Duszek Casper
Jakub Żulczyk, fot. Zuza Krajewska

Duszek Casper

Dominika Sitnicka

Kompozycyjnie „Ślepnąc od świateł” broni się jak żadna z poprzednich książek Żulczyka. Jak we współczesnym kryminale noir, wszyscy są po równo umoczeni, a głównego bohatera odróżnia jedynie jego wewnętrzny kodeks

Jeszcze 2 minuty czytania

Kokainą nie pogardzali Freud, Edison, Stevenson, a nawet papież Leon XII. I my też, jak twierdzi narrator książki Jakuba Żulczyka, „mieliśmy ją w nosie w poprzedni weekend”. „Ślepnąc od świateł” jest jednak nie tyle opowieścią o konsumowaniu i sprzedawaniu narkotyków, ile o mieście, które urządza sobie ucztę i pożera swoich mieszkańców.

Jakub Żulczyk, „Ślepnąc od świateł”.
Świat Książki, 448 stron,
w księgarniach od października 2014
Jacek, główny bohater, a zarazem narrator, wstaje rano skupiony, robi pompki, pije sok z wyciskanych owoców i słucha Haydna. Studiował na ASP, lubi sobie trochę pofilozofować, ale jeszcze bardziej lubi w krótkim czasie zarobić kilka tysięcy złotych, co w polskich warunkach oznacza rezygnację z kariery akademickiej czy artystycznej. Początkowo czytelnik ma pewne wątpliwości co do wiarygodności świata przedstawionego, ale nie należy się zbyt szybko zniechęcać. Skądinąd wiadomo, że autor ma niemałe pojęcie o narkotykach i meandrach życia nocnego. Jacek, kursując między swoimi dostawcami, mniej kulturalnymi współpracownikami a klientami rekrutującymi się głównie z klasy kreatywnej, akumuluje kapitał ze skrupulatnością rasowego biurokraty. Jest inteligentny, przewidujący, opanowany. Niestety, w wyniku kilku nieprzemyślanych decyzji i niefortunnego zbiegu okoliczności sprawy przybierają dramatyczny obrót.

„Ślepnąc od świateł”, choć wychodzi od narkotykowego półświatka, jest w rzeczywistości rajdem przez współczesną Warszawę. Kokainę biorą politycy, dziennikarze, artyści, biznesmeni, a Jacek dzięki swojej nietypowej proweniencji przenika te środowiska niczym dobry duszek Casper. Jego klienci mają w stolicy konkretny plan do zrealizowania – czy jest to otworzenie klubu, sieci sklepów, zrobienie kariery modelki, czy po prostu utrzymanie się na wysokim stołku – chcą osiągnąć sukces. Ich dobra zabawa nie jest jedynie resetem stresów związanych z pięciem się po szczeblach drabiny społecznej, ale jednym z tych szczebli. Narkotyki, podobnie jak ubrania czy samochód, są przejawem dystynkcji. Zażywanie kokainy to rytuał potwierdzający przynależność do grupy o odpowiednim statusie, ale może także do tamtego świata przenieść. Jesteś tym, co pakujesz do nosa. Symboliczne znaczenie tej konkretnej używki doskonale wychwytuje kultura popularna  – w jednym ze swoich utworów warszawski raper TEDE nazywa mefedron, znacznie tańszą substancję produkowaną w Polsce „pseudokolumbijską kreską”, w domyśle – równie obciachową, co podrobiona torba Louis Vuitton. Parafrazując słynne otwarcie „Trainspotting” – niektórzy braliby nawet witaminę C, gdyby była odpowiednio droga.

Socjologiczny opis można z powodzeniem sprowadzić do dialektyki wciągania kresek – bierzesz, by pracować, pracujesz, by mieć za co brać. W ten pejzaż dealer Jacek wbija się klinem, sam pochodzi z Olsztyna i mówi o sobie, pół żartem, pół serio „słoik”. „Słoik”, czyli przyjezdny dorobkiewicz, którego stolica przyciągnęła ofertą zarobku, kariery, czy po prostu wachlarzem bliżej niezidentyfikowanych możliwości i przysłowiowych już „predyspozycji”. Napływowa klasa aspiracyjna potrzebuje równie aspiracyjnej używki. Jacek swoje osobiste predyspozycje – oczytanie, znajomości wśród tak zwanej warszawki, wykorzystuje w mało szlachetnym celu – jest dla gangsterów doskonałą wtyką we wcześniej im niedostępnym środowisku. Czy to jego upadek? Mógł skończyć ASP i zostać artystą, by, zamiast sprzedawać, kupować kokainę pod galerią sztuki na Saskiej Kępie.

Żulczyk, który sam w Warszawie mieszka od sześciu lat, zasypuje nas takimi lokalnymi smaczkami jak – „Betlejem to wielki klub, zajmujący całą kamienicę w centrum miasta. Przed 1989 rokiem mieścił się tu dziecięcy szpital chorób zakaźnych. Rzekomo w piwnicy, w której było prosektorium, ktoś niedawno zorganizował orgię. Przyszło dużo ludzi, ale podobno nikt nie uprawiał seksu”. To jawne puszczanie oka do odpowiednio stargetowanych odbiorców, czy, jak kto woli, zawołanie „pozdro dla kumatych”. Do najbardziej oczywistych wycieczek należy oczywiście postać Mariusza Fajkowskiego, telewizyjnej osobowości stacji NTV, który w trampkach i marynarce udaje nastolatka i ma w sobie pewien gatunek „rzutkiej głupoty”. I, dodajmy, jest najlepszym, ale też ostatecznie najbardziej niebezpiecznym klientem Jacka. Przez książkę przetacza się korowód tego rodzaju przekalkowanych postaci i miejsc. Autor z oczywistych względów w wywiadach wypiera się tych podobieństw jako przypadkowych. Czy jednak mają nam one pokazać namacalność i powszechność zjawiska, być uwiarygodnieniem historii? Jeśli tak, to jest to zabieg zabawny, ale w gruncie rzeczy niepotrzebny, ponieważ uniwersalność tej historii broni się sama. Zjawiska w niej opisane mogły się zdarzyć w jakimkolwiek dużym mieście na świecie. Co więcej, część z nich rzeczywiście obiegła w atmosferze skandalu ogólnopolskie brukowce na krótko przed wysłaniem książki do druku. Pisarska intuicja. 

Jakub Żulczyk, fot. Zuza KrajewskaDealer Jacek oprowadza nas po Warszawie niczym po dantejskich zaświatach. I tu, i tu podróż trwa tydzień i przypada na czas świąteczny, ale imaginarium Żulczyka nie wykracza poza bramy piekielne. Warszawa to miasto desperatów, wyalienowanych jednostek, wydrążonych i zmęczonych pracą, od której nie ma ucieczki w mityczny wolny czas. Pozostawieni sami sobie, z jednej strony napędzani ambicją, z drugiej zaszczuci przez siedzenie na wiecznie gorących krzesłach, stają się jeszcze bardziej nieufni i zamknięci. W stolicy odgrywa się wersja demo hobbesowskiej sytuacji pierwotnej, w której każdy czyha na każdego, rządzi silniejszy, szybszy, bardziej bezwzględny. Miasto wciąga, pożera. W wizjach Jacka Warszawa to Gotham City, Sin City, brudny Nowy Jork z „Taksówkarza” – podobieństwa można mnożyć. Na powierzchni pokryta szarym szronem, trzymająca jeszcze betonowy pion, ale z kanałami wypełnionymi błotem, trującą mazią, która nieustannie buzuje się i czeka na to, by wytrysnąć i wszystko skazić. Miasto jest potworem, którego długie macki znajdą nas nawet w Argentynie, gdzie Jacek tak bardzo chce uciec, by znaleźć tam nowe życie. 

Wielki finał to zejście w ostatni krąg – do piwnicy samego Lucyfera, trzęsącego miastem gangstera Daria, który to nie tylko przypieczętowuje los głównego bohatera, ale też dokonuje bardzo zgrabnej interpretacji jego postaci. Kompozycyjnie „Ślepnąc od świateł” broni się jak żadna z poprzednich książek Żulczyka. Język powieści, podobnie jak konstytucja psychiczna narratora, jest wyważony, bardziej oszczędny. Precyzyjna narracja, tempo wydarzeń i naprawdę dobrze skonstruowana fabuła sprawiają, że te przeszło pół tysiąca stron czyta się jednym tchem. 

Co jednak kryje się pod tą mroczną wizją? Czy Żulczyk stara się nam pokazać świat, w którym za kilkadziesiąt tysięcy złotych ludzie potrafią sobie wyrywać paznokcie u stóp i wiercić judasze w kolanach, żebyśmy poczuli ciężar patologii? Zło, którego dopuszczają się i którego są ofiarą bohaterowie książki nie ma wymiaru moralnego. Zło to nieudana transakcja, chybiona inwestycja, niedotrzymana umowa, nieodpowiedzialne zachowanie. Jak wielokrotnie powtarza narrator – „oprócz niektórych rodzajów raka, wszystko, co spotyka ludzi, wyrządzają sobie sami”. Nocne życie napędzane narkotykami, korupcja policji, brutalność przestępców, bezwzględność świata mediów – to po prostu fakty. Jak we współczesnym kryminale noir, wszyscy są po równo umoczeni, a głównego bohatera odróżnia jedynie jego wewnętrzny kodeks. Nie bić kobiet i nie zboczyć z wytyczonej sobie drogi. W „Ślepnąc” nie ma miejsca na ocenę, na pretensjonalną refleksję nad upadkiem wartości. Jest popyt, jest podaż, są przyczyny, są konsekwencje. „Dealowanie rąk nie brudzi”, bo w mieście, na które w ostatnich słowach książki spada czarny deszcz, wszystko jest zatopione w szlamie i „znikąd już nie ma ratunku”. Dealer Jacek uśmiecha się i przyjmuje kolejne zlecenie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.