularny początek programu zatytułowanego Zukunft@BPhil pociągnął za sobą kolejne inicjatywy, a filharmonia stała się miejscem naprawdę otwartym dla dzieci i młodzieży. Na całym świecie dziś to już standard, ale rzadko zdarza się, by w projekty edukacyjne angażował się sam dyrektor artystyczny zespołu. A Simonowi Rattle'owi zdarza się to regularnie, każdego roku prowadzi koncert z orkiestrą złożoną z najzdolniejszych uczniów szkół muzycznych Berlina.

Nie wszystkim jednak nowe zadania i pomysły pierwszego Brytyjczyka, który stanął na czele słynnej orkiestry, przypadły do gustu. Poważne zarzuty dotyczyły jednak czegoś innego – repertuaru. Niemieccy krytycy ubolewali nad brakiem żelaznych pozycji dla Berlińczyków, czyli Brahmsa, Ryszarda Straussa czy Mahlera. Simon Rattle, chętnie sięgający po muzykę XX, a nawet XXI wieku, zdawał się zbyt mało wagi przywiązywać do ponadstuletniej tradycji zespołu, którego liczni członkowie pamiętali jeszcze czasy Herberta von Karajana i wciąż w uszach mieli brzmienie „tamtych” Berlińczyków – ciemne, głębokie i pasujące do symfoniki niemieckiej. Zdarzało się, że ktoś wspominał z rozczarowaniem, że Rattle nie prowadzi prób w języku niemieckim, choć po kilku latach zdarzało mu się rozpoczynać zdanie po niemiecku, by po chwili, płynnie przejść na angielski.

Wszystko zmieniło się jesienią 2008 roku. W programie nowego sezonu znalazł się komplet symfonii Brahmsa. Zadowoleni krytycy pisali, że Rattle’owi w końcu udało się podbić Berlińczyków, a oni przedłużyli swojemu szefowi kontrakt aż do 2018 roku. „Kiedy rozpoczynaliśmy pracę, byłem ostrożny w dawkowaniu muzyki Brahmsa i Mahlera – mówił w 2009 roku w wywiadzie dla BBC Music Magazine – chociaż uwielbiam tych kompozytorów. Ale orkiestra zarówno w Berlinie, jak i poza nim, grała ich tak wiele, że uznałem za ważniejsze skupienie się na nieco innym repertuarze. Jednak, kiedy jest się tu, w Berlinie, chce się grać Brahmsa, bo natychmiast pojawia się to wrażenie, że jesteśmy w domu”.

Niewątpliwym sukcesem stało się także uruchomienie pierwszej na taką skalę Cyfrowej Sali Koncertowej. Dzięki znakomitej jakości transmisjom online miliony słuchaczy na całym świecie mogą brać udział w koncertach Berlińczyków. Wszystkie zarejestrowane występy trafiają potem do archiwum i za niewielką opłatą każdy może ich słuchać i oglądać w dowolnym miejscu i czasie. Orkiestra nieźle odnalazła się w nowej sytuacji rynkowej i od tego roku ma swoją własną wytwórnię płytową, dzięki czemu może się uniezależnić od wciąż słabnących wielkich wydawców fonograficznych.

***

Pozornie wszystko układa się jak w bajce, ale Simon Rattle zdecydował się opuścić Berlińczyków. Stanie się to już za niecałe 4 lata. W muzycznym świecie to stosunkowo niewiele czasu. Za rok, najpóźniej dwa, kolejne sezony w Berlinie powinien planować już inny dyrygent. Kto to będzie? Na razie nic na ten temat nie wiadomo. W kuluarowych rozmowach z członkami orkiestry, między wersami, można doszukać się tęsknoty za dawnym, niemieckim brzmieniem i ciężką ręką, która może się przydać zespołowi. I choć dziś skład narodowościowy Filharmoników Berlińskich jest bardzo zróżnicowany i tylko 60% stanowią Niemcy, to jednak chętnie widzieliby na swoim czele kogoś takiego jak Christian Thielemann, dziś szef drezdeńskiej Staatskapelle, ceniony interpretator muzyki niemieckiej, w tym Wagnera, jeśli zaś chodzi osobowość – przeciwieństwo otwartego, uśmiechniętego i sympatycznego Rattle’a. Dyktator, skuteczny w egzekwowaniu swoich wizji, ale bez wątpienia niezwykle muzykalny.

Berlińczycy w Filharmonii Narodowej

W środę 12 listopada Berliner Philharmoniker pod dyrekcją Simona Rattle'a wystąpią w Warszawie. Towarzyszyć im będzie Chór Filharmonii Narodowej. W programie znalazły się „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego i „IX Symfonia” Ludwiga van Beethovena.


Więcej informacji na stronie Filharmonii Narodowej.

„Praca z orkiestrą jest jak prowadzenie samochodu, ale prowadzenie własnej orkiestry wymaga zaglądania do silnika. Czasami warto się przejechać innym samochodem bez grzebania pod maską”mówił Rattle Mieczysławowi Kominkowi 20 lat temu. Czyżby nadszedł czas luksusowych samochodów bez zobowiązań? Kariera dyrygencka może trwać bardzo długo. Przed Sir Simonem zapewne jeszcze dwie dekady aktywności. A tymczasem rusza w kolejne tournee z Berlińczykami. Na jego trasie także Warszawa. Po wielu latach zadyryguje tu muzyką Karola Szymanowskiego. Bilety na koncert oczywiście wyprzedane, ale wieczór transmitować będzie radiowa Dwójka. Warto być w pobliżu radioodbiornika. I słuchać, jak brzmi jeden z najlepszych zespołów symfonicznych świata pod batutą dyrygenta, o którym marzy pewnie każda orkiestra.

O czym marzy Sir Simon – trudno powiedzieć. Ogłaszając swoją decyzję, wspominał o młodej rodzinie, dla której chciałby mieć więcej czasu (z czeską śpiewaczką Magdaleną Koženą ma troje dzieci). Po odejściu z Berlina na pewno otrzyma niejedną propozycję. Czy któraś jednak będzie tak atrakcyjna, by związać się z jakimś zespołem na stałe? W prasie od dawna pojawiają się przypuszczenia, że zaraz po odejściu z Berlina przejmie stery London Symphony Orchestra. Czyżby tęsknota za ojczyzną?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.