A! E! I! O! U! Y!

A! E! I! O! U! Y!

Michał Danielewicz

W „Pigmalionie” Ziemilskiego postaci na scenie są poza moim wzrokiem, ale nie doświadczyłem nigdy takiego poczucia bliskości z występującymi. Nikogo nie ma, ale wszyscy jesteśmy tuż-tuż

Jeszcze 1 minuta czytania

Na wstępie publiczność otrzymuje pytanie: kto z nas ma ochotę wziąć udział i wejść na scenę? W pierwszym odruchu nikt, po chwili kilka osób niepewnie podnosi ręce. Wybrana osoba schodzi z widowni i staje po drugiej stronie. Najpierw rozgrzewka: wspólne z aktorką badanie, macanie i pionizacja wielkiej tektury. Serdeczna i ciepła Rozalia Mierzicka raczej zachęca do udziału w kolejnych działaniach niż stawia zadania.

W którymś momencie płaska kartonowa ściana okazuje się tubą. Zaproszenie do środka. Znika Rozalia, znika odważna ochotniczka. Nie zobaczymy ich już niemal do końca. Reżyser Wojtek Ziemilski wraz ze scenografem Wojtkiem Pustołą w mistrzowski sposób ogrywają ten prościutki rekwizyt. Napędzany od wewnątrz karton staje się głównym bohaterem opowieści o człowieczeństwie. Spektakl, który powstał w ramach cyklu „My, mieszczanie”, tematem wychodzi znacznie poza horyzont klasowy.

Na widowni ciemno, na scenie oświetlony punktowo karton. Pogodny głos Rozalii, niesceniczny i naturalny głos dziewczyny z publiczności. Postaci na scenie są poza moim wzrokiem, ale nie doświadczyłem nigdy takiego poczucia bliskości z występującymi. Nikogo nie ma, ale wszyscy jesteśmy tuż-tuż.

„Pigmalion”, reż. Wojtek Ziemilski.
Komuna// Warszawa, premiera 7 października 2014
Zamiast o spektaklu, twórcy wolą mówić o zdarzeniu performatywnym. Rzeczywiście, to wydarzenie wydestylowane z wszelkiej naddatkowej teatralności. Zarówno na poziomie scenografii, jak i gry aktorskiej, na którym przeżycia Rozalii jako aktorki (trenowanej przez szkołę i nauczycieli) i jako matki (trenującej swego syna Kazia) stają się istotnym składnikiem opowieści o wdrażaniu jednostki do życia w społeczeństwie. Opowieści rozgrywającej się na pograniczu kultury, języka i jaźni. Tekturowa tuba staje się na przemian schronieniem, więzieniem oraz pokojem gier i zabaw. Raz chce się radośnie mazać farbami po papierowych ścianach, innym razem człowiek by najchętniej kopnął to pudło w kąt i sobie poszedł.

Chcesz się zbliżyć z innymi? Musisz przyswoić reguły komunikacji. Chcesz zostać aktorem lub aktorką? Lepiej popracuj nad wymową. Powtarzamy głośno i wyraźnie: A! E! I! O! U! Y! No pięknie, pięknie! Brawa, fanfary, konfetti. Słowo „trening” w uszach humanisty brzmi ostro i przeważnie pociąga skojarzenia z represją. Ale trening to także zabawa, nie zawsze musi być znojem. O ile uda się zachować pewien dystans. W przeciwnym razie, szlifując elementy składowe, można stracić z oczu całość, zapomnieć po co i dlaczego. Trening skupiony na sobie samym osuwa się stopniowo w groteskę i koniec końców w bezsensowną przemoc. To, że kultura jest narzędziem represji, jest równie oczywiste jak to, że dostarcza nam także poręcznych narzędzi ekspresji. Wspominając o trudnościach komunikacyjnych własnych i dziecka, Rozalia nie poddaje ich dodatkowej dramatyzacji, tylko trzeźwo punktuje dwuznaczność kulturowej zaprawy.

Przedstawienie wieńczy monolog dziękczynny Rozalii pod adresem własnych trenerów społecznych: rodziców, nauczycieli, terapeutów, logopedów, wychowawców. Jak okazało się po spektaklu, część widzów dostrzegła w tym hołd ironiczny. Jak u Zygmunta Staszczyka, który w „Wychowaniu” dziękuje „za ciepło rodzinne i kłótnie przy kolacji”. Wiadomo, w życiu różnie bywa. Może jednak nie ma co się tym zbytnio przejmować. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej. To w końcu tylko trening. Spektakl za to udał się bardzo.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.