Dźwięki i ich fantomy
Royal String Quartet / fot. Łukasz Pepol

Dźwięki i ich fantomy

Monika Pasiecznik

Wraz z jubileuszową edycją zmienia się oblicze festiwalu muzyki kameralnej Kwartesencja. W tym roku usłyszeliśmy m.in. prawykonania utworów młodych polskich kompozytorów, Andrzeja Kwiecińśkiego i Wojtka Blecharza

Jeszcze 2 minuty czytania

Warszawski Royal String Quartet nie kojarzy się z muzyką współczesną. Także festiwal „Kwartesencja” nie był dotąd adresowany do koneserów muzycznej awangardy. Czy tegoroczna, dziesiąta edycja oznacza zwrot w stronę współczesności?

Pytanie to nasuwał program zakończonej kilka dni temu Kwartesencji, w którym znalazł się między innymi wieczór prawykonań: na zamówienie Royal String Quartet nowe utwory skomponowali Andrzej Kwieciński i Wojtek Blecharz, beniaminkowie warszawskiej bohemy artystycznej.

Koncert w Studiu im. Witolda Lutosławskiego rozpoczął utwór Kwiecińskiego „Luci nella notte V”, będący opracowaniem jego kompozycji przeznaczonej na cztery kwartety smyczkowe. W nowej wersji, która również miała prawykonanie w Warszawie, trzy z nich zostały zastąpione dźwiękami elektronicznymi – muzycy RSQ nagrali wcześniej ich partie (skromne, skomponowane z nielicznych dźwięków), które na koncercie zostały odtworzone z głośników. W pierwotnej wersji kompozycji zespoły winny być rozmieszczone po czterech stronach publiczności, utwór bogatszy jest więc o element przestrzennej wędrówki dźwięków, która na koncercie w Warszawie nie była obecna. Za sprawą redukcji udało się jednak uzyskać inny efekt złudzenia akustycznego: eterycznym, rozbrzmiewającym na granicy ciszy dźwiękom płynącym z estrady towarzyszyły dźwięki fantomowe nieobecnych kwartetów, które idealnie się stapiały z muzyką graną na żywo. Szmery, delikatne flażolety oraz ledwie słyszalne „burdony” tworzyły razem coś w rodzaju mglistego wspomnienia muzyki mistrza renesansu Gesualda da Venosy, którego temat Kwieciński opracował.

Festiwal Kwartesencja,
Warszawa, 14-16 listopada 2014
Tak lubiana przez niego muzyka dawna pobrzmiewała również w kompozycji „Contregambilles”, napisanej na zamówienie RSQ, tu jednak została o wiele bardziej zakamuflowana niż w „Luci nella notte V”. Oba utwory różniły się zresztą diametralnie – nostalgia „Luci nella notte V” ustąpiła miejsca humorowi i choreografii dźwiękowej „Contregambilles”. Widoczna energia, jaką instrumentaliści zmuszeni byli włożyć w wykonanie „Contregambilles”, wcale nie przekładała się na głośność muzyki, która operowała na granicy szmeru. Kompozycja zbudowana była z szeregu drobnych elementów – stłumionych, powtarzanych gestów dźwiękowych, uporządkowanych za każdym razem w nieco inny sposób. Wyrazista i sugestywna rytmizacja tych gestów nadawała muzyce pewnej skoczności czy wręcz taneczności, która kulminowała w zakończeniu utworu, kiedy altowiolista zamienił swój instrument na tamburyn i niemal poderwał się do tańca.   

Jak wyjaśnił Andrzej Kwieciński, „Contregambilles” rzeczywiście jest oparty na kilku tanecznych utworach Jeana Philippe’a Rameau (taneczność sugeruje też tytuł utworu, jeśli ktoś go zrozumie). Choć nie pojawiły się żadne cytaty, wyraźnie wyczuwalne były pewne struktury rytmiczne, niejako „wyobcowane” z muzyki mistrza baroku niczym melodia hymnu Niemiec w „Tanzsuite mit Deutschlandlied” Helmuta Lachenmanna.

W przeciwieństwie do myślącego bardzo abstrakcyjnie Andrzeja Kwiecińskiego, którego muzykę można określić jako historyzujący konstruktywizm, Wojtek Blecharz buduje za pomocą dźwięków pomost do jego własnych doświadczeń egzystencjalnych. Prawykonany przez RSQ utwór „Liminal Studies” to rodzaj wędrówki w głąb świadomości wypełnionej ledwie słyszalnymi odgłosami, obsesyjnymi motywami, które niczym earworms zagnieżdżają się w uchu. „Liminal Studies” przypominały inscenizację czegoś, co nazywa się percepcją fantomową. Jakiś stan podwyższonej wrażliwości akustycznej, kiedy nawet cisza staje się dojmująca.

Dramaturgia trwającego ponad pół godziny utworu składała się z trzech części rozgrywających się w trzech różnych przestrzeniach. Pierwszą wyznaczał stojący na estradzie duży stół, przy którym zasiadła trójka muzyków. Przy akompaniamencie monotonnych, powtarzanych w nieskończoność i nakładających się na siebie gam, dobiegających z głośników, muzycy bawili się rekwizytami (nożyczki, wstążki, papier, skrzypce), dogrywali pojedyncze dźwięki. Z oddali dobiegały ledwie słyszalne szmery skrzypiec niewidocznych dla publiczności.

W drugiej scenie tych troje muzyków zajęło miejsca na schodach w przejściu między rzędami audytorium, każdy na innym poziomie. Rozpoczął się fragment „do słuchania”, w którym do uszu publiczności docierały delikatne chroboty skrzypiec, mniej lub bardziej natarczywe szmery, cały wachlarz „negatywnych” dźwięków, jakie przypuszczalnie mogłoby wytworzyć chore ucho. Słyszeliśmy, jak się wzajemnie powtarzały, odbijały, zwielokrotniały, rozchodziły w przestrzeni. Odgłosy były jednak bardzo przyjemne, zwłaszcza kiedy ich źródłem okazały się kamertony przykładane do pudeł rezonansowych instrumentów. Na koniec tej sceny rozświetliły się cztery niewielkie ekrany, ukazując cztery takie same statyczne ujęcia falującego o zachodzie słońca oceanu. Towarzyszyło im ledwie słyszalne buczenie elektroniki.

W tym czasie muzycy wrócili na estradę, gdzie rozegrała się trzecia, ostatnia scena „Liminal Studies”. Kwartet, po raz pierwszy w pełnym składzie, podszedł do dwóch leżących płasko wiolonczel i zaczął na nich grać, używając nie tylko smyczków, ale i rozmaitych przedmiotów. Nad szmerami stopniowo wziął górę miarowy puls, który znamy z innych utworów Blecharza i który jest czymś, co akurat drażni w jego muzyce, a z czym kompozytor jakby nie mógł (nie chciał?) sobie poradzić. Najciekawsze momenty „Liminal Studies” to te, w których dramaturgię budowały struktury i dźwięki mniej dosłowne, skrupulatnie dobrane i wkomponowane w muzyczny scenariusz tak, by tworzyć wrażenie owego balansowania na granicy (percepcji), o które Blecharzowi przecież chodzi.  

Wykonanie wszystkich utworów wieczoru było na najwyższym poziomie. Wirtuozi, a niewątpliwie są nimi członkowie RSQ, wyszli ze swych tradycyjnych ról odtwórców arcydzieł muzyki klasycznej i chyba mieli z tego frajdę. A słuchacze to docenili.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.