Notatki z miejsca postoju (16)

Tomasz Różycki

W takie dni jak ten, kiedy pada roztopiony, zimny deszcz...

Jeszcze 1 minuta czytania

Wpis szesnasty: ciemności kryją ziemię

W takie dni jak ten, kiedy pada roztopiony, zimny deszcz, niebo jest ciemnoszare i od rana trzeba palić światło w Tomi, zawsze można włączyć Shirley Horne i przypomnieć sobie tamto gorące lato w Montpellier, prawdziwie jazzowe, tak jakby każdy dzień opowiadała inna piosenka, poczynając od tej: „Get the Road, Jack”. Wszystko układa się w jakiś ciąg kolorowych obrazków, troszkę baśniowych, przepełnionych takim dusznym i słodkim równocześnie erotyzmem. Wygnany do Tomi musi więc przeanalizować po kolei, co takiego niedozwolonego zobaczył, jaki sekret podejrzał, jakiej intymnej sceny był mimowolnym świadkiem. W którym miejscu zgrzeszył, bo grzech jest pewny. Czymś przecież musiał zasłużyć sobie na gniew cesarza i to zesłanie do miasta, w którym zamarza wino. Po kolei więc:

„woda”, rys. Tomasz RóżyckiWieczór w parku przy pałacu, gra muzyka, bufet na otwartym powietrzu, wino, wokół biegają tańczące postaci w maskach. Jest bardzo ciepło, na niebie wszystkie gwiazdy. Wtedy widział między drzewami dziewczynę i chłopca, to było jak ucieleśnienie wszelkich fantazmatów zbierających się w powietrzu tego dnia, widział ich wyraźnie i to, co robili. Być może ona właśnie była wnuczką cesarską. Być może to właśnie był moment grzechu – nie powinien widzieć jej w takiej sytuacji, w takiej pozycji, w takiej roli.

Plaża w Cap d'Agde. Czarny wulkaniczny żwir, nagrzany przez słońce tak, że parzy. Pływają w słonej, bardzo słonej wodzie w zatoczce, która kiedyś była okiem wulkanu. Woda wyrzuca ich na powierzchnię, wszystko jest nierealne, tak nierealne, że niemal zasypia, kołysząc się w morzu. Ten moment zaśnięcia, utraty czujności w oku Polifema, czy nie był grzechem?

Obok grobu Paula Valéry, na Cimetière Marin w Sète. Na górze, z której widać port, mierzeje oddzielające zalewy od otwartego morza, solanki i hodowle małży. Błękit, bezmiar. Jean-Pierre czyta powoli „Cmentarz morski” i przeraźliwie akompaniują mu cykady. Nagle przerywa i mówi: „Zejdź do cienia, słońce cię zabije”. Ale nie ma cienia, tylko wąskie paski rzucane przez dwa cyprysy. Czy mówiąc o zejściu do cienia, ma na myśli coś więcej, coś, o czym myśli też cesarz?

Krawędzią akweduktu na dwudziestometrowej wysokości. Niebezpieczne mijanki z nadchodzącymi i balansującymi z naprzeciwka. Ktoś musi zeskoczyć do płynącej tam wciąż od rzymskich czasów orzeźwiającej wody. Po pas. Po półgodzinie dochodzimy do ukrytego miejsca, prawdziwego raju, wysoko w górach. Strumień i jego kryształowa woda pomiędzy olbrzymimi okrągłymi, białymi i wypolerowanymi głazami. Na jednym z nich opala się piękna kobieta, niemal naga. Patrzy na jej piersi, aż ona podnosi głowę i uśmiecha się do niego. Tak, to był na pewno ten moment, nie powinien był widzieć tego zakazanego miejsca. Miejsce nie dla śmiertelnych.

Na wyspie, z której widać marsylski port. Patrzy w przejrzystą wodę i widzi dno, a na nim coś, co wydaje mu się niebywale piękne, coś, czego szukał od lat, na wyciągnięcie ręki. Kiedy wyciąga rękę, wpada do głębokiej wody. Nurkuje, ale po kilku próbach udaje mu się wyjąć z dna tylko duży, okrągły kamień.

Za któreś z tych przewinień jest teraz tu i słucha wiatru, zacinającego w okna. Zbliża się zima, jej cień zawisł nad miastem.