POWRÓT DO ŚWIATA:  Rubaszny mniszek
wróbel na Koszykowej, fot. S. Łubieński

15 minut czytania

/ Ziemia

POWRÓT DO ŚWIATA:
Rubaszny mniszek

Stanisław Łubieński

Powiedzenie mówi: „Starego wróbla nie złapiesz na plewy”. Sukces tych ptaków nie wynika ze szczególnego sprytu czy inteligencji. Wróbel nie jest mądrzejszy niż na przykład zięba. On jest po prostu ekstremalnie ostrożny

Jeszcze 4 minuty czytania

Na zielonych skwerach i jałowych placach, w spękanych murach i plątaninie latarnianych kabli. W miejskich spalinach i ulicznym hałasie wyraźnie pulsuje jakieś dzikie życie. Babka wyciąga swoje chropowate kwiaty z pękniętej kałuży cementu. Kuna umyka w ciemnościach swoim sprężynującym truchtem. Srebrzyste rybiki śmigają po wannach nawet najzacniejszych domów. W wielkiej płycie, ramie H, w pustaku i w cegle. Na Saskiej Kępie i na Szmulowiźnie. Nawet na, zdawałoby się, martwym jak Stalin, megalicie PKiN od lat mieszkają sokoły wędrowne i ponad 100 gatunków roślin. Przyroda jest wszędzie.

*

Ja akurat spośród dzikiego towarzystwa wybieram ptaki. Bystre wrony, natrętne gołębie, zwinne jerzyki. Jedne skryte, inne całkiem bezczelne. Wiele ptaków wciąż nie życzy sobie bliskości człowieka i omija miasta szerokim łukiem. Ale tych, które przywykły do smrodu, decybeli i ciągłych zmian, też jest niemało. Na przykład kosy mieszkają w lasach albo w miejskich parkach. Te pierwsze na widok człowieka zmykają w gąszcz z panicznym krzykiem. A miejskie kosy ze spokojem kicają po parkowych trawnikach. Ale są też i gatunki, których życie związane jest nierozerwalnie z człowiekiem, ptaki, których nie spotkamy w dzikich ostępach.

*

Na Koszykowej 31, między fryzjerem a piekarnią, pod numerem 33, biegnie oś symetrii – rynna. Tam, gdzie metalowa obręcz mocuje ją do ściany, trochę ponad oknem pierwszego piętra, w porowatym jak pumeks kamieniu, jest niewielka szparka. Jak się dobrze przyjrzeć, to między budynkami widać uschłe wiechcie trawy. Wróble wiją gniazda niedbale, źdźbła zwisają luźno, jakby porwane podmuchem zaplątały się tam przypadkowo. Ale nie zawsze tak było, ta prosta, przypominająca czarkę konstrukcja to wynalazek względnie nowy.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu spotykano w Warszawie duże, kuliste gniazda z bocznym wejściem, podobne do tych, które budują afrykańskie wikłacze. Ale wróble postanowiły oszczędzić sobie czasu i fatygi. Po co tracić siły na wyplatanie misternego kosza, skoro wystarczy rozejrzeć się za darmowym i praktycznym schronieniem? Warszawskie wróble porzuciły swoje afrykańskie chatki z traw, przeniosły się do dziupli i nadrzewnych budek lęgowych. Teraz składają jajka niemal wyłącznie w szczelinach za rynnami, szparach pod parapetami, otworach w styropianie.

Ten wycofany model, afrykański koszyk, mówił nam o egzotycznym rodowodzie wróbla. Trawiasta kula chroniła pisklęta nie tyle przed deszczem, ile przed palącym słońcem, słońcem o wiele bardziej dokuczliwym niż nasze blade polskie żółtko. Bo ojczyzną wróbla jest gorąca Mezopotamia i jej żyzne doliny rzeczne, w których uprawiano pierwsze zboża. Już kilka tysięcy lat temu ten mały, ciepłolubny ptak na stałe związał się z człowiekiem. I razem z uprawami ruszył na podbój świata.

*

Żyje na wszystkich kontynentach poza Antarktydą. Ten sukces zawdzięcza nie tyle sile swoich skrzydeł, ile pomocy człowieka – do Australii i Ameryk zawlekli go osadnicy. Trzeba było jakoś oswoić tę obcą przyrodę. Niestety beztroskie osiedlanie obcych gatunków to dla miejscowych ekosystemów zwykle katastrofa. Pionierzy sprowadzali ze sobą ptaki, zwierzęta gospodarcze, psy, koty i szczury. I nieznane wcześniej choroby. Zagadką pozostanie, ile gatunków wyginęło, zanim zdążyliśmy się o nich dowiedzieć.

I nawet on, wróbel, to uosobienie bezbronności, natrafiał na innych kontynentach na gatunki słabsze i mniej asertywne od siebie. Jego mocny, stworzony do mielenia ziarna dziób, mógł być postrachem dla uzbrojonych jedynie w drobne szydełka komarożerców. Wróbel właściwie wyparł rdzennego mieszkańca Ameryki, błękitnika. Ten lazurowy ptaszek z rodziny drozdów nazywa się po angielsku bluebird i znamy go choćby dzięki piosence z filmu „Czarnoksiężnik z Oz”. „Somewhere over the rainbow/ bluebirds fly” – Dorotka (Judy Garland) wyobraża sobie raj jako miejsce, po którym latają błękitniki. I pomyśleć, że to nasz mały wróbel pogonił tę niebiańską istotę.

W Ameryce Północnej ćwierkanie zabrzmiało po raz pierwszy w 1851 roku. Zaledwie 8 ptaków wypuszczono w Nowym Jorku, ale w ślad za nimi przybywały kolejne. W miastach wschodniego wybrzeża powstawały towarzystwa, których celem było osiedlanie europejskich ptaków w Stanach Zjednoczonych. Acclimatization Society z Cincinnati sprowadziło 4000 osobników należących do 20 gatunków. Pod koniec XIX wieku wróble były już w niemal całym kraju, nie rejestrowano ich tylko w kilku, głównie pustynnych stanach. No i na Alasce. Cóż, miłośnicy przyrody potrafią być dla nich poważnym zagrożeniem.

fot. Stanisław ŁubieńskiWróblowa przed PKiN, fot. Stanisław Łubieński

*

Powiedzenie mówi: „Starego wróbla nie złapiesz na plewy”. Sukces tych ptaków nie wynika ze szczególnego sprytu czy inteligencji. Wróbel nie jest wybitnie przebiegły ani mądrzejszy niż na przykład zięba. On jest po prostu ekstremalnie ostrożny. Niby mieszka wśród ludzi, w środowisku, które ciągle się zmienia, ale instynkt nakazuje mu podchodzić do nowinek z nieufnością. Wróbel się przyzwyczaja. To ważna umiejętność.

Wielki polski ornitolog Jan Sokołowski trzymał kiedyś w domu oswojonego wróbla, który bez lęku siadał mu na palcu i głowie. Ten sam ptak „okazywał niezmierny strach przed listkiem sałaty, mimo że sałatę bardzo lubił i wielokrotnie przekonywał się, że pod listkiem nic się nie kryje. Sama niezwykłość zjawiska – sałata wciśnięta między druty – już go przerażała i potrzeba było kilku godzin, a początkowo nawet kilku dni, aby odważył się zbliżyć”.

Jeszcze w Mezopotamii musiał przezwyciężyć lęk przed człowiekiem i zwierzętami domowymi. Wróble, które klują się w Warszawie, nie boją się samochodów, klaksonów i przechodniów. Młode uczą się od dorosłych, obserwują i naśladują ich zachowanie. Wzbijają się w powietrze w ślad za rodzicami. Sokołowski zwracał uwagę, że prawdziwie inteligentne gatunki, takie jak kruki, badają nowy przedmiot w swoim otoczeniu. Jeżeli przekonają się, że nie stanowi zagrożenia, przestają się go bać. Słowem, dochodzą do logicznych wniosków. No, ale kruki i ich kuzyni to intelektualna śmietanka wśród ptaków.

Wrona siwa na boisku, fot. Staszek ŁubieńskiWrona siwa na boisku, fot. Stanisław Łubieński

*

Wróbel z Koszykowej wczepił się w obręcz na rynnie i obwieszcza okolicy, że tu będzie jego dom, jego samiczka i jego pisklęta. Dobrze słychać go na całej ulicy, nawet przez zamknięte okno biblioteki. Na socrealistycznym MdM-ie wróble mają się jeszcze całkiem nieźle. Między płytami tych monumentalnych kamienic zawsze znajdzie się jakaś odpowiednia szpara. W PRL-u w ogóle miały lepiej – może było trochę mniej odpadków, ludzie nie marnowali żarcia, ale za to był swobodny dostęp do śmietnikowych altanek. Otwarte metalowe wagoniki, a nie plastikowe zamykane trumny. I zieleń. Nie było tej kompulsywnej pedanterii, ścinania trawy na dwa milimetry i chorobliwego wygrabiania każdego listka. To były trudne czasy, ale ptaki i drzewa nie miały raczej powodów do narzekań. W latach 70. wróbli było o połowę więcej.

Ale dość już tych zachwytów nad socjalistyczną Warszawą. Wróbli ubywa od kilkudziesięciu lat i przyczyn jest przynajmniej kilka. Jest takie piękne, melodyjne słowo – termomodernizacja. Od kilkunastu lat remontujemy i oklejamy styropianem nasze domy. Od maja do września na warszawskich chodnikach turlają się drobne, białe, nietopniejące kulki. Idea jest słuszna, bo w starym budownictwie ciepło uciekało każdą szparą – docieplanie to oszczędność, docieplanie to ochrona środowiska, docieplanie to niestety również eksmisja. Styropian szczelnie zakleja wróblowe jamki i szczeliny.

Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy wróble mają kłopoty. Dwudziestolecie międzywojenne było trudne nie tylko dla mniejszości narodowych czy ofiar kryzysów gospodarczych i politycznych. W życiu warszawskich wróbli też zachodziły nieodwracalne zmiany, bo automobile zaczęły wypierać z miast konie. Znikały stajnie, znikały owady podążające za miotłą końskiego ogona, zniknął wreszcie darmowy i dostępny owies. Trzeba było gdzie indziej szukać schronienia, pokarmu dla piskląt i wreszcie ziarna dla siebie. To zajęło wróblom jakiś czas, ale przyjęły nowe warunki. Uczyły się korzystać ze śmieci, uczyły się nowego miasta. Czy i teraz uda im się przyzwyczaić?

*

Ćwierkanie ustało na Koszykowej pod koniec kwietnia. Po dwóch tygodniach wysiadywania (rodzice dzielą się zgodnie obowiązkami rodzicielskimi) wykluły się z jajek cztery nagie, ślepe istoty. To nie tak, że wróbel oniemiał ze szczęścia, po prostu na ćwierkanie zabrakło czasu, trzeba było od razu ruszyć do ciężkiej pracy. Od świtu do nocy wróbel i wróblowa latają jak oszalali i łapią w szparach pająki, na trawniku jakieś gąsienice, a w powietrzu drobne muszki. I zaraz z powrotem do gniazda, do czterech piskląt. Dorosłe jedzą głównie ziarna, ale młode potrzebują białka do wzrostu: rosną bardzo szybko (szczególnie jeżeli porównamy je do wyjątkowo niezaradnych dzieci naszego gatunku). Przeciętnie żyją 3 lata, a ponad połowa ginie już w pierwszym roku życia. Braki kadrowe trzeba rekompensować, dlatego wróble mogą przystąpić do lęgu nawet trzy razy w ciągu roku. To znaczy, że jedna para jest w stanie odchować w sezonie nawet 15 piskląt. Pewnie dlatego już w starożytności wróble były symbolem rozwiązłości i ptakami Afrodyty. Ich jajka uważano za afrodyzjak.

Oczywiście chrześcijaństwo zrobiło z chutliwego wróbla wspólnika diabła. Nie miał nic z orlej dostojności ani subtelnego wdzięku synogarlicy. Nie zachwycał śpiewem jak słowik. Bez przerwy ćwierkał i kotłował się w piasku z innymi wróblami. Skakał wokół samiczki z opuszczonymi skrzydłami i obscenicznie wyciągniętą szyją. Taki pospolity, przyziemny, co tu dużo mówić – chamski. Miejski proletariusz o chłopskim rodowodzie. „Krzykliwa hołota”, pisze o nim Mickiewicz. Powiązanie wróbla z księciem ciemności to była jednak jakaś nobilitacja. Święty Dominik wypatrywał zła ukrytego pod postacią zwierząt. Na oczach błogosławionej Cecylii schwytał kiedyś wróbla i oskubał go żywcem. Wierzył, że zadrwił z diabła, dziś zostałby skazany na mocy ustawy o ochronie zwierząt artykuł 6 punkt 2. Groziłoby mu do 3 lat więzienia (znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem).

Modraszka przed domem w latarni, fot. Stanisław ŁubieńskiModraszka przed domem w latarni, fot. Stanisław Łubieński

*

Najstarszy brytyjski wróbel, zaobrączkowany w 1966 roku, został znaleziony martwy dwanaście lat później w tym samym miejscu. Wpisuję długość i szerokość geograficzną, a przed moimi oczami mienią się zielenią obrzeża walijskiego miasteczka Pontypool. Jest w pobliżu kilka ładnych nazw geograficznych – miasteczko Cwmynyscoy, ulica Coed-y-Candoo. Nasz sędziwy wróbel pewnie podkradał zboża z okolic Ty Poeth Farm i zażywał kąpieli w liczącej 13 mil długości rzeczce Afon Lwyd. Za jego życia była wyjątkowo brudna, spuszczano w jej nurt różne świństwa z okolicznych zakładów przemysłowych i kopalń. O rzeczkę zadbano w latach 80. i dziś Afon Lwyd jest najczystsza od czasów średniowiecznych.

Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że wróble to patrioci swojej okolicy. Klują się z jajek, żerują, wychowują pisklęta i umierają w jednym miejscu. Ze swoich rodzinnych stron przenoszą się wyjątkowo rzadko i niechętnie. Ich przestrzeń życiową wyznacza kilka kilometrów najbliższej okolicy. O takich ptakach mówi się, że są wybitnie osiadłe. Ten lokalny patriotyzm nie ma oczywiście wiele wspólnego z sentymentami ani pielęgnowaniem wróblich tradycji. Powód jest bardzo prozaiczny – wróble dość słabo latają i nie są w stanie utrzymać się długo w powietrzu. Ich krótkie skrzydła mogą dźwigać dość ciężkie ciało tylko na krótkich dystansach.

Podobnie marnym lotnikiem jest bliski kuzyn wróbla, mazurek. U nas spotykany częściej na wsi, na obrzeżach miast, w bardziej zielonych, willowych dzielnicach. Pod koniec lat 50. władze Chińskiej Republiki Ludowej uznały, że to mazurek odpowiada za słabe zbiory zbóż. Wieśniacy mieli niszczyć gniazda, jaja, pisklęta, zabijać dorosłe ptaki wszelkimi dostępnymi środkami. Najskuteczniejszym sposobem unicestwiania mazurków okazało się jednak uporczywe prześladowanie. Tysiące ludzi uderzało w bębny, butelki, łopaty, wymachiwało flagami i kijami. Straszone hałasem ptaki zrywały się do lotu i były przepłaszane tak długo, aż padły z wycieńczenia. Mazurek niemal wyginął, ale spodziewany wzrost zbiorów nie nadchodził. Wiosną chińskie pola nawiedziła niespotykana plaga szarańczy, którymi dotąd ptaki karmiły swoje pisklęta. W 1960 roku wycofano nakaz zabijania mazurków. Mao wskazał nowego wroga – pluskwy.

*

Czy rzeczywiście wróbel jest tak rozpasany, jak zwykło się sądzić? Okazuje się, że jest raczej przykładnym rodzicem, monogamistą i łączy się w parę na całe życie. No może nie jest do końca wzorem wierności, ale uczciwie dzieli się obowiązkami z partnerką. Wróbel znad fryzjera gdzieś poleciał, przy gnieździe nie widzę też samicy, ale na drugim końcu budynku robota wre. Za bliźniaczą rynną, przy identycznej szparce, między Marketem a Art. Spożywczymi uwija się inna para. Pisklęta dopiero się wykluły, przed rodzicami parę tygodni wytężonej pracy.

W polskim słowie „wróbel” gdzieś ginie miły dźwięk ćwierkania. Po ukraińsku „horobec”, gdzieś pośrodku słowacki „wrabac”. Najładniej po litewsku – „żwirblis”. Po francusku skromnie: „moineau” – mniszek albo najmniejszy grosik. Wróble życie nigdy nie było wiele warte. „Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych”, mówił Jezus w Ewangelii św. Łukasza. Wróbel jest więc synonimem marności, skoro za dwie rzymskie złotówki można było kupić aż pięć ptaków. Ale równocześnie nawet jego małe, liche życie coś znaczy i nie jest zapomniane.

Jednak w chwili, gdy w prawej dłoni sprzedawcy lądują dwa asy, a lewą dłonią wydaje on powiązane za głowy wróble, ptaki już nie żyją. Może niezapomniane w oczach Boga, ale co to właściwie znaczy z perspektywy martwego wróbla. Chyba nie daje pośmiertnej satysfakcji. Wróble jedzono (jak wszystkie zwierzęta) od zawsze i robi się to do dzisiaj. Również w Polsce. Władysław Taczanowski pisał ze znawstwem: „mięso wróbli jest dość smaczne, lecz niechętnie jadane z powodu mylnego mniemania, jakoby te ptaki miały często podlegać wielkiej chorobie: pisklęta gniazdowe są bardzo przez pospólstwo poszukiwane”. Niepokojąca wiadomość w czasach rozbuchanej mody na kuchenne eksperymenty. Już widzę, jak żarłoki ślinią się na perspektywę „glazurowanej piersi wróbla podanej na pianie z jarmużu i czipsie z sepii”.

*

Jest początek czerwca, a przed biblioteką na Koszykowej, w ślad za dorosłym wróblem, skacze jego dziecko. Podlot. Mały i brązowy. Młody wróbel wygląda bardziej jak samica. Płeć będzie można określić dopiero jesienią, jak wymieni te dziecinne piórka. Teraz potrząsa skrzydłami, głośno domaga się jedzenia, a rodzic cierpliwie wypełnia wiecznie otwarty dziób. Nie wiem, jak długo krążą po okolicy, ale dorosłe opiekują się potomstwem jeszcze dwa tygodnie po wylocie z gniazda. Jeżeli nie schwyta go kot, krogulec, nie dogoni sroka, nie potrąci samochód, nie złapie choroba, nie zadręczą pasożyty, jeżeli szczęśliwie przezimuje kolejną słabą zimę, to może już za rok założy własną rodzinę.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.