wiersze

Joanna Żabnicka

Sto dwadzieścia cieni do powiek

Pogoda na szczycie jest taka, że dochodzą tu tylko
słowa z newsletterów. Przepraszam, nie tak miało to
zabrzmieć. Więc jest bezchmurnie, można by coś do [tegododać, szczyptę piasku, źdźbło trawy zaniedbane
na pierwszym planie, przepraszam. Szczęk
kluczy o zardzewiałą rurkę, gdy wychyla
się przez barierkę tarasu widokowego i gdy spada [chwilę później. Więc może sto dwadzieścia
nocy nieprzespanych, na szczęście nie w kolejności, [albojak gdy się pomyli: krem na powieki i cienie pod oczy. [Całkiemmożliwe, a potem, przyglądając się twarzy, nie będą [wiedzieli gdziegóra, gdzie dół.

Przepiórka

Wydaje się, że już tu byliśmy; konkret twarzy
zdążył obrosnąć w przepiórczy puch. W miejscu, gdzie
słońce nie dociera, trawa pozostaje
zmarzła, a cień lasu srebrny. Witaj –
lecz czy dobrze zaklęcie samej

wypowiadać? Połóż na mnie ręce
i odczyń urok. Dłoń kładzie
się cieniem na głowie, włosy wydają srebrne
nici. Kontury gną się i mglą. Uwici
jak gniazda w trawie, z przypadku i z tego, co
ślina na język przyniesie. Jeśli będę wytrwała, opowiesz [micoś wesołego, może odwrócisz czar. Niepostrzeżenie
ciemność schodzi w dolinę, roztrącając źdźbła.

Dziewczynka pod słonecznym parasolem

Rozbił się dzień nad ulicą
jak namiot – jasny, jasny dzień. Powietrze drży między [namii trzeszczy jak nadwerężony szew.

Przyszła tego dnia z mamą do kawiarni Bonanza
i wierci się, oj wierci. Nuci sobie w sobie
tylko znanym tłumaczeniu
piosenkę i rzuca zaklęcia. Leci – spada.

Mamo – ptak, mamo – liść, zobacz mamo, pada
ten dom, tamta kamienica, jedna, druga, trzecia, [wybuchaśmiechem dziewczynka i dalej wskazuje paluszkiem.
Słońce, słońce z żelaznym jądrem – już rozebrane, już [słońce bez jądra, braksłońca, eksplozje stawów
gwiazdozbiorów; jeszcze nie widać tego, jeszcze nie
drży słoneczna konstrukcja. Może już nie ma
co drżeć.

Barista przygotowuje kawę, puf!; ludziom
przy stolikach robi się gorąco, puf!; dzień
rozbija się nad ulicą, puf!; płachta namiotu
przykrywa ciała, puf!;
puf!

Resublimacja
Stasiowi Godlewskiemu
Ten dzień o świcie przelany do betonowego
naczynia, odparował. Wczesny wieczór, żółte
powietrze osiadające na guzikach i czubkach
butów jak naciągnięty na ciało muślin. Te niewielkie
przestrzenie między ochrą i skórą to jakby

miejsce czekające na słowo. I? Sunęliśmy ulicą
schodzącą do morza, zimnego i śliskiego
jak ryby lizane przez prąd. Skwierczenie
latarni, wypełnianie życzeń
przez wonny gaz. Nie mogliśmy
nadziwić się tej powietrznej łasce, jakby za nami
szedł mężczyzna z siekierą, jakby wszystko nagle było

wybaczone, jakby znajdowało parę
nad wrzącą wodą – ale jakby nie było
ważne. Krzyże na pomniku opodal teatru
ociekały odbitym światłem, topiły się ulice zbryzgane
asfaltem. Wszystko oddawało kształt, ale nie na stałe.

Jak tym pstryczkiem

Ławica świateł wlewa się
w ściany osiedla. Teatr cieni, rozmyte zarysy
ludzi i przedmiotów, nad którymi

noc zawiesza ostrze księżycowej latarni
na cienkiej nici cienia. Ktoś strzela palcami i
znika; ktoś strzela, a ktoś w sobie kulę nosi, tę
najdoskonalszą z brył. Dźwięk zabiera
ze sobą światło; przy stole w półmroku dopala się

człowiek. Pisze na mokrym papierze,
w poświacie przelanego
akwarium o tym, co po
świecie – po świcie – zostanie
zwrócone, i komu, i czy.

Ballada dziadowska

Zapadaliśmy się tak pięknie, jak magnes
drążący miedzianą rurkę – w spowolnieniu. Wtedy czas
drżał w poklatkowym rozwijaniu ciała, chrzęst [kruszeniaw asfaltowej zalewie. Zaledwie
w mgnieniu odbyło się płowienie i kurczenie skóry, [może zbytgwałtowne i to nas zdradziło. Na wcześniejszych
zdjęciach przybieraliśmy kolor miedzi
w bukiety postaci, wstęgi oddechów, naręcza
kończyn dla wykończenia ciała. Nieraz ginęliśmy
w panoramie, w tumanie kurzu, jakbyśmy
właśnie opuścili to miejsce, a nie siebie w głąb
siebie, pozostając tutaj co prawda, ale jednak nie teraz.

fot. archiwum prywatnefot. archiwum prywatneJoanna Żabnicka – ur. 1989, poetka o ambicjach dramatopisarskich, adeptka Pracowni Podejrzanych Praktyk Teatralnych przy Teatrze Powszechnym w Warszawie. Opublikowała arkusz poetycki „Tymczasem” w ramach almanachu „Połów. Debiuty poetyckie 2011”. Jej wiersze przeczytać można było w „Arteriach”, „Czasie Kultury”, „EleWatorze”, „Tygodniku Powszechnym”, „Wakacie” i „Zeszytach Poetyckich”.
Prezentowane utwory pochodzą z debiutanckiego tomiku „Ogrodnicy z Marly”, który ukaże się wkrótce nakładem WBPiCAK w Poznaniu.