Język rozkłada każde ciało
materiał teatru

Język rozkłada każde ciało

Paweł Soszyński

„Sprawa Gorgonowej” jest świetnym literacko, przemyślanym dowodem na to, że każda zbrodnia jest zawsze opowieścią, a sprawa sądowa być może więcej ma wspólnego z teorią literatury niż z kodeksem karnym

Jeszcze 2 minuty czytania

W „Sprawie Gorgonowej” Wiktora Rubina od pierwszej chwili uderza tekst – gęsty, mnożący znaczenia, z językiem, który nawet jak na Jolantę Janiczak uległ wyjątkowemu przetworzeniu, strzępi się i rozdziera pod szalonym ciśnieniem jej poetyki. To już właściwie nie dramat, a poemat – tyle w nim mocnych obrazów, błyskotliwych gier słownych i semantycznych przesunięć. Lot skojarzeń, filozoficznych i literackich nawiązań osiąga w nim taką prędkość, że kolejne dialogi pozostawiają po sobie na scenie widowiskowe zgliszcza. Bo to język służy tu za scenografię, to on kieruje ruchem scenicznym, to z niego wywiedziony zostaje świat spektaklu. Scena zdaje się pękać w szwach, a nic właściwie na niej nie ma, aktorów wszędzie jest pełno, choć nic w gruncie rzeczy nie robią. Rubin zdaje się kapitulować, ulega i podporządkowuje bieg spektaklu niepoczytalnej frazie, który napędza akcję, tworzy dramatyczne – ale wciąż czysto językowe – wolty, ma narrację tak silną i skupioną, że zmiata z impetem rakiety reżyserskie ustawienia, pożera inne media, pożera samych aktorów. Okiełznać rwący nurt słów, zapanować nad ich narracją – dramat Janiczak to wyzwanie: utrzymać się na tekście, nie stracić równowagi, dotrzeć do końca kolejnej fali. Zadanie arcytrudne.

Jolanta Janiczak, „Sprawa Gorgonowej”,
reż. Wiktor Rubin
. Stary Teatr w Krakowie, premiera
28 marca 2015
W galopadzie słów i zdań zakorzenia Janiczak całą grozę sprawy Gorgonowej. Bo przecież chodzi o morderstwo, temat spektaklu jest kryminalny, chodzi o poszukiwanie winnego, a być może także o podejrzane seksualne sprawki. Rita Gorgonowa, z pochodzenia Chorwatka lub Serbka, to postać autentyczna, guwernantka lwowskiego architekta, Henryka Zaremby, którego z młodą, atrakcyjną pracownicą połączył romans. Nowa „macocha” miała mieć nie najlepsze stosunki z dwójką dzieci Zaremby, Stasiem i Lusią. A w nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku to ona miała zamordować śpiącą Lusię. W międzywojennej Polsce cała sprawa była medialną bombą, a Gorgonowa szybko uosobiła wszystkie ukryte fascynacje ulicy, która jeszcze przed wyrokiem sądu zadecydowała o jej winie. Opinia publiczna dostała świetnie skrojoną przez dziennikarzy historię o złej pięknej macosze i niewinnym kopciuszku, Rita stała się ziemiańską Medeą z kresów o egzotycznym pochodzeniu. Nieślubne dziecko, szaleństwo, histeryczny erotyzm, życie wyższych sfer a wreszcie zbrodnia, być może kazirodztwo – wszystko to nęciło krwią i rozpustą. W tej atmosferze sprawa sądowa szybko zmieniła się w widowisko, w którym mniej istotne było, kto rzeczywiście zamordował, bardziej – kogo z kim tu co łączyło. A rezerwuar rodzinnych sekretów zdawał się niewyczerpany. Stąd na scenie postać Amerykańskiego Producenta (znowu niemiłosiernie musztrowany Szymon Czacki), który z kamerą i mikrofonem na wysięgniku przypomina o tym, że sprawa Gorgonowej to przede wszystkim publiczny spektakl.

Ujawnienie, odkrycie, odsłonięcie – wszystko to zgrabnie ujął w swojej scenografii Michał Korchowiec. Z domu Zaremby stworzył parawan, który co chwila unosi się, wprowadzając na scenę kolejne wątki tragedii. O docieraniu do prawdy, do tego, co ukryte w sferze tak subtelnej jak tętno i fizjologia, opowiada wariograf, którego wykres wciąż możemy obserwować na suficie widowni. Problem w tym, że wizja lokalna, jaką na scenie w krótkich, powtarzalnych i schematycznych rzutach pokazuje Rubin, szybko ulega performatywnej reinterpretacji. Marta Ścisłowicz w roli Rity, jak Marina Abramović, bezustannie zrzuca tu skórę, nacina powierzchnię swojego wizerunku i ujawnia kolejne fantazmaty tłumu – jest erotycznym monstrum, zahukaną ofiarą, dobrą gospodynią lub karierowiczką dążącą do celu po trupach. „Performuj albo giń” – słynne twierdzenia Jona McKenziego staje się jej główną dewizą. W gąszczu sprzecznych występów gubi się wreszcie realność tej postaci. Podobnymi projekcjami są Staś (Krzysztof Zarzecki w doskonałej formie) i Lusia (Jaśmina Polak). Już obsadzenie właśnie tej dwójki w roli niewinnych dzieci-ofiar jest gestem reżysera co najmniej ironicznym. Kto jak kto, ale akurat ci aktorzy to teatralne diabły wcielone, które w niczym nie przypominają anielskich podlotków z filmu Janusza Majewskiego („Sprawa Gorgonowej”, 1977). Lusia Jaśminy Polak ma ciało i umie go używać, Staś Zarzeckiego skrywa pod szkolnym, groteskowo naiwnym mundurkiem ciało dojrzałego mężczyzny. Oboje bardziej udają dzieci, niż je grają. „Wylewają się straszne myśli i straszne pragnienia. Nie wiem, czy moje pragnienia czy jej?” – powie Staś.

fot. Magda Hueckel

W centrum dramatu umieszcza Janiczak nie tylko rodzinne sekrety, ale także – może przede wszystkim – cielesne sekrecje. Płyny ustrojowe, oględziny pochwy denatki, ślady krwi. W każdym śledztwie głównym materiałem dowodowym są ciała, przedmioty, materia. „Ciało to zbrodnia” – powie Staś. „Zwłoki rozkładają każde twierdzenie” – doda. A język rozkłada każde ciało – można by dodać po obejrzeniu przedstawienia. Stąd tak ważna w krakowskiej „Sprawie Gorgonowej” staje się postać Elżbiety Matki Zamkniętej (Urszula Kiebzak), żony Zaremby i matki Stasia i Lusi, która wylądowała w zakładzie dla obłąkanych. To ona, swoim szaleństwem, zakwestionuje prawdę tego, co znajduje się po stronie racjonalnego doświadczenia, a za pomocą języka obłędu rozmontuje ścieżki dowodowe wyprowadzone z empirii. Jej obłęd będzie wyzwaniem rzuconym logice kryminalnego śledztwa.

Taką funkcję pełni też język sztuki Janiczak. On także przeciwstawiony zostanie cielesnemu konkretowi. Możemy badać pismo i reakcje mówiącego ciała, ale język jest poza zasięgiem przysięgłych. Język jest kłamstwem z natury, co rusz odrywa się od dowodów rzeczowych, zniekształca je, tworzy z nich nieoczekiwane ciągi. A przecież cała ta zbrodnia od początku do końca odbyła się właśnie w nim. W zeznaniach Stasia i ogrodnika, w opowieści Henryka o romansie z Gorgonową, w ulicznej plotce, wreszcie w rozprawie gadających głów. Opowiedziana została w niezliczonych doniesieniach prasowych. Janiczak wykorzystuje język, ale odwraca jego wektor, pokazuje, jak daleko ciało-fetysz uwikłane jest we frazeologię zbiorowych projekcji. „Jest ciało, jest zbrodnia” u Janiczak zmienia się właśnie w „ciało jest zbrodnią”. To tylko pozorna zabawa semantycznym potencjałem sądowych porzekadeł. Ich sens jest starannie wykoślawiany, a zmiana tezy w antytezę kosztuje tu jedno, dwa słowa mniej czy więcej. „Sprawa Gorgonowej” jest więc kunsztownym literacko, przemyślanym dowodem na to, że każda zbrodnia jest zawsze w pierwszym rzędzie opowieścią, a sprawa sądowa – też w końcu polifoniczna narracja – więcej ma wspólnego z teorią literatury niż z kodeksem karnym.

Szkoda, że realizatorom to nie wystarczyło i postanowili wprowadzić do spektaklu feralną ramę kompozycyjną. Oto przysięgłymi będą prawdziwi kryminaliści po wyroku i to oni ogłoszą wyrok – ten, który im samym zasądzono, skazując ich na grzywnę lub lata więzienia. Czy chodziło o to, by zderzyć abstrakcję z konkretem? Teatralną rozprawę z sądowym realem? Jeśli tak, to jest to gest zbyt pośpieszny, skrótowy i niezbyt przekonujący.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.