Stażystka
Faber & Faber

17 minut czytania

/ Literatura

Stażystka

Katarzyna Czeczot

Elizabeth Winder jasno formułuje swój cel: przełamanie wizerunku Sylvii Plath jako cierpiącej artystki i pokazanie osoby, która „znajdowała przyjemność w strojach, makijażu, czasopismach i jedzeniu”

Jeszcze 4 minuty czytania

Dobrym świadectwem tego, co się stało z pamięcią o Sylvii Plath, może być dostępny w kilku wersjach tiszert z portretem poetki, podpisany „Lady Lazarus”. To tytuł bodaj najsłynniejszego jej wiersza – aluzja do wskrzeszenia Łazarza stanowi w nim ramę dla biografii, której porządek wyznaczają cezury, kolejne próby samobójcze. Rolę Łazarza przejmuje Feniks, każdy nieudany zamach oznacza odrodzenie się z popiołów. Łazarzowi-kobiecie Plath przydaje znamiona artystki. „Umieranie / Jest sztuką jak wszystko inne. / Ja robię to nadzwyczaj dobrze” (przekład Teresy Truszkowskiej). Tytuł wiersza, z którego pochodzą te wersy, zamieszczony na tiszercie, oferuje łatwy klucz do niełatwej twórczości. Połączenie wizerunku Plath z pseudonimem jej bohaterki realizuje zrozumiałą do pewnego stopnia pokusę złożenia w całość literatury i życia; nasycone obrazami śmierci wersy Plath mają tu łatwe wyjaśnienie – rozpowszechnioną w kulturze popularnej (w filmie z Gwyneth Patrow, w kolorowej prasie, na licznych fanpejdżach) opowieść o załamaniach nerwowych, nieszczęśliwym małżeństwie, która kończy się sceną odkręcenia gazu w zamkniętej szczelnie kuchni londyńskiego mieszkania, gdzie poetka zamieszkała z dziećmi po rozwodzie. Zima 1963 roku, ostatnie dzieło kobiety-Łazarza.

Jola Janiczak w swoim dramacie o obłędzie w biografiach kobiet-artystek w usta Sylvii Plath wkłada zdanie: „Od pierwszych rymów wiedziałam, że jestem i bohaterką, i autorką”. To wyznanie poetka czyni pośmiertnie, gdy jej mąż, poeta Ted Hughes, nie mogąc znieść legendy zmarłej żony, postanawia ją pozwać, stawiając zarzut o „usiłowanie zabójstwa jego osoby i jego mitu poprzez swoje spektakularne i atrakcyjne medialnie samobójstwo, które pogrzebało Elizabeth Winder, „Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953”. Przeł. Magdalena Zielińska, Marginesy, 320 stron, w księgarniach od maja 2015Elizabeth Winder, „Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953”. Przeł. Magdalena Zielińska, Marginesy, 320 stron, w księgarniach od maja 2015żywcem oskarżającego wraz z dwójką jego i oskarżonej dzieci”. Janiczak z ironią przedstawia zwycięstwo, jakie Plath odniosła nad swoim bardzo cenionym przecież za życia mężem. Długo pozostająca w jego cieniu, sprowadzana do roli opiekunki dla dzieci, kucharki, sprzątaczki, a czasem – dodatkowo – jego sekretarki, zdobyła sławę, która Hughesowi nie była dana nawet na pięć minut. Janiczak wplata w swój dramat szydercze aluzje, że to „performans z głową w piekarniku” czyni Plath „wciąż żywą, wciąż młodą, wciąż czytaną”. Czytaną jednak bardzo jednostronnie i jednorodnie, w tej samej tonacji, która ma przede wszystkim zakonserwować tragiczną legendę „poetki przeklętej”.

Zburzenie tej legendy jest celem wydanej w oryginale w 2013 roku książki Elizabeth Winder. Tytuł polskiego przekładu „Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953” w oryginale stanowi właściwie podtytuł. W wydaniu angielskim poprzedza go intrygująca triada „Ból, przyjęcia, praca”. Autorka na wstępie jasno formułuje swój cel: przełamanie wizerunku Plath jako cierpiącej artystki i pokazanie osoby, która „znajdowała przyjemność w strojach, makijażu, czasopismach i jedzeniu”, była towarzyska, tryskała energią. Sprzyjać ma temu wybór ram czasowych. Choć Winder, wbrew obietnicy złożonej w tytule, nie opisuje wyłącznie jednego lata z życia poetki, to rzeczywiście skupia się przede wszystkim na pobycie Sylvii Plath w Nowym Jorku, w czerwcu 1953 roku. Plath – zwyciężczyni konkursu rozpisanego dla studentek z całego kraju przez magazyn „Mademoiselle” – odbywała wówczas miesięczny płatny staż w jego redakcji. Wraz z pozostałymi dziewiętnastoma laureatkami, zakwaterowana na ten czas w żeńskim hotelu Barbizon, pracowała nad specjalnym, „uczelnianym” numerem pisma, który miał się ukazać w sierpniu. Większość stażystek traktowano w redakcji jak maskotki. Miały niewiele obowiązków, nie pisały tekstów, czasami całe dnie spędzały na różnych nieoficjalnych spotkaniach, pokazach mody, meczach bejsbolowych. Sylvia w porównaniu z nimi pracowała dużo ciężej. Otrzymawszy stanowisko gościnnej sekretarz redakcji, większość czasu spędzała przy biurku, pod okiem swojej przełożonej przepisując na maszynie teksty, czytając nadesłane artykuły, prowadząc korespondencję z autorkami i autorami lub robiąc korektę. Wieczorami jednak chodziła wraz z pozostałymi dziewczętami na przyjęcia, znajdowała również czas na zakupy, spacery, wizyty w muzeach i galeriach sztuki oraz randki.

Winder wybiera z życia Plath czas, który był dla niej wyjątkowy pod każdym względem. Nie tylko po raz pierwszy opuściła Nową Anglię i to po to, by udać się do – aspirującego już wówczas do miana światowej stolicy sztuki – Nowego Jorku, ale też weszła w zupełnie nową rolę. Ze studentki college’u miała zmienić się w redaktorkę jednego z ważniejszych pism kobiecych, wyjątkowego również ze względu na dział literacki, publikującego teksty między innymi Trumana Capote'a, Williama Faulknera czy Tennessee Williamsa. Miała ze stałej czytelniczki „Mademoiselle”, określonego przez nią samą jako „intelektualny magazyn o modzie”, stać się jego częścią. Moda zaś interesowała Plath w tym samym prawie stopniu co literatura. W jej dziennikach znajduje się masa fragmentów poświęconych garderobie. Jako mała dziewczynka robiła sobie papierowe laleczki, dla których projektowała ubrania. Jedna ze stażystek, którą cytuje Winder, zapamiętała, że Plath w towarzystwie innych dziewcząt bezustannie zajęta była rysowaniem butów.

Lato 1953 może więc być dobrym kontrapunktem dla popowej biografii Plath. Winder proponuje spojrzeć na życie Plath nie przez pryzmat zimy 1963, najbardziej srogiej zimy od czasów króla Jerzego, za panowania którego zamarzła Tamiza, a przez równie ekstremalny meteorologicznie, upalny czerwec, gdy temperatury na Manahattanie sięgały rekordowej liczby trzydziestu dziewięciu stopni. Zaproponowane przez Winder inne rozłożenie akcentów ma tę dodatkową wartość, że w dzienniku Plath nie zachowały się prawie żadne ślady z tego wyjazdu. Znajduje się w nim tylko jeden wpis z 19 czerwca, bardzo ciekawy zresztą, dotyczący egzekucji Rosenbergów, który pokazuje nie tylko przerażenie, jakie budzi w Plath wizja śmierci na krześle elektrycznym, ale również całą jej niechęć do makkartyzmu i zimnowojennej polityki Stanów paranoicznie tropiących komunistów. O samej pracy w redakcji informują wprawdzie, pełne optymizmu, listy pisane do domu, dyktowane jednak przede wszystkim pragnieniem uszczęśliwienia matki. Nie znajdzie się w nich żadna wzmianka zapowiadająca załamanie nerwowe, jakie nastąpi zaraz po powrocie z Nowego Jorku, co doprowadzi poetkę do sierpniowej próby samobójczej.

Sylvia Plath podczas wywiadu z Elizabeth Bowen w domu May Sarton. Schorr / Mademoiselle (C) Conde NastSylvia Plath podczas wywiadu z Elizabeth Bowen w domu May Sarton. Schorr / „Mademoiselle” © Conde Nast

Lato 1953, które nie pozostawiło śladu w dzienniku Plath, stało się natomiast tematem „Szklanego klosza”, autobiograficznej i jedynej powieści, którą opublikowała Plath, książki do dziś wznawianej i uchodzącej za kultową, za jedną z ważniejszych powojennych opowieści o kobiecej inicjacji. Winder musi więc pracować w cieniu innej legendy.

Plath z książki Winder ma wiele wspólnego z bohaterką „Szklanego klosza”, Esther. Winder wiele miejsca poświęca ubraniom, kosmetykom, jedzeniu. O Plath pisze: „Dla niej lista zakupowa brzmiała jak wiersz”. Sama tworzy niezliczoną ilość takich wierszy. Kroje sukienek, materiały, z jakich je uszyto, marki szamponów, odcienie szminek, rodzaje pudrów, fasony butów. Te opisy z reguły nie prowadzą do bardziej ogólnych wniosków i najczęściej zatrzymują się na poziomie wyliczeń. Mimo to wydają się cenne. Dzięki nim Winder udało się ukazać Nowy Jork lat 50. od strony życia codziennego, jego materialnego wymiaru, a zarazem ukazać go z perspektywy kobiet, nawet jeżeli należały one wyłącznie do klasy średniej. W czasach, gdy pisanie historii codzienności kobiet wciąż należy do rzadkości – warto to docenić.

Winder dotarła także do pozostałych stażystek, które wraz z Plath miały wówczas pracować nad sierpniowym numerem „Mademoiselle”. Autorka wymienia je wszystkie na wstępie, by potem wpleść w główną narrację ich sylwetki, niekiedy zarysować późniejsze losy. Dzięki temu Plath pojawia się w jej książce jako przedstawicielka określonej generacji, której swoistość świetnie opisuje jedna ze stażystek, rówieśniczka Plath, Gloria Kirschner: „Byłyśmy pierwszym pokoleniem kobiet po wojnie i ostatnim przed wynalezieniem pigułki”. Za głęboki i przenikliwy zapis doświadczenia kobiet z klasy Kirschner i Plath może uchodzić, rzecz jasna, właśnie „Szklany klosz”. Plath doskonale ujmuje w nim kondycję kobiety poddawanej sprzecznym nakazom, z jednej strony popychaną przez rynek w zakazane do tej pory rejony, z drugiej potępianą przez społeczeństwo za nowe pragnienia. I chodzi nie tylko o życie zawodowe, daną kobietom z klas średnich i wyższych możliwość zarobkowania i utrzymywania się, lecz również o sferę seksualności. W czasie, kiedy moda i reklama zaczyna się zajmować przemianą kobiecego ciała w seksualny obiekt, społeczeństwo straszy kobiety wykluczeniem za niechcianą ciążę. Podejmując ten temat, Winder próbuje znaleźć dla niego kontekst. Przypomina na przykład, że w 1953 roku w Stanach Zjednoczonych obowiązywało prawo Comstocka. Wprowadzone w 1873, zakazywało rozpowszechniania antykoncepcji. Opisując strach, jaki Plath czuła przed niechcianą ciążą, Winder pokazuje, że kultura randek, przymknięcie oka na rozluźnienie moralnych norm, nie przekładały się na większą swobodę seksualną kobiet.

Winder wprowadza na scenę także redaktorki „Mademoiselle”. Jest wśród nich szorstka zwierzchniczka Sylvii, Cyrilly Abels i malownicza naczelna magazynu, Betsy Talbot Blackwell, słynąca z długich lufek do papierosów i zapałek w pudełkach, na których „widniał monogram — inicjały w kobaltowym kolorze na platynowo-srebrnym tle, płaski nowoczesny bezszeryfowy krój pisma”. To BTB, jak ją nazywano, jako pierwsza wpadła na pomysł, by do magazynu zapraszać przeciętną dziewczynę, odmieniać całkowicie jej wizerunek, a dokumentację tej metamorfozy zamieszczać w piśmie. Tym pomysłem wpisała się na trwałe do historii mody. Uczelniany numer magazynu, wpółtworzony przez studentki, był również jej ideą. To jej zawdzięczamy współpracę „Mademoiselle” w latach 60. z Betty Friedan i Glorią Steinem, które debiutowały właśnie na tych łamach. Opisując historię pisma, Winder nie wykracza poza ogólniki o sprzecznych nakazach kierowanych do kobiet, które były z jednej strony zachęcane do edukacji i podejmowania pracy zawodowej, z drugiej pouczane, że celem ich życia powinno być małżeństwo i macierzyństwo. Gromadzi jednak sporo materiałów, które pozwalają rozeznać się w roli tego rodzaju prasy w procesach emancypacyjnych. Pojawia się przy tym kilka anegdot, między innymi o Helenie Rubinstein czy Margaricie Smith, redaktorce działu literackiego, która „była nałogową palaczką i żyła w przekonaniu, że pewnego dnia zapomni dogasić papierosa, przez co wywoła pożar w całym budynku Street and Smith. Kazała więc swojej asystentce chodzić za sobą i sprawdzać, czy nie zostawia niedopałków albo tlącego się popiołu”.

Sylvia Plath w kostiumie kąpielowym. Dzięki uprzejmości Elizabeth Lameyer GilmoreSylvia Plath w kostiumie kąpielowym. Dzięki uprzejmości Elizabeth Lameyer Gilmore

Kilka z umieszczonych w książce obrazów zapada w pamięć. Jak ten z przeznaczonym wyłącznie dla kobiet nowojorskim hotelem Barbizon, z którego okien powiewały białe rękawiczki. Białe rękawiczki były podstawą codziennego stroju miejskich elegantek. Biedniejsze z nich musiały je prać ręcznie. Mieszkanki manhattańskiego hotelu, zwane Barbizonetkami, robiły to w białych emaliowanych umywalkach, umieszczonych na ścianach miniaturowych pokoi. Schnące w oknach, przypominały maleńkie chorągiewki. Kolejny obraz pokazuje redaktorki „Mademoiselle”, które stukając przy biurkach w maszyny do pisania, nie zdejmują, niezależnie od temperatury, swoich nakryć głowy.

Książka koncentruje się głównie na tego rodzaju ciekawostkach, cała masa ważnych i ciekawych pytań pozostaje przy tym bez odpowiedzi. Historia hotelu Barbizon na przykład mogłaby być okazją do opisania obyczajowych przemian zachodzących za życia Plath. Hotel wybudowany został w 1927 roku dla kobiet, które zjeżdżały do Nowego Jorku od końca lat 40. Czy powstał z myślą o samotnych kobietach? Kto wpadł na taki pomysł? Czy powstało więcej podobnych budowli? Z książki Winder nie dowiemy się nawet, jakie warunki trzeba było spełnić, by się w nim zameldować i czy mogły tam przebywać samotne matki. Winder nie omieszka wtrącić plotki o najsłynniejszej rezydentce, Grace Kelly, ale przyznaje, że nie wie nawet, jak wyglądał jej apartament. Nie przyszło jej także zapewne do głowy, by sprawdzić, ile kosztował w porównaniu z pokoikami stażystek „Mademoiselle”. To niezwykłe, że Winder, tak wiele uwagi poświęcając konsumpcji, prawie nigdy nie wspomina o pieniądzach.

Historia hotelu Barbizon to pewnie temat na osobną książkę. Wydaje się ważny nie tyle jako miejsce, w którym mieszkała Plath, ile zjawisko unikatowe dla jej czasów. Szkoda więc, że Winder ograniczyła się do ciekawostek. Porównanie do żeńskiego klasztoru stanowi tu mylący wybieg, który tuszuje niedostatki historycznego warsztatu. Takich uchybień jest w książce więcej. Żałuję na przykład, że nie dowiedziałam się, jakie punkty zawierało wymienione prawo Comstocka.

Na podobnym poziomie szwankuje tu opis życia zawodowego. Winder wspomina wprawdzie, jak niezwykłym zjawiskiem był w czasach Plath napływ samotnych kobiet do Nowego Jorku, które jechały po finansową niezależność. Wspomina też gdzie indziej, że w przygotowywanym przez Plath numerze „Mademoiselle” z sierpnia 1953 roku znajdowały się trzydzieści trzy reklamy szkół dla sekretarek i dwanaście reklam kursów stenografowania. Nigdzie jednak nie łączy tych dwóch faktów, nie dodaje choćby dwóch, trzech zdań o historii zawodu sekretarki, ważnego także w biografii samej Plath, która kurs stenografii pobierała przez chwilę u własnej matki i która powtórzyła jej los, zostając nieodpłatną sekretarką własnego męża.

Zamiast rzetelnie zarysować społeczno-kulturowe tło, Winder zabiera się za zgłębianie psychiki swojej bohaterki. Szczególnie źle wypada to we fragmentach dotyczących relacji Sylvii z mężczyznami, z którymi umawiała się na randki. Styl Winder zaczyna się ocierać o tabloid. Pisze na przykład, że Plath „na swój sposób była ryzykantką... i mistrzynią w pociąganiu za sznurki. Często ponownie wprowadzała do obiegu adoratorów z przeszłości, dzięki czemu mogła snuć intrygę i planować swój spektakl”. Psychologizowanie sprawia, że autorka nie wywiązuje się z początkowej obietnicy, jaką było – mówiąc w ogromnym uproszczeniu – zastąpienie zimy 1963 wcześniejszym o dekadę latem. Konsekwentnie układa swoje klocki tak, by mogły posłużyć właśnie za wyjaśnienie kryzysu nerwowego poetki.

Wszystko to wiąże się oczywiście ze znacznie szerszą kwestią: wymogów, jakie stawiamy biografii. Mniej interesujące są dla mnie dywagacje dotyczące stanów psychicznych Plath, każda próba ich zrekonstruowania wydaje mi się karkołomna, a biografia skupiona na tej sferze – raczej nieciekawa. Dobra biografia powinna pokazywać zarówno czyjeś doświadczenie, jak i jego historyczne warunki. U Winder opis historycznych warunków sprowadza się w zasadzie do wyliczenia dostępnych na rynku towarów przeznaczonych dla kobiet z klasy średniej.

Pobyt Plath w Nowym Jorku podsumowuje epizod ze zrzuceniem z dachu hotelu wszystkich ubrań, na co poetka decyduje się po pijaku w ostatnią noc. Konsekwencją tego wybryku był powrót do domu w spódnicy i bluzce pożyczonych od koleżanki uchodzącej – zwłaszcza w kwestiach mody – za prowincjuszkę. Epizod ten Plath zamieściła w „Szklanym kloszu” w nieco tylko zmienionej formie. Garry M. Leonard, autor szkicu poświęconego związkom twórczości Plath z magazynem „Mademoiselle”, interpretuje tę scenę jako, zakończoną fiaskiem, próbę odrodzenia się bohaterki poza kulturą towarów. Po powrocie do rodzinnego domu Esther, bohaterka powieści, ponowi ją w bardziej radykalnej formie: przestanie się myć i całkowicie zaniedba higienę. Uderzające, że Winder snuje swoje dociekania o przyczynach załamania Plath w zupełnym oderwaniu od tego pijackiego ekscesu na dachu. Może powiązanie tych dwóch faktów kazałoby zrewidować wizerunek Plath zgodnie łączący artystkę i konsumentkę. By dotrzymać danej na wstępie obietnicy, że skupi się na przyjemnościach, jakie poetka czerpała z wielkomiejskiego życia, Winder pomija też obecną przecież w poezji Plath krytykę amerykańskiej kultury nastawionej na konsumpcję.

Dzięki Elizabeth Winder potrafię jednak w przybliżeniu powiedzieć, jakie ubrania zrzucała Plath z dachu tamtej nocy. Jestem jej za tę wiedzę – piszę to bez cienia ironii – naprawdę wdzięczna. Trochę szkoda, że książka, która miała szansę stać się ważnym rozdziałem prehistorii feminizmu, poprzestała na wyliczankach. Powstała być może wartościowa i niepozbawiona uroku historia rzeczy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.