Jeszcze 1 minuta czytania

Andrzej Leder

Charlie

Andrzej Leder

Andrzej Leder

Niedziela, styczeń. Je suis Charlie. Jestem Charlie. Pociski z kałasznikowa bez problemu przebijają kilkucentymetrową drewnianą deskę. A tym bardziej drewnopodobną płytę, taką, z jakich robi się biurka stojące w nie najbogatszych redakcjach na całym świecie; w razie czego nie ma więc co chować się pod takie biurko… Przebijają też dwumilimetrową blachę; oparcie obrotowego fotela, zakładając nawet, że nie jest po prostu z plastiku, również nie osłoni przed kulami.

We Francji setki tysięcy demonstrują na ulicach przeciw tragedii, a w Warszawie tysiące uczestniczą w mistrzostwach najpopularniejszej szkoły tańca. Polska klasa średnia przygląda się swoim latoroślom, w rytmie disco skaczącym, prężącym się, wywijającym nogami i rękami – już nie mówiąc o włosach upiętych w końskie ogony – na parkiecie wielkiej hali widowiskowej. Przewaga końskich ogonów bierze się stąd, że dziewcząt zdecydowanie więcej. W kolorowych strojach, często z nieco przesadnym makijażem, dzieci, nastolatki, młodzi dorośli… Tańczą, tańczą i tańczą. Półfinał. „Na parkiet prosimy numer siedemset osiemdziesiąt dwa, trzy, cztery oraz dziewięćset osiem, dziewięć, dziesięć i jedenaście…”. Chmara kolorowych elfów skaczących – każdy elfik sobie – w rytmie ogłuszającej muzyki.

Część konkursów dotyczy tańca zespołowego. Migocące wzory zbiegających się i rozbiegających ciał, jednolicie przebranych w kolorowe stroje, mozaiki jak w kalejdoskopie… Zmęczona widownia cicho szumi rozmowami, część siedzi jak w letargu, inni wchodzą i wychodzą. Wszyscy czekają na swoje małe – tam, zobacz, tańczy w drugim rzędzie! Przygnębiająca jest obojętność wobec wysiłków innych. Przy rozdaniu medali ogłuszająca Tina Turner: „You simply the best…”. Ale sala cudzym bohaterom nie klaszcze. Do własnego zbiega się na parkiet, żeby zrobić dużo zdjęć. My, rodzice, widzowie, siedzimy obok siebie, zanurzeni we wzajemnej, chłodnej obojętności.

Polska klasa średnia żadnych tragedii, żadnych utożsamień z losem innych nie chce, praktykuje indywidualizm w skali masowej. Tego zresztą pragną też manifestujący na ulicach francuskich miast; nie życzą sobie żadnego Zagreusa, przenikającego i łączącego w tragicznej ofierze wszystkie organizmy.

Kult  własnego ciała, wizerunku, wyglądu od najmłodszych lat. Ślicznie, najśliczniej wyglądać, z urokiem ruszać dłonią, z lekkością wyskakiwać, z radością – szpagat. Spontaniczność ciała musi podlegać samokontroli, potrzebna jest sala do ćwiczeń z lustrem.

Pomiędzy Bogiem, mówiącym do nas kałasznikowem, a urokiem ciała, odzwierciedlonym w obiektywach tysięcy smartfonów... Pomiędzy Bogiem a ciałem niewiele zostaje miejsca.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.