Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Krakowska

KONFORMY:
Test Bechdel

Joanna Krakowska

Joanna Krakowska

Załóżmy, że nie jesteśmy feministkami, w ogóle obce są nam ideowe fiksacje, nie wiemy, co to światopogląd, nie mamy uprzedzeń, nikt nas nie indoktrynował. Nikt nas też nie wychowywał. Nie wyniosłyśmy z domu żadnych wzorów, nie miałyśmy babć ani matek tańczących z garnkami, ani ojców wydających rozporządzenia. Po prostu nic nie wiemy o podziałach ról ani o tym, jak świat jest ułożony. Przyjechałyśmy z Marsa, skądkolwiek, z dalekich stron, gdzie świat był przezroczysty, a nas nikt nie poinformował, że na Ziemi w sytych społeczeństwach toczy się osobliwy proceder zauważania dotąd niezauważanego.

No więc przyjeżdżamy i od razu do kina, do Iluzjonu, bo mróz, zwiedzać trudno, a kino, wiadomo, to okno na świat. Film za filmem – przyjemnie, ale coś jakby niepokoi, coś się nie zgadza, jakaś obserwacja się rodzi, złość narasta, sprzeciw, może nawet bunt. I trach! Ideologia już się wciska, nie miłosierdzie, o nie, żadnego zmiłuj. Bo jest niesprawiedliwość. Bojowe nastroje biorą górę. Pogląd dotąd nawet niepomyślany, doktryna surowa i oskarżycielska, nowe słowa same przychodzą do głowy: ruch wyzwolenia, emancypacja, równouprawnienie. Słowo „dość”. I już jesteśmy feministkami, chociaż nikt nie chciał, nikt nie miał zamiaru. Wystarczyło obejrzeć trzydzieści filmów, nie jakichś specjalnych edukacyjnych, lecz przypadkowych, klasycznych wręcz, z kanonu. Nikt nie rodzi się feministą, człowiek staje się nim w kinie.

Oczywiście pod warunkiem, że ma zdolność dziwienia się. Ale i tę można nabyć z niewielką pomocą. Ludzie oglądali filmy przez prawie sto lat i niczemu się nie dziwili, bo niczego nie zauważali. Aż wreszcie przeczytali, no niestety, w lesbijskim komiksie, jak jedna pani mówi do drugiej, że chodzi do kina tylko na filmy, które spełniają trzy podstawowe warunki. Że w filmie występują przynajmniej dwie kobiety. Że te kobiety ze sobą rozmawiają. I że nie rozmawiają ze sobą o mężczyznach, tylko na jakiś inny temat. Nic dziwnego, że randka bohaterek komiksu w kinie raczej nie wchodzi w rachubę... Ostatnim filmem spełniającym te warunki, jaki pamięta nasza radykalna kinomanka, jest wszakże „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”. Tam dwie kobiety rozmawiały. O potworze.

„Dykes to Watch Out For” autorstwa Alison Bechdel

Trzeba było zatem komiksu „Dykes to Watch Out For” autorstwa Alison Bechdel, znanej w Polsce z dwóch powieści graficznych „Fun Home” i „Jesteś moją matką?”, żeby zacząć zauważać, a zauważywszy – dziwić się, a dziwiąc się – wzburzyć, a wzburzywszy – uznać feminizm za oczywistość. Feminizm, czyli przekonanie, że ze światem musi być coś nie tak, skoro przeważnie robi filmy tylko o połowie ludzkości. Ktoś wpadł na pomysł, by komiksowy dialog przekształcić w test, zwany odtąd Testem Bechdel. I tak powstała specjalna strona internetowa, gdzie można dowolny film przeegzaminować. Przeegzaminowano już 5686 i codziennie przybywa nowych. W komentarzach toczą się spory o zasadność ocen, a jeśli coś zdumiewa, to fakt, jak niewiele spośród tych najlepiej znanych, najmocniej osadzonych w kulturze filmów przechodzi test pozytywnie. Pod tym kątem warto przyjrzeć się tytułom z listy IMDb Top 250. I rzecz nie w tym bynajmniej, że te, które zdają, są feministyczne. Albo lepsze, czy choćby dobre. Chodzi o zauważenie strukturalnej nieobecności kobiet w kinie, ich nieobecności jako autonomicznych podmiotów. O jakąś zdumiewającą nierównoprawność, którą obnaża Test Bechdel, a której wkręceni w świat „Casablanki”, „Shreka”, „Piratów z Karaibów”, „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, „Władcy pierścieni”, „Truman Show”, „Pulp Fiction” czy „Obywatela Milka”, nauczyliśmy się nie zauważać. Chodzi o systemową zasadę, wedle której działa przemysł filmowy produkujący filmy o mężczyznach. Nie można nie zostać feministą, kiedy zacznie się to wreszcie dostrzegać.

Na anglojęzycznej stronie testu nie ma raczej filmów polskich, stąd zrodziła się potrzeba, by wziąć pod lupę kino polskie i przyjrzeć się tyleż zainteresowaniu polskich filmów kobietami, ile nam samym – naszym nawykom oglądania, utożsamiania się, zapamiętywania. Nieformalny kolektyw Queer Feminist Film, organizujący w Warszawie comiesięczne pokazy eksperymentalnych filmów feministycznych i queerowych, we współpracy z  portalem Kobiety Kobietom przygotował polską stronę Testu Bechdel. Zapraszamy do egzaminowania, może ktoś znajdzie więcej budujących a zapoznanych przykładów, bo jak dotąd ponad połowa rodzimych produkcji oblała test z kretesem... W polskim kinie powojennym kobiety rozmawiają ze sobą jedynie sporadycznie. Tak, tak, wiadomo, o niczym to nie świadczy, w końcu „Seksmisja”, gdzie kobiety dużo ze sobą gadają, jest seksistowskim manifestem. A w „Jak być kochaną”, z niezwykłą kobiecą bohaterką, raczej nie ma wielu okazji do takich rozmów... Test Bechdel to jednak nie feministyczna miarka, a jedynie sprawdzanie frekwencji. Kobiety? Nieobecne, a jak obecne, to nieprzygotowane. Niech więc biegają po kredę i siedzą cicho, bo tu są ważne sprawy: „Kanał”, „Popiół i diament”, „Salto”, „Dreszcze”, „Barwy ochronne”, „Perła w koronie”, „Przypadek”. Najwyraźniej kobiety urwały się z kina, co się dziwić, że nie dostaną promocji...

Zwłaszcza że poprzeczka została podniesiona. Na polskiej stronie Testu Bechdel mamy dwa dodatkowe pytania. Czy kobieta w filmie pełni inną rolę niż matki, żony lub kochanki? I czy to, z czym się zmaga, wiąże się z czymś innym niż związek z mężczyzną lub macierzyństwo? Myśl o tym, by dodać do trzech kanonicznych pytań te dwa dodatkowe zrodziła się, gdy zastanawiając się kiedyś, czy bohaterką „Kartoteki” Różewicza mogłaby być kobieta, przeszukiwaliśmy polskie filmy pod kątem scen, gdzie kobieta leżałaby w łóżku, jak Bohater „Kartotekipodmiotowo, historycznie i egzystencjalnie. 

„Bohaterka”, realizacja: Ewa Hevelke, Michał Januszaniec, Joanna Krakowska, Instytut Teatralny 2013
 

Niestety, zawsze leżała w nim z jakiejś konkretnej przyczyny: choroby, porodu, umierania albo seksu. I wtedy też zawsze się okazywało, że dla kobiety w polskim filmie jedyną lub ostateczną aspiracją musi być miłość do mężczyzny lub macierzyństwo. Nawet u Agnieszki Holland i Barbary Sass, nawet w filmach, które zapamiętaliśmy inaczej... Nawet w tych, w których z kobiecych postaci bije moc. W kinie polskim kobiety nie budują życia społecznego, nie tworzą między sobą więzi, nie mają wspólnych spraw. Dobrze, że chociaż nakręcono kilka filmów, których akcja toczy się w kobiecych więzieniach albo w obozach koncentracyjnych, bo inaczej niemal żaden testu nie przeszedłby pozytywnie. Kobiety, które nie są matkami i mają inne zmartwienia niż rodzina, kochanek albo mąż? Żart. Owszem, była jedna – Agnieszka, która robiła film o Birkucie, ale „wiesz jak to jest: spotykasz mężczyznę i nagle chcesz, żeby to był ojciec twojego dziecka...”. Uspokoiła się.

Ale, ale, sądząc z ostatnich poczynań matek, z awantur, jakie wywołują i walki o prawo do obecności w życiu publicznym razem ze swoimi dziećmi, pieluchami i piersiami do karmienia, może to w nich właśnie dzisiaj jedyna realna nadzieja na rewolucję? Także o prawo do bycia niematką.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.