Jeszcze 2 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK:
Cud Wyprowadzania

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Dawniej kładłem się do łóżka i czekałem, aż sen zacznie mnie morzyć, a myśli w formie efektownych zdań zaczną układać się w zgrabne całostki. Wtedy oszukując organizm, który dobrze już rozespany szykował się do zsunięcia w nieświadomość, wstawałem i notowałem te najbardziej znakomite. Po godzinie miałem kilka świetnych sformułowań, które łatwo było uczynić osnową czegoś większego. Ale pewnego dnia położyłem się do łóżka i czekałem, najpierw z zaciśniętymi, a później szeroko otwartymi od irytacji powiekami. Żadne słowa nie chciały mi się układać w zgrabne całostki. Od tej chwili daremnie próbowałem wzbudzić w sobie pęd do pisania, rysowania lub do jakiejkolwiek działalności, która stawiałaby mnie poza kręgiem ludzi zwyczajnych. Z jakichś powodów siły umysłowe i niestrudzona pomysłowość osłabły. Licząc, że może mnie to podekscytuje, wylicytowałem na aukcji przedwojenny katalog trumien, ale później tego pożałowałem i rzuciłem w kąt. Sprzedawca natychmiast napisał do mnie, czy ta tematyka mnie interesuje, bo ma jeszcze katalogi gwoździ do trumien i okuć. Odpisałem rozdrażniony, że nasyciłem się już tematyką trumienną. W końcu pomyślałem, że skoro siły natury nie wystarczają, trzeba zaprząc moce daleko potężniejsze niż krótka przedsenna gra myśli i słów.

Wiadomo, że dusza i ciało, kiedy osiągną względny dobrobyt, zaczynają dążyć do pogorszenia swoich warunków. Być może to jakiś atawizm, że człowiek, któremu wiedzie się zbyt dobrze, zaczyna pożądać kłopotów i drobnymi, niewinnymi ruchami ściąga na siebie niebezpieczeństwo, aby tkwić w stanie nieustannej czujności i zaangażowania. Choroba najbliższej osoby, widmo wojny lub okradzenia mieszkania przez sąsiadów-degeneratów w skromny sposób posuwają machinę niezadowolenia i jak skrzętne owady oplatają nas przędziwem niepokoju. Aby wzmóc potencję twórczą bardziej stanowczo i aby owoce tego można było oglądać natychmiast, trzeba rozbudzić demony niepowodzenia z większym znawstwem i stanowczością. Wszedłem między ludzi w nadziei, że gdy będę zachowywał się w ściśle określony sposób, staną się oni katalizatorem, dzięki któremu odzyskam dawne zdolności. Akurat zaproszono mnie na imieniny, które organizowała bardzo miła para młodych ludzi. Realizując swój zamysł, znalazłem pośród towarzystwa największego przygłupa i zacząłem mu się zwierzać, a następnie płakać. Przygłup najpierw zdumiał się, potem stał się nieufny, wreszcie zadziwiony, a na końcu zniecierpliwiony. Podczas gdy jego koledzy flirtowali, rozmawiali o ciekawych rzeczach, śmieli się i pili, on marnował czas, tkwiąc ze mną zwierzającym się i popłakującym. Widziałem, że było to dla niego nie do zniesienia i wreszcie wprost i bez żadnych wstępów powiedział, że mnie nie szanuje. Aby być jeszcze bardziej „pod parą” porzuciłem Przygłupa i obraziłem gospodynię przyjęcia słowami, których nie powtórzę, aby nie robić dodatkowych przykrości. W ogólnym rozgwarze nie zostałem, niestety, dosłyszany, więc musiałem powtarzać owe słowa kilkakrotnie. A że i to zostało zlekceważone, chodziłem od grupki do grupki, które zdążyły się już potworzyć w różnych częściach dość dużego mieszkania i powtarzałem obraźliwe słowa każdemu z osobna. Dopiero po nieskończenie długim czasie jakiś młody mężczyzna, trochę bardziej przytomny niż inni, zamówił taksówkę, wziął mnie pod łokieć i zostałem wyprowadzony z imienin.

Wieść o moim zachowaniu oraz o tym, że znalazł się ktoś przyzwoity, z pewnością rozniosła się szeroko i przyniosła tamtemu wiele bezwartościowej chwały, a mnie ogromny zysk. Kilkanaście minut później, nie czekając reszty, wybiegłem z taksówki i miotając iskry niczym ze stosu Baunssena, wpadłem do mieszkania. Przygotowałem stos papieru i usiadłem za biurkiem. Nie trzeba było długo czekać, organizm z wolna zaczął podpowiadać słowa. Najpierw spod pióra wychodziły mi jakieś wiersze bez ładu i składu, widocznie materia nie nadążała się formować, tak jak trudno jest wlać wodę do szklanki za pomocą pompy strażackiej:

W jakimś długim pokoju cicho wędrowałem
Obca kobieta drzwi uchyliła. I popatrzyła na mnie z niepokojem
Tam były w gablocie. Wojskowe gazety i różne numery, co mi brakowały
Jak to szybko ucieka, jak szybko rozmywa
I tak sobie leżą posłusznie w gablocie
Słońce pada na piękne okładki
Ręcznie malowane. I jak uśmiech matki
Topnieją w rękach, kiedy je oglądam

Następnie przyszło mi do głowy mnóstwo tytułów, ale pozbawionych dalszego ciągu: „Afera Profumo”, „Fizjon” , „Chrustillo”, „Kukłasza”, „Pieściwo”, „Krucjata smutku”. Pośród melodyjnych fraz zaczęły cisnąć się i takie, których bym sobie nie życzył, w tym imiona dowódców niemieckich łodzi podwodnych z czasów wojny – Gustaw Prien, „Ali” Kremer, Hermann Lutjens.

Dopiero po pewnym czasie słowa, dotąd niezborne, zaskrzyły się cudownie i zapisałem: „Koleżanka poprosiła, abym ją odwiedził i wytłumaczył dziecku pewne drażliwe kwestie, bo sama się wstydzi. Podprowadziłem chłopca (miał na imię Jacuś) do okna, pochyliłem się do jasnej główki i powiedziałem «Spójrz, ulicą toczy się ciężarna suczka. Twoja mama też miała w brzuszku takiego małego Jacusia». Dziecko podniosło na mnie oczy na znak, że już wszystko rozumie i odeszło, abyśmy mogli z matką swobodnie porozmawiać po tak długim niewidzeniu”.

Byłem pewien, że z tego ziarna wyrośnie wiersz, interesująca nowela, a może szkic obrazu, z kredowymi skałami za oknem i wieśniakami cicho zbierającymi morską trawę. Ich bohaterem chciałem uczynić mężczyznę, który skłania głowę na omszałym kamieniu pośród bezkresnego pejzażu przetykanego z rzadka małymi arkadiami – zwykle gajami otaczającymi starożytne groby i obeliski. Wzbudzona przeze mnie frustracja z pewnością nie szukała ujścia w utworach demonicznych, mściwych i okrutnych, choć przyznam, cieszyłbym się, widząc, że dzieła innych bądź to popadają w zapomnienie, bądź starzeją się szybko i czyta się je wyłącznie jako świadectwa czasu, w którym powstały.

Na skutek użycia mojej metody pisałem odtąd lepiej i więcej (niektórzy w akcie „Wyprowadzania” z przyjęcia mogą widzieć motyw inicjacyjny, jako przejście z dzieciństwa do dorosłości. Mimo woli narzuca się podobieństwo do sytuacji panny młodej, kiedy to prowadzona przez druhny opuszcza pomieszczenie, w którym przygotowywała się do ślubu. Za progiem czeka ją życie wypełnione realizacją dzieła rozumianego jako wypełnianie obowiązków matki). Dodatkowo pogłębiła się we mnie zdolność dostrzegania rzeczy drobnych. W moim mieszkaniu od lat wisi zdjęcie w ramach, które przedstawia domy i spacerujących ludzi. Nazajutrz po „Wyprowadzeniu” stanąłem i przyjrzałem mu się uważniej. Z prawej strony fotografii, w cieniu, było coś, obok czego dotąd przechodziłem obojętnie. Ujrzałem ogródek skalny, a wewnątrz drzewo i klomby.

Dziś myślę, że siła „Wyprowadzania” byłaby większa, gdybym owego wieczora dodatkowo został uraczony siarczystym kopniakiem. Podobnie lepiej jest, gdy zostaniemy wyrzuceni przez osobę, którą uważamy za nieco gorszą od siebie. Bywa, że wyprowadzanemu cisną się na usta słowa, którymi chciałby osłodzić sobie bolesną chwilę. Na przykład „Cieszę się, że natura dała mi taką postać, że odróżniam się od Was talentem. Nawet sobie czuję się nieraz obcy” lub „Niech każdy lgnie do takiego, jaki sam jest. Mnie pośród Was trudno jest znaleźć kogoś odpowiedniego dla mojej miary”. Ale niech się wzdraga przed tego rodzaju filipikami. Wyprowadzenie ma to do siebie, że lubi trwać samoistnie i towarzyszyć mu może tylko milczenie zdumionych i zawstydzonych biesiadników. Długo by wymieniać sposoby wzmagania talentu, które są wariantami „Wyprowadzania”. Można na przykład w towarzystwie narzeczonej podejść do agresywnych żuli z pytaniem, czy nie zechcieliby usłyszeć świeżo napisanego opowiadania i nie czekając na odpowiedź, zacząć głośno je odczytywać.

Nie mam złudzeń, że wnet zaroi się od popłakujących mężczyzn i kobiet w potarganych ubraniach, w towarzystwie prostodusznych z wyglądu i zakłopotanych powierników. Ujawniłem swoją metodę tylko po to, aby ci, którzy tego potrzebują poznali zasadę zapładniającego wstrząsu, jakim jest krzywda doznana od świata. Na koniec wspomnę, że różne przykrości, które ze względu na znikomy potencjał nie mogą się do niczego przydać, można rozpraszać za pomocą żartobliwych wyobrażeń. Rok temu zepsuł mi się kibel, cały czas woda spływała, niezbyt mocno, ale spływała. Kupiłem dwie spłuczki i każda ciekła, rozebrałem je, powymieniałem części i według najlepszej wiedzy zmontowałem tak, że powinno być już dobrze. Ale wciąż delikatnie ciekło. Wreszcie, kiedy nareperowałem spłuczkę, pękła deska. Obróciłem to ku dobremu i pomyślałem, że dopóki kibel jest zepsuty, dopóty w moim domu będzie panowała pomyślność.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).