Będzie śmierdział zgniłym jajem
fot. Grzegorz Press

6 minut czytania

/ Teatr

Będzie śmierdział zgniłym jajem

Piotr Morawski

„Tisza be-Aw” to najmocniejsze przedstawienie Teatru 21. Oszczędne, precyzyjne, zdyscyplinowane. To spektakl naprawdę polityczny; być może nawet najbardziej radykalny, jaki można było zobaczyć w minionym sezonie w Warszawie

Jeszcze 2 minuty czytania

Zanim jeszcze się zacznie, do sali G9 w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN zjeżdżamy windą w towarzystwie aktorki lub aktora. W milczeniu. Na dole siadamy na podłodze. Tisza be-Aw to w kalendarzu żydowskim święto żałoby, upamiętnienie najbardziej tragicznych wydarzeń – zburzenia Pierwszej i Drugiej Świątyni Jerozolimskiej, stąd to milczenie i podłoga. Obok G9 znajduje się zresztą galeria Zagłady.

„Tisza be-Aw” Teatru 21 to jednak inna historia. Inspirowana żydowskim świętem, lecz przekładająca je na całkiem inne doświadczenie. Bardziej osobiste i mniej patetyczne. Codzienne a przy tym wcale nie mniej traumatyczne. O tym, jak to jest dowiedzieć się, że urodziło się dziecko z zespołem Downa albo z autyzmem. Jak odchodzą partnerzy, traci się znajomych, o tym jak ludzie – bo chcą być na swój sposób taktowni – nie zauważają dziecka, nie pytają o nie. O tym, jak to jest stawać się osobą przezroczystą, niewidzialną dla otoczenia, które jak może unika niewygodnych spraw. Jak to jest, kiedy na głowę walą się naraz obie świątynie jerozolimskie? Oczywiście z czasem też się wiele zmienia – dziecko jest powodem wielu radości, daje matkom możliwość niebywałych doświadczeń, jakie nie byłyby ich udziałem, gdyby nie urodziły dzieci z zespołem Downa lub z autyzmem. O tym wszystkim mówią matki – niektóre po raz pierwszy. Ich głosy słychać na nagraniach w słuchawkach w czasie trwania spektaklu. Było to dwadzieścia, trzydzieści lat temu, więc o poprawności politycznej nie mogło być mowy. Bywało więc brutalnie.

Mówią to matki aktorek i aktorów, którzy teraz występują na scenie. Na planszy do ćwiczeń, w strojach gimnastycznych poddawani są tresurze. Gimnastyka i kult sprawnego, wysportowanego ciała otwiera kolejny temat, znany już choćby z niedawnej wystawy „Postęp i higiena” w warszawskiej Zachęcie. Kategorie takie jak zdrowie, choroba, czystość czy higiena szybko się metaforyzują, stając się pojęciami wykluczającymi i prowadzącymi do Zagłady lub działań takich jak hitlerowska akcja T4, której celem było fizyczne wyeliminowanie „życia niewartego życia”, czyli osób z niepełnosprawnościami. Co to znaczy i kto za każdym razem decyduje o niepełnosprawności czy upośledzeniu – to również sprawa warta refleksji. Na scenie karnie ćwiczą aktorzy, starając się wpisać swoje ciała w model uznany za normatywny, a w słuchawkach ciągle słychać opowieści matek o tym, co one słyszały – tak, także i to, że być może lepiej by było, żeby dziecko umarło…

„Tisza Be-aw”

koncepcja: Jakub Drzewiecki, Agata Skwarczyńska, Justyna Sobczyk.
Teatr 21, Muzeum Polin, premiera 13 lipca 2015

Głosy w słuchawkach nie milkną, teraz jednak od ćwiczeń gimnastycznych przechodzimy do zabaw podwórkowych. I być może właśnie ta część spektaklu ma największy potencjał wywrotowy. Kto grał kiedyś w berka, w dupca, ciuciubabkę czy szczura, ten wie, że dziecięce zabawy są szkołą wykluczania. Przegrany będzie śmierdzielem, syfem, dupcem, berkiem czy czym tam jeszcze. Będzie śmierdział zgniłym jajem, czyli będzie budził odrazę i wstręt, a to najbardziej skuteczny sposób stygmatyzowania. Same nazwy podwórkowych zabaw – kiedyś brzmiące jakoś dziwnie niewinnie – operują stygmatyzującym językiem. I te mechanizmy wykluczenia zespół Teatru 21 obnaża w sposób bezwzględny.

Na koniec jest gra w zbijaka. Dwie drużyny i piłka – chodzi o to, by trafić zawodnika przeciwników. Jednak komenda „odpadasz”, która pada za każdym trafieniem, nie ma już w sobie nic z zabawy. Bo odpadnięcie jest nieodwołalne i ostateczne: odpadający wyprowadzany jest z sali. Błaha zabawa w stygmatyzowanie niepostrzeżenie zmienia się w eksterminację.

Jest to bowiem spektakl o przemocy – tej wielkiej, totalitarnej, ale przede wszystkim tej, która pozostaje niewidoczna, której podlegamy na co dzień. Która zdaje się być niewinną dziecięcą zabawą – przemoc mała polegająca na obrażaniu, na stygmatyzowaniu. Żyd, down, pedał – mechanizm przemocy za każdym razem pozostaje ten sam.

fot. Bartek Warzecha

Dlatego też „Tisza be-Aw” to najbardziej radykalne przedstawienie Teatru 21. Polityczne, jeśli o polityczności myśleć jako o regulowaniu stosunków władzy i ustanawianiu norm społecznych, a więc także mechanizmów wykluczania i stygmatyzacji. Kto o tym decyduje i jakie są tego konsekwencje dla życia ludzi? Jakie są kryteria oceny tego, co jest normalne, a co nie? Te pytania stanowią przecież fundament Foucaultowskiej antropologii i dziś – zwłaszcza w Polsce – trzeba o tym wciąż pamiętać i nieustannie to powtarzać. To jest temat, który wart jest solidnej dyskusji. Trochę więc szkoda, że o spektaklu Teatru 21 mówi się jedynie jako o performansie w muzeum, niejako pozbawiając go należytej rangi. Inna sprawa, że Teatr 21 zbywa się też często lekceważąco formułą teatralnej terapii, siłą rzeczy oddzielając jego przedstawienia od produkcji zawodowców z repertuarowych scen.

A może dzieje się tak właśnie dlatego, że jest to teatr zbyt niewygodny, drażniący, teatr, który prowokuje i wcale nie daje widzom komfortu ani poczucia bezpieczeństwa. Zadaje niewygodne pytania. Bo co państwo na przykład na to, że aktorzy tego teatru – przynajmniej nie wszyscy – nie mogą legalnie zarabiać? Czy to nie jest forma wykluczenia? Takie pytanie padło ostatnio w „Upadkach”, wcześniej był też kultowy „Statek miłości” – o miłości właśnie, bo podobno miłość nie wyklucza.

„Tisza be-Aw”, choć stworzony w przestrzeni muzeum, jest w pełni samodzielnym spektaklem, który ciągle może i powinien być grany, nawet w innych miejscach. Bo to naprawdę jest petarda.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.