Pałac kotów i sokołów
K. Iwańska

14 minut czytania

/ Sztuka

Pałac kotów i sokołów

Michał Murawski

Na poziomie –2, w piwnicach Pałacu Kultury stworzono dla kotów specjalną przestrzeń o nazwie Kocioland, gdzie znalazły się ocieplane legowiska, sztuczne rośliny doniczkowe oraz zdjęcia kolegów, którzy odeszli

Jeszcze 4 minuty czytania

Nieproporcjonalnie wielka sława, w jakiej pławią się zamieszkujące Pałac Kultury i Nauki koty i sokoły, nie wynika bynajmniej z jakiejś autonomicznej, właściwej faunie sprawczej siły oddziaływania. Wręcz przeciwnie, słynne pałacowe zwierzaki zawdzięczają swe znaczenie dynamice polskiej transformacji zmierzającej ku neoliberalnemu kapitalizmowi określanemu jako „późny” – kapitalizmowi ponowoczesnemu, któremu świetnie służy „ekonomia polityczna tego, co śliczne”. Nieludzcy mieszkańcy Pałacu stanowią wyzwanie dla etnografii i prób poziomego, niehierarchicznego rozumienia międzygatunkowej rzeczywistości społecznej: akademicki „posthumanizm” oraz ekonomia polityczna tego, co śliczne, to w postsocjalistycznej Polsce, jak sądzę, dwie strony tej samej monety.

Koty

Pierwsze pałacowe koty najprawdopodobniej znalazły drogę do fundamentów gmachu, a potem do jego piwnic z gruzowisk warszawskiego śródmieścia, gdzie radziły sobie od zburzenia miasta podczas drugiej wojny światowej. Oficjalnie opiekująca się mieszkającymi w Pałacu kotami Elżbieta Michalska twierdzi, że w latach 90., kiedy zaczęła je – jak mówi – „cywilizować”, zwierzaków było około sześćdziesięciu. Walczyła dzielnie o poprawę warunków ich bytowania, sama zwalczana przez pracowników, których odstręczał zjadliwy odór kocich odchodów i którzy opowiadali mrożące krew w żyłach historie o złośliwych zwierzakach załatwiających się im na głowy ze strategicznych pozycji wśród rur biegnących pod sufitem piwnicznych korytarzy. Jak opowiada pani Michalska, koledzy z wyższych, „administracyjnych” pięter Pałacu naśmiewali się z niej, twierdząc, że po dłuższym pobycie wśród swoich podopiecznych sama śmierdzi kotami.

W końcu jednak heroiczne wysiłki pani Michalskiej przyniosły skutek. Dzięki systematycznemu stosowaniu antykoncepcji populacja kotów ustabilizowała się na poziomie mniej więcej dwudziestu zwierząt, które zostały przyzwyczajone do załatwiania potrzeb fizjologicznych w miejscach wyłącznie do tego przeznaczonych i – utrzymywane przez Pałac (administracja w uzasadnieniu wydatków na koty przytacza dane dotyczące ich skuteczności w walce z gryzoniami) – codziennie dostawały gotowany posiłek. Na poziomie –2 w piwnicach Pałacu stworzono dla nich specjalną przestrzeń o nazwie Kocioland, gdzie znalazły się ocieplane legowiska, sztuczne rośliny doniczkowe oraz zdjęcia kolegów, którzy odeszli. Jak podkreśla pani Michalska, pałacowe koty są niezwykle przywiązane do swego miejsca zamieszkania, nigdy nie uciekają z Pałacu i uparcie opierają wszelkim próbom adopcji i udomowienia.

Dziś o tych kotach mówi cała Warszawa – stały się prawdziwymi celebrytami. Jak twierdzi Hanna Szczubełek, która prowadzi kronikę Pałacu, koty są najczęstszym tematem pytań stawianych przez dziennikarzy, wyprzedzając tajne schrony podziemne oraz zwłoki radzieckich robotników zamurowane ponoć w ścianach. Jednak kocia obecność na medialnej karuzeli to świeża sprawa. Jak wynika ze szczegółowej kwerendy w archiwach „Życia Warszawy” – najdłużej istniejącej lokalnej gazety – oraz w archiwach „Gazety Wyborczej” („Gazety Stołecznej”), do 2002 roku nie pojawiła się na ich łamach żadna wzmianka o pałacowych kotach. Natomiast po tej dacie kocia społeczność Pałacu stała się bohaterem niezliczonej liczby zdjęć, artykułów w czasopismach, dodatków specjalnych i wzmianek w telewizji.

Sokoły

Jak wynika z informacji, które uzyskałem od pałacowego sokolnika, doktora Łukasza Rejta, powszechnie stosowanie pestycydów doprowadziło w latach 50. i 60. XX wieku do wyginięcia sokoła wędrownego na większości obszaru Europy. Wysiłki ornitologów, by gatunek reintrodukować (w Polsce i gdzie indziej) nabrały rozpędu w latach 90. W 1998 roku sprowadzono do Warszawy kilkanaście sokołów, które wypuszczono z dachu budynku mieszczącego wówczas Giełdę Papierów Wartościowych – kolejnej stalinowskiej budowli, dawnej siedziby KC PZPR (Dom Partii). Ptaki ulokowały się w różnych miejscach Warszawy: na kominie fabrycznym, w wieżowcu na jednym z blokowisk poza centrum miasta; jednak najdłużej użytkowanym przez nie miejscem gniazdowania stało się czterdzieste drugie piętro Pałacu Kultury i Nauki, tuż nad tarczą gigantycznego zegara – wyznaczyły w ten sposób na warszawskim niebie szlak z Domu Partii do PKiN, uzupełniając podziemną marszrutę Tadeusza Konwickiego (w „Małej apokalipsie”). Sokolnik Rejt, porównując Pałac z innymi wznoszącymi się w jego sąsiedztwie wieżowcami, chętnie podkreśla wyjątkową atrakcyjność stalinowskiej budowli dla sokołów i innych ptaków. Żaden inny wysoki budynek w mieście nie dysponuje taką liczbą doskonale nadających się do siadania pseudorenesansowych krenelaży, wieżyczek, iglic, plastycznych ornamentów oraz łatwo dostępnych, a dobrze chronionych wnęk i szczelin. Poza tym Pałac to nie tylko najwyższy budynek Warszawy, ale też najbardziej centralnie położony, znajdujący się pośrodku szlaków migracyjnych, a nawet wpływający na ich przebieg. Inne ptaki – jak wskazuje doktor Rejt, – takie jak gołębie, skowronki i przepiórki także chętnie korzystają z Pałacu z podobnych powodów. Co roku podczas okresu migracji przypadającego na marzec i kwiecień dachy i parapety Pałacu pokryte są ciałami martwych ptaków, które padły ofiarą zderzenia ze ścianą budowli przy dużej prędkości, albo – bezgłowe i poszarpane – zostały pożarte przez sokoły. 

Sokoły pojawiły się w Pałacu później niż koty. Jednak podobnie jak w wypadku kotów ich medialna popularność jest zjawiskiem XXI wieku. Kamery przemysłowe monitorowały gniazdo sokołów od lat 90. dla celów obserwacji ornitologicznych. W 2009 roku zajmująca się sokołami organizacja pozarządowa Peregrinus zainstalowała na stałe kamerę podłączoną do sieci. Sokoły, które dzięki swej niedostępności pozostawały dotąd otoczone całunem tajemnicy, stały się celebrytami, a ich popularność przerosła nawet sławę kotów zamieszkujących antypody gmachu. W roku poprzedzającym instalację kamery stronę Peregrinusa odwiedziło 50 tysięcy użytkowników sieci, a w rok po jej instalacji – 1,4 miliona. Administracja Pałacu, chcąc wykorzystać karierę sokołów, od 2009 co roku ogłasza konkurs na imiona dla świeżo wyklutych sokolich piskląt. Natomiast warszawscy obserwatorzy sokołów prowadzą specjalne forum internetowe, na którym współzawodniczą w zamieszczaniu najbardziej poruszających zdjęć pierzastych bohaterów na tle PKiN.

Fragment reportażu fotograficznego Adama Lacha poświęconego pałacowym kotom, zdjęcie Michała Murawskiego przedstawiającego polującego sokoła oraz wycinki z ornitologicznego forum internetowego klubciconia.ptaki.info.pl, na którym komentowane są zachowania pałacowych sokołów. Opracowała i sfotografowała Kasia Iwańska

Oswajanie

Systematyczne „oswajanie” pałacowej fauny (zasadniczo różne od stalinowskiego oswojenja, bardziej przypominającego poskramianie zbiega się w czasie z intensywnymi, choć w znacznym stopniu nieskoordynowanymi, podejmowanymi od upadku komunizmu próbami pozbawienia Pałacu traumatycznych skojarzeń historycznych. Z wyjątkiem instalacji zegara Milenijnego na pałacowej wieży z inicjatywy prezydenta Warszawy Pawła Piskorskiego większość pozostałych prób ingerencji w rozplanowanie czy formę samego PKiN i jego otoczenia zakończyła się fiaskiem. O wiele większy sukces odniosły nieskoordynowane działania mające na celu wpisanie Pałacu w życie codzienne Warszawy. Najskuteczniejszą chyba z tych strategii oswajania okazało się włączenie całej budowli, jej wizerunku i wnętrz w banalną orbitę handlowego życia miasta. A kogóż można lepiej wytypować do spełnienia misji oswojenia niż tych mieszkańców Pałacu, którzy najintensywniej doświadczyli udomawiającego potencjału polskich przekształceń postsocjalistycznych na własnych ciałach i życiu społecznym? Pracownicy odpowiadający za dobry wizerunek publiczny Pałacu czasem wyrażają zniecierpliwienie tym, że nieludzcy mieszkańcy budynku budzą większe zainteresowanie szerokiej publiczności niż ciężko pracujący personel i pięknie urządzone sale recepcyjne. Nikt z nich jednak nie ma wątpliwości, że puchaci i pierzaści koledzy z firmy spełniają niezwykle ważną funkcję, „przybliżając” nieprzystępny, monumentalny gmach o nieludzkich rozmiarach warszawiakom, czyli potencjalnym kandydatom do wynajęcia przestrzeni biurowej, sal recepcyjnych czy wjazdu na taras widokowy na trzydziestym piętrze.

Ekonomia polityczna tego, co śliczne

Czy to przypadek, że pałacowe koty i sokoły „oswojono” i „ucywilizowano” w latach 90., a zdobyły medialną popularność, stając się równocześnie częścią strategii marketingowej Pałacu, dopiero w ciągu ostatniej dekady? Co to wszystko może mieć wspólnego z dynamiką przechodzenia Polski od państwowego socjalizmu do gospodarki rynkowej? Czy jest w kapitalizmie coś takiego, co sprawia, że zwierzęta mają się świetnie? I czy w państwo socjalistyczne wpisane było coś, co spychało zwierzęta na drugi plan? Między nakazem „ujarzmienia przyrody” a marksizmem istnieje wyraźny związek, utrwalony zarówno w myśli marksistowskiej, jak i w komunistycznych praktykach w Związku Radzieckim i gdzie indziej. Jeśli rządom komunistycznym zdarzało się wynosić nieludzkich bohaterów na piedestał, to stało za tym ich jednoznacznie instrumentalne traktowanie. Łajka, moskiewski bezdomny psiak, który stał się pierwszą żywą istotą wystrzeloną w kosmos w 1957 roku, została radzieckim psem-bohaterem narodowym. Jednak w odróżnieniu od Jurija Gagarina od początku była skazana na śmierć. W swoim czasie wystrzelenie Łajki wzbudziło znaczne kontrowersje na Zachodzie, podczas gdy w (dawnym) Związku Radzieckim jej śmierć stała się przedmiotem dyskusji dopiero w latach 90. W 1998 roku jeden z naukowców pracujących przy tej misji wyraził na konferencji prasowej żal: „Im więcej czasu mija, tym bardziej jest mi przykro z tego powodu. Nie powinniśmy byli tego robić [...]. Nie dowiedzieliśmy się z tej misji wystarczająco dużo, by usprawiedliwiało to śmierć psa”, a w 2008 odsłonięto pomnik Łajki w Gwiezdnym Miasteczku, ośrodku szkolenia kosmonautów pod Moskwą.

Podporządkowanie przyrody interesom człowieka nie jest jednak wyłącznie domeną marksizmu, lecz uznaje się je za cechę szeroko rozumianej „nowoczesności” . Jak twierdzą uczeni, nowoczesne wcielenie starej narracji o kontroli człowieka nad chaotycznym światem, wykraczającej poza mit Prometeusza i Księgę Rodzaju, pojawiło się w czasach renesansu i nabrało przyspieszenia, by osiągnąć apogeum podczas rewolucji przemysłowej. Zdaniem Jamesa Scotta grunt pod „rozwiniętą nowoczesność” przygotowany został przez „ideologię rozwiniętego modernizmu”, która wyposażyła człowieka w imperatyw ujarzmienia natury za pomocą „prężącego muskuły” i pewnego siebie intelektu oraz zespołu środków technicznych. U Scotta utylitarna, działająca pod kierownictwem państwa biurokratyczna machina ludzkiej dominacji eliminuje z przyrody wszystko, czego nie można zaangażować w maksymalizację produkcji ludzkiego zysku. Sam termin „natura” zastąpiony zostaje przez „zasoby naturalne”. Rośliny dzielą się na „uprawy” i „chwasty”, a zwierzęta na „inwentarz gospodarski” i „zwierzynę łowną” oraz „drapieżniki” i „szkodniki”.

Kompleks Pałacu. Życie społeczne stalinowskiego wieżowca w kapitalistycznej Warszawie autor: Michał Murawski tłumaczenie i redakcja naukowa polskiego wydania: dr Ewa Klekot wydawca: Muzeum Warszawy książka ukaże się w końcu lipca 2015 rokuFragment książki Michała Murawskiego, „Kompleks Pałacu. Życie społeczne stalinowskiego wieżowca w kapitalistycznej Warszawie”, w przekładzie Ewy Klekot, która ukaże się w wydawnictwie Muzeum Warszawy pod koniec lipca 2015.

Spotkanie z Michałem Murawskim:
28 lipca o 18.00 w Sali Rudniewa w PKiN. Prowadzenie Bogna Świątkowska
Wersja nowoczesnego ujarzmienia natury przedstawiona przez Scotta to oczywiście uproszczenie. Historię walki o dobrostan zwierząt hodowlanych, ruchy ochrony przyrody, a nawet zakaz wiwisekcji wprowadzony przez nazistów, nie mówiąc o różnych rodzajach „ekofaszyzmu”, przytaczać można jako różnego rodzaju „nowoczesne” reakcje przeciwko ujarzmianiu przyrody. Jednak w ogólnym zarysie sposób, w jaki Scott szkicuje przebieg wydarzeń, jest – jak sądzę – słuszny. Problem z tą narracją polega, moim zdaniem, na tym, że autor zdaje się ciskać kamieniami w potwora, który ledwo trzyma się na nogach. W istocie bowiem sam Scott przyznaje, że wiele instytucji państwa, których narodziny śledzi i których homogenizujące konsekwencje działań odsłania, zdążyło już zniknąć albo właśnie przestaje istnieć. W ciągu ostatnich dziesięcioleci badacze post-, nie- lub późnej nowoczesności podjęli wiele prób dogłębnego przemyślenia na nowo relacji człowieka ze środowiskiem, a podporządkowanie natury oraz zredukowanie jej złożoności przez skoncentrowaną na człowieku „rozwiniętą nowoczesność” zostało zakwestionowane na płaszczyźnie intelektualnej. Ja jednak sądzę, że to intelektualne „odejście od ujarzmienia” samo w sobie stanowi ideologiczny skutek zmian zachodzących w kapitalistycznym sposobie produkcji. Innymi słowy, chciałbym postawić tezę, że emancypacja natury jest następstwem jej utowarowienia.

[...]

Wróćmy jednak do Warszawy. Pałacowe koty i sokoły stały się sławne i dopieszczone dopiero wówczas, gdy przekształcenie gospodarki w Polsce w rynkową stworzyło warunki pozwalające w pełni wykorzystać potencjał ślicznych zwierzaków do budowania prestiżu i zwiększania zysków. Niech będzie mi wolno uznać koty i sokoły za istoty trojako podporządkowane [zob. Holbraad 2011] sposobom produkcji, ludzkiej sprawczości, a najpewniej także nawet fizycznym cechom pałacowej architektury, która stwarza im nie tylko nadzwyczajnie sprzyjające warunki do życia, lecz także stanowi niezwykle efektowne tło dla ich sławy. Z drugiej strony, koty i sokoły sprawują brutalną władzę nad rzeszami nieludzkich członków fauny, niosąc zgubę zabłąkanym gryzoniom, przepiórkom i skowronkom, które znalazły się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Jeśli, jak zaleca Candea, relacje z naszymi badanymi (niezależnie od gatunku) nawiązujemy w sposób niezaangażowany, to czy nie powinniśmy wziąć na poważnie „porządku dostępu do koryta”, który Haraway [2003] i inni autorzy starają się zwalczać w badaniach nad związkami ludzi ze zwierzętami i zwierząt między sobą? Jeśli odrzucimy dogmatyczną, a priori przyjętą rezygnację z wielkich panoram, to może uda nam się oprzeć także pułapkom, jakie zastawia na nas ekonomia polityczna śliczności.

Zdjęcie otwierające tekst: Wizualne notatki badacza. Opracowała i sfotografowała Kasia Iwańska