Resztki

6 minut czytania

/ Film

Resztki

Jakub Socha

Andersson jak nikt inny we współczesnym kinie umie pokazać absurdalność ludzkich zachowań, ale nie zadowala go tworzenie z nich skeczy, które miałyby służyć rozładowaniu napięcia. Podczas oglądania jego filmów śmiech staje w gardle

Jeszcze 2 minuty czytania

Świat Roya Anderssona przypomina brudne, stare linoleum – pozbawione kolorów, nienadające się już do niczego. Ludzie poruszają się po nim, z trudem odrywając nogi od podłoża. Ospali, nieobecni, bladzi jak klauny, czekają na koniec świata; nie wiedzą, że ten koniec już dawno się zaczął. Może dlatego, że w gruncie rzeczy nie wiadomo, kiedy to było; wiadomo jedynie, trochę jak u Noblisty, że zaczęło się bez żadnych huków i fanfar. 

Jego kino wydaje się lustrzanym odbiciem kina Seidla. I jeden, i drugi stara się nie narzucać widzowi, dlatego zawzięcie pilnuje, by kamera stała w miejscu jak słup, a ruch odbywał się jedynie wewnątrz kadru. I jeden, i drugi wystrzega się zbliżeń, preferuje ogólne plany, bo chce, żeby to przestrzeń, w jakiej znajdują się jego bohaterowie, dookreślała, kim są. I jeden, i drugi patrzy na nich bez litości, z tym że kino Anderssona wyzbyte jest okrucieństwa. U Austriaka ludzie to zwierzaki, u Szweda – kosmici, co robi kolosalną różnicę. Autor „Pieśni z drugiego piętra” nie jest darwinistą, woli abstrakcje, dlatego chętnie odrywa się od ziemi. Krąży wokół groteski i surrealizmu.  I ciągle temu wszystkiemu się trochę dziwi.

„Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”„Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, reż. Roy Andersson

Biografia 71-letniego Roya Anderssona jest równie niezwykła jak jego kino. Debiutował w 1970 roku filmem „A Swedish Love Story”, który odniósł ogromny sukces. Kolejna produkcja, nakręcony pięć lat później „Giliap”, była już niestety katastrofą. Od reżysera odwróciła się zarówno publiczność, jak i krytycy, nikt nie chciał finansować jego kolejnych projektów. Wzgardzony przez świat filmu reżyser znalazł schronienie w reklamie. Miała to być chwilowa przystań, skończyło się na dwudziestu pięciu latach, w trakcie których Andersson nakręcił setki reklamówek, stając się mistrzem w tym fachu, wychwalanym przez samego Bergmana. 

Gdy ogląda się dziś te małe perełki, widać jak na dłoni, skąd wzięła się jego słynna trylogia: „Pieśni z drugiego piętra”, „Do ciebie, człowieku” i wreszcie „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”. Można odnaleźć w nich te same rozwiązania estetyczne, to samo poczucie humoru. Kolejne krótkie scenki układają się w katalog powracających w późniejszych filmach gestów i sytuacji. Widzimy: gospodynię opróżniającą popiół z kominka i przesypującą go do wiadra, którego zawartość za chwilę wysypie sobie na głowę; kierowcę, któremu szyba opada na dwie sekundy przed wjechaniem pod szczotki w samochodowej myjni; różne losowe wypadki, które zdarzają się ludziom, jak na przykład lądujący na dachu małego samochodu osobowego statek, czemu towarzyszy lakoniczne hasło – „prędzej czy później będziesz potrzebował ubezpieczenia”. Mogłoby ono równie dobrze przyświecać bohaterom jego długich metraży, choćby temu mężczyźnie, który zgłosił się na ochotnika do sztuczki magicznej ze skrzynią i piłą, po czym trafił do szpitala z rozciętym brzuchem.

Los jest okrutny, czyha na każdego, także na bohaterów najnowszego filmu Anderssona: pasażera statku rejsowego, który umiera w stołówce moment po zapłaceniu za posiłek, na chwilę przed jego spożyciem; domownika, którego dopada zawał podczas odkorkowywania butelki z winem. U Szweda życie samo w sobie jest bardzo niebezpieczne, niebezpieczne i ironiczne – winda zawsze zamyka się człowiekowi przed nosem. Nie wtedy, gdy stoi kilka metrów od drzwi, tylko wtedy, gdy wydaje mu się, że zaraz będzie w środku. 

Andersson jak nikt inny we współczesnym kinie umie pokazać absurdalność ludzkich zachowań, ale nie zadowala go tworzenie z nich skeczy, które miałyby służyć rozładowaniu napięcia. Podczas oglądania jego filmów śmiech staje w gardle, człowiek szybko sobie zdaje sprawę, że z tej matni ponawianych raz za razem, automatycznych czynności nie ma wyjścia. Co więcej, automatyzm i złączona z nim nierozerwalnie wszechobecna nuda stępiają w ludziach resztki wrażliwości, sprawiają, że stają się oni kimś, kto gotów jest zaakceptować wszystko. W najmocniejszej scenie „Gołębia, który przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” widzimy obraz będący przetworzeniem tego znanego z krótkometrażówki „World of Glory”. Tam mieliśmy grupę nagich ludzi, których ubrani jak urzędnicy i bankierzy kaci wpędzają do ciężarówki, w której zostają zagazowani. Tutaj mamy wielki walec z metalu, którego ściany pokrywają trąby. Do jego środka zostaje wpędzona grupka czarnoskórych ludzi. Zagania ich kilku mężczyzn ubranych jak na safari. Całemu zdarzeniu przygląda się zaś ze spokojem reprezentacja starych arystokratów. 

A Pigeon Sat On A Branch „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, reż. Roy Andersson

Groza i okrucieństwo to jednak nie wszystko, u Anderssona jest także miejsce na zwykły banał, jak wieczorny obiad, a nawet moment na plaży, gdzie dwójce kochanków towarzyszy grzeczny pies. Po całym tym królestwie, zaludnionym przez niewiedzących nic o sobie ludzi, oprowadza nas dwóch komiwojażerów, którzy handlują rozrywką: gumową maską, maszynką do śmiechu, wampirzymi zębami z plastiku. Interes idzie im średnio, nie dość, że nie udaje im się nic zarobić, to jeszcze wpadają w długi – ludzie ich nie potrzebują, bawią się sami i po swojemu. Nie zmienia to jednak w niczym tego, że Sam i Jonatan, bo tak się nazywają panowie, na tle innych wypadają nad wyraz korzystnie – jest w nich jeszcze jakieś życie, coś na kształt troski o drugiego człowieka. 

Nie spieszyłbym się jednak z orzekaniem, że „Gołąb...” to pomnik wystawiony sztuce oraz wszystkim tym, którzy zajmują się robieniem sztuczek. Jeśli już, to jest to pomnik paradoksalny, sklejony z papieru, skazany na tymczasowość. Ten film, zrodzony z fascynacji malarstwem (Andersson mówi, że jednym z jego głównych inspiracji byli „Myśliwi na śniegu” Pietera Bruegla), pomyślany w każdym szczególe, precyzyjny i niepowtarzalny, jest zbyt wieloznaczny, by otwierać go tym jednym kluczem. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.