Twoje ręce są jak trawa

6 minut czytania

/ Film

Twoje ręce są jak trawa

Anka Herbut

Temat prześladowanej mniejszości rozlewa się w „Białym cieniu” daleko poza lokalne realia, stając się niewygodnym archetypem

Jeszcze 2 minuty czytania

Film Noaza Deshego otwiera obraz cukrowo-białej chmury, na której tle widać biały cień wyciągniętych w górę rąk. To, co czarne, będzie miało tutaj jasny rewers. To, co groźne, znajdzie swój magiczno-oniryczny aspekt. Z offu słychać dziecięce głosy: już pierwszy dialog pozbawia nas dokumentalno-realistycznych oczekiwań. Realizm może tu być tylko magiczny – i nawet jeśli po chwili stanie się on mroczny i surowy, to i tak ciężar opowiadanej historii w niewygodny dla widza sposób zamortyzuje estetyka zdjęć, dramaturgia światła oraz baśniowe dialogi Aliasa (Hamisi Bazili) i jego przyjaciela Saluma (Salum Abdallah). Na tym polega siła filmu Deshego, że bezustannie oscyluje między fikcją i pozorem reporterskiej przejrzystości. Że dużą zawartość przemocy w obrazie i rozedrganie kamery z ręki kontruje malarskością kadrów i wyobraźniowo-utopijną wizją radzenia sobie z rzeczywistością. 

białe talizmany

W jednej ze scen Alias, uciekając nocą przed zabójcami swojego wuja, smaruje sobie skórę ziemią. Jest jednym z około 150 000 albinosów, którzy zamieszkują Tanzanię. Jego skóra jest biała i bardzo dobrze widoczna dla ścigających. Istnieją dwa najbardziej prawdopodobne powody, dla których ściga się w Afryce Wschodniej albinosa: z uwagi na tkwiące w jego martwym ciele moce lecznicze oraz obietnicę powodzenia dla tych, którzy owe części ciała nabędą. Kto zje serce albinosa, tego miłość zostaje odwzajemniona. Kto spryska jego krwią sieć rybacką, ten będzie miał lepszy połów. Na tych i podobnych założeniach opierają się wierzenia wielu szamanów i uzdrowicieli. Nie tylko w Tanzanii. W filmie Deshego Tanzania wspomniana jest tylko w napisach końcowych. Problem polowań dotyczy również Kenii i Konga, ale ta historia mogłaby się zdarzyć nawet dużo dalej, znacznie wcześniej albo później. Topika prześladowanej mniejszości rozlewa się u Deshego daleko poza lokalne realia, stając się niewygodnym archetypem.

Skóra albinosa wyróżnia się na tle czarnego nieba. Kiedy chłopak wbiega nocą do jeziora, staje się jeszcze bardziej widoczny. Kiedy wchodzi w tłum dzieci – jest inny niż cała reszta. W zabawie, polegającej na całowaniu przez dwie osoby flagi z wizerunkiem Baracka Obamy z dwóch przeciwnych stron, po pocałunku w usta albinosa trzeba wypluć ślinę. Nawet jeśli się go całkiem dobrze zna. 

rozbijanie klaustrofobii

W obsadzie przeważają naturszczycy. Według jakiego klucza zapraszano ich do współpracy? Po pierwsze, Deshe zorganizował dla lokalsów warsztaty, podczas których rozmawiali o snach. Ci, którzy mieli mocny storytellingowy dryf, zostali. Po drugie, kierując się przeczuciem, prowadził nieustający casting na ulicach Dar Es Salaam. Z intuicyjnie dobieranymi osobami każdego dnia odgrywali na ulicach napady na bank, sceny porwania i kłótnie miłosne. Kiedy już wybrano docelową ekipę aktorów, okazało się, że zapisana przez Deshego historia filmu w różnych wariantach przydarzyła się każdej z zaangażowanych w projekt osób. Jedna z początkowych scen, w której trwa pościg za ojcem Aliasa (Tito D. Ntanga) – również albinosem – jest wynikiem zmiksowania efektów researchu reżysera z elementami biografii Hamisi Bazili. Sporo w „Białym cieniu” scen trudnych, niebezpiecznych i wyczerpujących nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Wiele przypomina improwizacje, choć improwizacji w tym filmie nie ma wcale. Kilka odgrywano i powtarzano do skutku. Aż zadziałają. A powtarzać było bardzo trudno: film Deshego nosi przecież znamiona psychodramy.

„Białym cieniu”, reż. Noaz Deshe„Biały cień”, reż. Noaz Deshe.
Niemcy, Tanzania 2013, w kinach od 24 kwietnia 2015
„Biały cień” przekracza ramy definicji gatunkowych. Można by go próbować wrzucić w docufiction, ale nawet tak schizofreniczny format nie oddaje w pełni charakteru filmu. Kamera podchodzi bardzo blisko, jest obecna w najbardziej niebezpiecznych i intymnych momentach. Obraz jest rozedrgany, a sama historia – gęsto poszatkowana. Nie da się jej złożyć w całość inaczej, jak tylko z perspektywy głównego bohatera. Temperatura zdjęć i rytm montażu sugerują jego stan psychiczny. Tego, czego on nie czuje i nie widzi, nie widzi i nie czuje widz. Tego, co zostaje, jest za to sporo: jest strach i niepewność, paranoja i klaustrofobia własnej głowy. Jest poczucie niesprawiedliwości i osamotnienia. Strategia Deshego jest prosta: działa przez doświadczenie i empatię, nie przez tłumaczenie. Operuje elipsą i niedopowiedzeniem. Różnicuje tempo. Skala zła pokazanego w filmie Deshego jest nie do ogarnięcia, więc i sama historia nie może być zamkniętą całością. Nie da się jej domknąć żadną puentą. Do tego filmu trzeba się podłączać raczej empatycznie niż intelektualnie. Według prywatnego klucza. Tak, by choć na chwilę stematyzować własne uczestnictwo w ekonomii wykluczenia, poza którą przecież trudno wyjść.

jak całkowicie zniknąć?

O albinosach mówi się, że nie umierają, ale znikają. W jednej ze scen filmu krajobraz z naturalnego zmienia się w quasi-przemysłowy: na ulicach miasta zamiast drzew piętrzą się masywne wersalki, których ilość wydaje się znacznie przekraczać liczbę potencjalnych klientów. Dalej widać rzędy drewnianych trumien. Analogowe linie produkcyjne, oswajające śmierć w pejzażu miejskim. Dalej: wysypisko śmieci, na którym dzieci zbierają zepsute klawiatury komputerów, telefony komórkowe i całą elektronikę, jaką tylko da się sprzedać. W tym pejzażu zaciera się granica między tkanką organiczną i tym, co syntetyczne. Co żywe i martwe. W Dar El Salaam dzieci dorabiają jako płaczki na pogrzebach obcych ludzi. Alias jest w tym dobry. Kadr, w którym na przypadkowym pogrzebie zaczyna bardzo ekspresyjnie płakać, staje się momentem kompensacyjnym całego filmu. Płacze się tam, gdzie można się wypłakać.

„Białym cieniu”, reż. Noaz Deshe„Biały cień”, reż. Noaz Deshe

„Biały cień” łączy zmysłowość sennych obrazów z dokumentalnym zacięciem. Jego zapętlona ścieżka dźwiękowa puchnie od ambientu zmieszanego z szumem ulicy. Liryczna narracja z offu umożliwia widzowi wejście w introwertyczny świat bohaterów, który staje się dla nich jedynym możliwym antidotum na otaczającą rzeczywistość. Alias wie, że z ciała nie uda mu się uciec, ale z głowy – tak. Dlatego próba zdefiniowania własnej tożsamości może tu jedynie przybrać kształt poetyckiego porównania.

Twoje ucho jest jak łyżka zupy. Twoje ręce są jak trawa. Twoja głowa jest jak pusty kokos. Twój nos jak brzeg samosy. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.