Szaleństwo

22 minuty czytania

/ Sztuka

Szaleństwo

Rozmowa z Bożenną Biskupską i Zuzanną Fogtt

Chcemy stworzyć w Sokołowsku coś na kształt kolonii artystycznej. Staramy się budować jasny komunikat, że to jest miasto kultury, w którym artyści będą mieli fantastyczne warunki do pracy twórczej. Już teraz kupują mieszkania i się tu sprowadzają

Jeszcze 6 minut czytania

PAULINA WROCŁAWSKA: Spotykamy się w Sokołowsku, maleńkim miasteczku na Dolnym Śląsku, gdzie od kilku lat organizujecie trzy festiwale: performansu, muzyki eksperymentalnej i Kieślowskiego. Po co przeprowadzać działalność kulturalną z Warszawy na koniec świata? 
BOŻENNA BISKUPSKA: Bardzo długo pracuję w sztuce, właściwie już od czasu kiedy chodziłam do liceum plastycznego, które mieściło się wtedy w Łazienkach. Miałam dzięki temu stały kontakt z piękną architekturą, z porządkiem parkowym, i widocznie to we mnie pozostało. Dziesięć lat temu postanowiłam z moim partnerem i również artystą Zygmuntem Rytką oraz córką Zuzanną Fogtt założyć Fundację Sztuki Współczesnej In Situ. Mieszkaliśmy wtedy w Podkowie Leśnej, w Pałacyku Myśliwskim zbudowanym przez hrabiego Lilpopa w II połowie XIX wieku. Zaczęliśmy tam prowadzić działalność kulturalną. Jednocześnie przez prawie 13 lat trwał remont – nigdy nie potrafię zamknąć budowy, gdy już jest prawie skończone, ciągnie mnie gdzieś indziej, taką mam naturę. W tym przypadku pojawiła się też potrzeba większej przestrzeni na działalność fundacyjną. I tak znaleźliśmy się w Sokołowsku, gdzie od kilu lat prowadzimy kolejny niekończący się remont i eksperymentujemy ze sztuką.

Skąd nazwa?
BB: In Situ, czyli w miejscu – wszędzie, gdzie jesteśmy, gdzie działamy, gdzie zostawiamy ślad. Moglibyśmy nie mieć w ogóle żadnego miejsca, ale technicznie byłoby nam trudno realizować różne działania artystyczne. Szczególnie że zawsze interesowały mnie prace moich kolegów, i stąd wziął się początek kolekcji sztuki Fundacji. Zygmunt też miał w życiu bardzo piękne kontakty artystyczne, które zaowocowały tym, że mamy teraz duże zbiory rzeczy naprawdę wyjątkowych.

Bożenna Biskupska
ur. 1952 w Warszawie, artystka eksplorująca przestrzenie malarskie, rzeźbiarskie, sztukę instalacji, wideo oraz performans. Wystawiała swoje prace w całej Polsce oraz za granicą m.in. na Biennale Sztuki w Wenecji (1984), na XIV Międzynarodowym Biennale Małych Rzeźb w Padwie (1986) czy na „A Women’s View” w Waszyngtonie (World Bank 1995). Otrzymała I nagrodę na Biennale Miniatury Tkackiej (1982 r., Savaria Museum, Węgry) oraz nagrodę I stopnia im. Stanisława Wyspiańskiego za malarstwo i rzeźbę w 1984. W 2004 wraz z Zygmuntem Rytką założyła Fundację Sztuki Współczesnej In Situ, działającą na terenie Warszawy i Sokołowska.

Zygmunt Rytka
ur. w 1947 w Warszawie, polski artysta intermedialny. Zajmuje się fotografią, sztuką wideo i instalacją. Mieszka i pracuje w Sokołowsku. W latach 1970–80 zajmował się dokumentacją życia artystycznego. Powstały w tym czasie cykl o tej tematyce zatytułował „Obok sztuki”. Od lat 80. związany z łódzkim środowiskiem niezależnym – początkowo Kulturą Zrzuty, potem Galerią Wschodnią. W 2009 odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. W 2011  został laureatem Nagrody im. Katarzyny Kobro.

Zuzanna Fogtt
Absolwentka Architektury na Politechnice Warszawskiej. Współzałożycielka Fundacji Sztuki Współczesnej In Situ. Twórczyni wielu wydarzeń kulturalnych i festiwali. W latach 2006- 2009 inicjatorka i kuratorka festiwalu Passengers, międzynarodowego festiwalu sztuki publicznej w Warszawie.

W jaki sposób wchodziliście w posiadanie prac innych artystów?
BB: Często na zasadzie wymiany. To trwa już 30 lat. Ostatnio artyści przekazują bezpośrednio swoje prace do kolekcji fundacji.

Co to są za rzeczy?  
BB: Najstarsze obiekty pochodzą z lat 60., np. obraz Aleksandra Kobzdeja, fotografie już nieżyjącego Jerzego Lewczyńskiego. Dużo cennych prac powstało w latach 70. i 80.: Murak, Pawła Kwieka, Jana Berdyszaka, Dobkowskiego, Kryszkowskiego, Łodzi Kaliskiej, Robakowskiego, oczywiści Rytki i wielu innych.

ZUZANNA FOGTT: Mamy też całkiem współczesne rzeczy młodych artystów, choćby Karoliny Breguły. Poza tym Zbigniew Warpechowski, Pinińska-Bereś, Rajkowska czy Kurak. Niektóre rzeczy kupowaliśmy, inne zostawały po artystach realizujących u nas projekty. Budujemy te przestrzenie w Sokołowsku, aby w przyszłości pokazać nasze zbiory, które wprawdzie są kierowane myślą intuicyjną, ale ich zakres merytoryczny jest jednak spójny.

BB: Rzeczy z naszych zbiorów często wypożyczamy do muzeów. Sami zrobiliśmy też pięć czy sześć dużych wystaw w różnych instytucjach, m.in. „Energię przekazu” w 2005 roku w Muzeum Narodowym w Szczecinie. Ale dla kolekcji też trzeba mieć miejsce. Chociaż dla tych najcenniejszych obiektów. Poza tym w pewnym momencie okazało się, że wszyscy pracujemy na dużą skalę – i Zygmunt, i ja, i Zuza, która robiła wtedy wieloletni projekt „Passengers” w przestrzeniach Warszawy.

ZF: Nigdy nie sądziłam, że to się stanie naprawdę. Szukanie nowego miejsca, przeglądanie portali z zabytkami, to była wielka przyjemność. Zyga [Zygmunt Rytka – przyp. red.] jeszcze wtedy chodził, więc prowadził samochód. I z Bożenką wszystkie weekendy spędzali albo pod granicą z Ukrainą, albo w Zakopanem, albo na Mazurach, albo w jakiejś starej przędzalni w Żyrardowie… To było kilka lat podróżowania po Polsce.

Pocztówki i fotografie z Sokołowska, przełom XIX i XX w. / archiwum Fundacji In situ

Sokołowsko też znaleźliście na portalu z zabytkami?
ZF: Bożenka jechała tak naprawdę do Bolkowa, takiego pięknego, szarego budynku z wielkimi stawami i parkiem. Pamiętasz? I zatrzymała się tutaj.

BB: Wpadliśmy do Sokołowska na zaproszenie Michała Boguckiego (syna animatora kultury Janusza Boguckiego), który powiedział, że stoi tutaj taki Grunwald, dawne sanatorium. Decyzja zapadła natychmiast. 

Sokołowsko na Wałbrzyskiej | Hommage à Kieślowski

W dniach 9–11 września w Sokołowsku odbędzie się szósta edycja festiwalu Hommage à Kieślowski. Festiwal będzie miał swoją równoległą warszawską odsłonę w NInA. W programie cztery dokumenty, dwie fabuły i – dzięki bezpośredniej, kinowej transmisji – sześć spotkań z europejskimi twórcami filmowymi. Spotkania poprowadzą między innymi Mikołaj Jazdon, Rafał Koschany, Łukasz Maciejewski, Dorota Paciarelli i Petr Vlček. 

Który to był rok?
BB: Chyba 2007. Wszystko, co wcześniej oglądałam, było obarczone popegeerowskim dziedzictwem, porzuconymi silosami, nieprzejezdnymi drogami, których nikt nigdy nie zreperuje, czworakami z trudnymi lokatorami. A tu zobaczyłam piękną strukturę. Miasteczko o zamkniętym planie, kompletne.

Co to za miasteczko?
ZF: Mieściło się tutaj pierwsze w Europie gruźlicze sanatorium, ogromnie ekskluzywne, założone w drugiej połowie XIX wieku przez doktora Brehmera i potem rozwijane przez doktora Romplera. Leczyli się tutaj bardzo zamożni kuracjusze z całego świata, Rosjanie (stąd mamy nawet cerkiew), Szwajcarzy, Duńczycy, Niemcy. Zachowała się fantastyczna ikonografia, pocztówki z korespondencją kuracjuszy, którzy przyjeżdżali na wiele miesięcy, nawet lat. 

BB: To było żywe, atrakcyjne miasteczko z całą infrastrukturą: kawiarenki, szkoły, sklepy z kapeluszami, teatr. 

Słyszałam, że leczono klimatem. Co to znaczy?
BB: W XIX wieku gruźlica szalała, chorzy leżeli w nagrzanych pomieszczeniach, okna mieli pozamykane, a doktor Brehmer wyprowadził ich na dwór. Leczył chłodnym, rześkim powietrzem i wodą. To była jego autorska metoda, która jest do dzisiaj w Niemczech rozwijana. Klimat był w Sokołowsku dodatkowo sterowany – żeby wprowadzić więcej olejków eterycznych i obniżyć temperaturę powietrza, robiono nasadzenia drzew iglastych. Temperatura została tak perfekcyjnie opracowana, że powstała skocznia narciarska, na której przygotowywała się niemiecka drużyna olimpijska – śnieg utrzymywał się w Sokołowsku do końca lipca. Sam szpital też był chłodzony – przez piwnicę przepływa lodowaty strumień – temperatura w budynku sięgała więc maksymalnie 15 stopni. Do dzisiaj jak się wchodzi na leżakownię na tarasie naszego sanatorium, to się absolutnie czuje tę „Czarodziejską górę”.

Po wojnie Sokołowsko znalazło się w granicach Polski. Zachowało status ekskluzywnego uzdrowiska?
ZF
: W latach PRL-u zamieniło się w mocarstwo pod panowaniem doktora Domina. Mieszkańcy,  którzy byli na pensji i obsługiwali szpitale, mieli za darmo węgiel, wszystko, czego potrzebowali, i nagle to się skończyło wraz z upadkiem komunizmu, a nawet wcześniej. Tych sanatoriów jest tutaj bardzo dużo, bo i Marysieńka, i Waligóra, i inne, których nazw nie spamiętam, a że nie było aż takiej potrzeby łóżkowej, to już w latach 70. i 80. wiele z nich zaczęło pełnić głównie funkcję magazynów. Miasteczko nigdy potem nie odzyskało swojej świetności, stało się marginalnym uzdrowiskiem.

Doktor Domin był świetnym, hojnym gospodarzem. Dodatkowo prowadził politykę demograficzną, namawiał wyleczonych kuracjuszy, żeby na stałe osiedlali się w Sokołowsku, w tym celu swatał ich z pielęgniarkami. Mnóstwo małżeństw tak powstało.

To prawda, że bajkowe dekoracje plastyczne na elewacjach budynków, balustradach, ogrodzeniach czy fontannach to również jego inicjatywa?
BB: Tak, Domin angażował zdrowszych i silniejszych kuracjuszy do prac zdobniczych w miasteczku w ramach terapii, sam zresztą bardzo lubił kuć kraty. Żeby rzucić tynk, trzeba mieć umiejętności, ale też sporo siły.

1. Sanatorium dr Brehmera, dziś siedziba Fundacji In situ w remoncie i 2. Dom mieszkalny dla lekarzy / fot. Tomasz Fronczek
3. Sanatorium dr. Brehmera i 4. Kamienica w której mieszkał K. Kieslowski / archiwum Fundacji In situ

Wyobrażam sobie, że jak te stare budynki będą remontowane, to te powojenne dekoracje na elewacjach zostaną po prostu zamalowane czy zasłonięte styropianem pewnie nie są pod ochroną konserwatora zabytków?
ZF: Oczywiście, że nie są. Ale stanowią integralny element tego miejsca, budują jego charakter, tak jak buduje go poniemiecka, zabytkowa architektura. W całej Polsce mamy problem z ratowaniem powojennego modernizmu. Dekoracje sokołowskie może spotkać taki sam los, jaki spotkał warszawski Supersam czy wiele innych budynków.

Ostatnio rozmawiałyśmy z Bożenką na ten temat – Sokołowsko jest wyjątkowe, bo stanowi oryginalną i świetnie zachowaną całość – nie ma tutaj w zasadzie nowej zabudowy. I teraz następuje koszmarny problem rewitalizacji miasteczka, która prędzej czy później nastąpi.

Przydałby się miejski plastyk. Może któraś z was powinna objąć tę funkcję?
ZF: Działamy oddolnie, od kiedy tu jesteśmy, i zaczynam powoli widzieć realne skutki naszych działań. Od dawna negocjuję z burmistrzem i przekonujemy lokalnych radnych do podjęcia pewnych decyzji, które uniemożliwią popełnienie błędów budowlanych w przyszłości. A trzeba być bardzo czujnym, bo świadomość inwestorów jest dramatyczna. Jest w Sokołowsku boczna droga, gdzie zbudowano kilka nowych domków jednorodzinnych,  to architektura niespójna z charakterem tego miejsca. W związku z tym zaproponowałam niedawno burmistrzowi opracowanie kilku wariantów współczesnego domu regionalnego i kamienicy, z których musieliby wybierać nowi inwestorzy. Mamy przecież fantastycznych, wybitnych przyjaciół architektów, wielbicieli Sokołowska, jak choćby grupa WWA –Natalia Paszkowska i Marcin Mostafa, czy grupa Centrala, którzy mogliby takie projekty zaproponować.

W całej Polsce jest to potrzebne, a prawie nigdzie nie mamy zatwierdzonych choćby planów zagospodarowania.
ZF: Ale tutaj jest już uruchomiony proces. Mieliśmy plan zagospodarowania przestrzennego, którego studium się teraz kończy, wkrótce będziemy mieć ten dokument. Budujemy nasz autorytet od kilku lat poprzez wsparcie władz czy ludzi kultury. Sprowadzamy do Sokołowska decydentów, ostatnio panią minister Małgorzatę Omilanowską, która na oficjalnym spotkaniu potwierdziła i rozwinęła nasze pomysły. I to działa. Przecież nie budujemy tu kolejnego pensjonatu czy sanatorium, a pracownie dla artystów. Wydaje mi się, że struktura tego miasteczka jest na tyle mała, że można nad nią zapanować.

Kino Zdrowie oraz powojenne dekoracje plastyczne wykonywane przez kuracjuszy i dr. Domina / fot. Tomasz Fronczek

Niby tak, ale choćby przy głównej ulicy Sokołowska straszy koszmarny przykład rewitalizacji poniemieckiej architektury. Przed odrestaurowanym sanatorium stoi nawet zdjęcie, jak wyglądało ono wcześniej. Próbowałyście ratować ten obiekt?
ZF: Planowo miał być zielono-marchewkowy, więc przynajmniej wynegocjowałyśmy stonowany kolor elewacji.

BB: W całym województwie pracuje bardzo mały zespół konserwatorski od spraw budowli, a zabytkowych miasteczek, obiektów, balkonów na Dolnym Śląsku nie zliczysz. Głos mają też wspólnoty kamienic, które kierują się innymi motywacjami niż my. Są to więc często trudne rozmowy, potrzeba na nie bardzo dużo czasu. A my musimy się przede wszystkim zająć naszą odbudową.

ZF: Jesteśmy małym zespołem, który musi obsłużyć trzy już działające obiekty. Sanatorium Brehmera, Willę Rosa, czyli tzw. Różankę, oraz Kino Zdrowie.

BB: Na samym początku kupiliśmy wypalony budynek sanatorium doktora Brehmera. To była spontaniczna decyzja. Wierzyliśmy, że minister da środki, Unia da, ale nie byliśmy chyba świadomi, ile pracy nas czeka. Poprzedni właściciel, od którego kupiliśmy sanatorium, planował tu zrobić kompleks wypoczynkowy, takie SPA, ale budynek został bardzo precyzyjnie podpalony, więc się poddał.
To jest bardzo piękny, neogotycki budynek, właściwie kompleks budynków, położonych w parku, w otulinie gór i lasów, więc optycznie wydaje się, że jest tu nieskończona przyroda. Do tego kompleksu przynależały różne budowle drewniane, typu werandowego. Chorzy spacerowali po parku trzema rodzajami ścieżek różnej trudności i co chwilę gdzieś się zatrzymywali – albo w obserwatorium, w tym czerwonym budyneczku, w którym u góry były lunety na tarasie, albo w prysznicach (w Sokołowsku zbudowano jedne z pierwszych pryszniców – niedaleko w Czechach mieszkał ich wynalazca Priessnitz). Dalej stała grota Hermana, piękna, ogromna budowla romantyczna, przy niej Margareten House, a poniżej kręgi kamienne i tak w nieskończoność.

Jesteśmy odpowiedzialni prawnie przed nadzorem budowlanym za wykonanie jak najszybciej prac zabezpieczających sanatorium, których koszt wynosi prawie 5 milionów złotych. Póki tego nie zrobimy, destrukcja będzie postępować. Dalsze kroki, które częściowo wykonujemy równolegle, to odbudowa i adaptacja gmachu do naszych potrzeb. Mamy bardzo dobry kontakt z poprzednią i obecną panią konserwator, które wiedzą, co to jest nowoczesna architektura wprowadzana w starą strukturę i popierają takie rozwiązania.

Co się tam będzie mieściło?
ZF: Bożenka marzy o tym, żeby to było miejsce tylko dla sztuki. Przestrzenie wystawowe, warsztatowe, multimedialne, magazyny. Planujemy też minihotelik dla artystów. Połączony być może z domem opieki, międzynarodowym domem niespokojnej starości dla artystów.

BB: Chciałabym, żeby w gmachu sanatorium powstało kilkanaście apartamencików dla starszych artystów z całego świata, czy też schorowanych, samotnych, którzy z tego powodu wycofują się z życia twórczego. W Sokołowsku mogliby przekazywać swoją wiedzę młodszym pokoleniom, prowadzić warsztaty, wykłady, realizować własne projekty, ożywić się. I oczywiście mieszkać – dookoła jest zaplecze medyczne, więc warunki są idealne. Stworzyłby się taki tygiel myśli

Powojenne dekoracje plastyczne wykonywane przez kuracjuszy i dr. Domina / fot. M. Czyż

A festiwal performansu Konteksty nie jest trochę czymś takim na małą, wakacyjną skalę?
BB
: Rzeczywiście na Kontekstach gościliśmy wspaniałych artystów, którzy w międzyczasie odeszli: Jerzy Bereś, Wojciech Krukowski  i Peter Shelton.

Co roku przyjeżdża tu stały zestaw artystów średniego i starszego pokolenia. Troche brakuje młodzieży. 
ZF: Józef Robakowski będzie zapraszany zawsze, ponieważ prowadzi u nas od kilku lat swój program filmowy. Chcemy też, żeby czuwał nad odrębnym cyklem w ciągu roku w naszym kinie. Stale gościmy również Akademię Ruchu, która robi fantastyczne akcje powiązane z mieszkańcami i przestrzenią publiczną Sokołowska. No i Ewa Zarzycka z perfermansami w hallu kina świetnie się sprawdza. Co roku swój projekt realizuje też Alastair MacLennan, równolegle prowadząc warsztaty dla studentów. Ale gościmy też zawsze nowych artystów młodszego pokolenia.

ZF: Dotychczas Konteksty kuratorowała Małgorzata Sady, ale w przyszłym roku chcemy dodatakowo wprowadzić system rotacyjnych kuratorów.
W momencie szaleństwa Bożenki w 2007 roku działaliśmy efemerycznie, bez żadnej infrastuktury. Prawdopodobnie stąd też wynikły skupione ma performansie Konteksty, bo pozwoliły nam działać wyłącznie w otwartej przestrzeni parku, ulicy.

Czy macie lokalną publiczność na festiwalach?
ZF: Publiczności w powiecie wałbrzyskim za wiele nie ma, głównie są to przyjezdni z Wrocławia i dalej.

BB: Przesadzasz, Zuzia. Sporo było ze Świdnicy, ze Szczawna…

ZF: Budujemy tę publiczność. Na najpopularniejszym Festiwalu Kieślowskiego mamy około tysiąca ludzi dziennie. Byłoby ich dużo więcej i w tym roku na Kontekstach, i na Sanatorium Dźwięku, gdyby istniała infrastruktura noclegowa w Sokołowsku. Ale poza okresem naszych festiwali lokalne pensjonaty mają kłopot z utrzymaniem się, nie ma tutaj rozwiniętej turystyki.

Czyli: trzy festiwale, galeria sztuki, dom starości dla artystów, kino. Nie za dużo tego?
ZF: I to nie wszystko. Chcę się teraz skupić na uruchomieniu programu sokołowskich międzynarodowych rezydencji artystycznych, których tematyka będzie na pograniczu różnych dziedzin: socjologii, nauki i sztuki. Kontekst leczniczy, sanatoryjny wykorzystany zostanie w praktykach kuratorskich. Pracuję nad tym z Michałem Liberą, Gerardem Lebikiem, Pawłem Szroniakiem, Józefem Robakowskim.
Realizujemy też małe edukacyjne projekty, przygotowujemy wydawnictwa, budujemy archiwum twórczości Krzysia Kieślowskiego ze zbiorów pozyskanych od rodziny. Skala tego projektu jest jakby skalą instytucji kultury, a my wciąż opieramy się na grantozie. Pracujemy nad tym, by urząd marszałkowski mianował nas instytucją kultury. Niestety pojęcie partnerstwa publiczno-prywatnego jest w Polsce problematyczne i trudne do przeprowadzenia, ale to by dało nam większe możliwości rozwoju i poczucie stabilności.

BB: Kupując budynek sanatorium, nie spodziewaliśmy się, że wkrótce dojdzie do tego też Różanka i kino, nie mieliśmy nawet świadomości, że Kieślowski tu był. Kupiło się i co dalej? Gdzieś jeszcze trzeba zamieszkać. Okazało, że w parku jest Villa Rosa na sprzedaż, a dokładnie jej spalona ruina.

ZF: Powstał piękny dom, gdzie Bożenka z Zygmuntem mieszkają całorocznie i który pełni też funkcję publiczną. To tutaj na razie eksponujemy kolekcję fundacji.

BB: To bardzo trudna struktura do funkcjonowania. Podczas festiwalu ostatni goście wychodzą o 7 rano, kiedy ja wstaję, i za chwile przychodzą pierwsi zjeść śniadanie. Jestem już tym bardzo zmęczona.

ZF: Wszystko przez to, że sporo gości festiwalu też śpi w Różance. Ale to jest dom otwarty i taki pozostanie.

Festiwal Konteksty/ archiwum Fundacji In situ

No dobrze, Różanka była wam potrzebna do mieszkania, ale po co brać sobie jeszcze na głowę zrujnowane kino?
BB: Historia Kieślowskiego skłoniła nas do zakupu kina. Przed wojną mieścił się tam Hotel Bergland z zapleczem teatralnym i orkiestrą. Po wojnie najpierw Kino Zdrowie, a od lat 70. hurtownia warzyw – stąd ta szpetna rampa od frontu, którą planujemy w przyszłości zlikwidować.

I na której w trakcie Kontekstów toczy się nocne życie towarzyskie. Ostatnio wywiązała się tam burzliwa dyskusja między Robakowskim i Karoliną Plintą o krytyce artystycznej. Bardzo lubię to miejsce.
I Kieślowski tu mieszkał?
ZF
: W 1951 rodzina Kieślowskich na krótko osiedliła się w Sokołowsku, Krzysztof uczył się w miejscowej szkole podstawowej, matka prowadziła dział socjalny sokołowskich sanatoriów, ojciec zmagał się z gruźlicą i nie mógł pracować. W kolejnych latach wędrowali pomiędzy Strzemieszycami, Sokołowskiem oraz m.in. prewentoriami przeciwgruźliczymi w Rabce, Wiśle i Bukowinie Tatrzańskiej. W 1954 przenieśli się do Sokołowska na stałe. Mieszkali przy ul. Głównej 23 naprzeciwko Kinoteatru Zdrowie. Byli bardzo niezamożni, Krzysiu podglądał pierwsze projekcje filmowe przez dziurę w dachu kina…

BB
: A potem już jako dorosły człowiek tu wrócił, żeby zrobić swój film dokumentalny „Prześwietlenie” o umierających kuracjuszach.

Jego ojciec zmarł na gruźlicę?
BB
: Krzysiu wyjechał do szkół, a ojciec został tutaj do końca życia. Zmarł w 1960 i jest pochowany na pobliskim cmentarzu. Kuracjusze, którzy przyjeżdżali się leczyć, zazwyczaj już tutaj zostawali, bo albo ktoś umierał, albo dostawał pracę i zakładał rodzinę. W Sokołowsku było ogromne zapotrzebowanie na pracowników, urzędników, kucharzy, do obsługi tych wszystkich obiektów. To była dobra propozycja dla ludzi po wojnie – kraj był zniszczony, a tutaj, na Ziemiach Odzyskanych, była praca i pełna infrastruktura: mieszkania, szkoły, przedszkola. Wszystko było, tylko ludzi brakowało.

Festiwale w Sokołowsku

Konteksty 2015. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Efemerycznej, 18-22 lipca 2015.

Sanatorium Dźwięku, 14-16 sierpnia 2015.

Hommage à Kieślowski, 6-8 września 2015.
Więcej informacji: www.insitu.pl

I dziś znowu brakuje. Ile osób mieszka w Sokołowsku?
ZF: 400, z czego 70 procent to emeryci.
Chcielibyśmy tutaj stworzyć coś na kształt kolonii artystycznej. Staramy się budować jasny komunikat, że to jest miasto kultury, w którym artyści będą mieli fantastyczne warunki do pracy twórczej. I już teraz takie osoby się sprowadzają i kupują mieszkania. Spora grupa z nieodległego Wrocławia, jak Ilona Witkowska, poetka, czy z dalszej Warszawy.

BB: Dawne obserwatorium astronomiczne, gdzie wcześniej mieszkał doktor Domin, zasiedlili na stałe ludzie sztuki – Iwonka Skoczylas i Tomasz Ossowicz. Z Nowego Jorku przeniosła się też tutaj moja przyjaciółka architektka z mężem. Problem w tym, że w Sokołowsku powinno zamieszkać również więcej zwykłych mieszkańców, dzięki którym to będzie na powrót prawdziwe, żywe miasteczko.

Współpraca redakcyjna: Agnieszka Sierak

Sokołowsko, 23 lipca 2015

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.