Jacek Dukaj, „Wroniec”

Artur Madaliński

Jacek Dukaj, za pomocą baśniowej konwencji i nieustannego zderzania stereotypów, wprowadza historyczny dyskurs o stanie wojennym w przestrzeń zabawy i artystycznego ekscesu

Jeszcze 2 minuty czytania

Takiego tekstu prozatorskiego o stanie wojennym – wydarzeniu dla rodzimej pamięci zbiorowej absolutnie kluczowym – jeszcze nie było. Jacek Dukaj napisał powieść idącą całkowicie w poprzek dotychczasowych narracji na temat grudniowej traumy Polaków. „Wroniec” nie przypomina w niczym – bo przypominać nie może – dosłownych narracji realistycznych ani tendencyjnych paszkwili, które w latach osiemdziesiątych  mierzyły się z problemem stanu wojennego. Autor „Lodu” w swojej najnowszej prozie zaproponował perspektywę całkowicie odmienną, czyniącą wyłom w niezbyt obfitej notabene tradycji pisania o tym, co rozpoczęło się w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. 


Jacek Dukaj, „Wroniec”. Wydawnictwo Literackie,
Kraków, 248 stron, w księgarniach
od 12 listopada 2009
Dukaj przyjął konwencję baśni, a jej bohaterem uczynił kilkuletniego Adasia, któremu Wroniec – wielki czarny ptak – porywa ojca i niemal śmiertelnie rani matkę. Powieść jest zatem w pierwszej kolejności świadectwem artystycznej odwagi, a nawet – rzekłbym – dezynwoltury artystycznej. Autor dokonuje bowiem rzeczy dość  ryzykownej – wprowadza zsakralizowaną narrację o stanie wojennym w sferę popkultury. Efekt tego zabiegu jest naprawdę interesujący. Przede wszystkim dlatego, że Dukaj jest świetnym pisarzem. 


Świat przedstawiony w jego nowej powieści – mimo że par excellence bajkowy – budzi nieledwie grozę. Zaludniają go głównie Wojacy Wroniacy, Milipanci, Bubecy i Szpicle, z którymi zmagają się Pozycjoniści (względnie – Oporni). Przestrzeń miejska jest spacyfikowana  przez Suki (coś w rodzaju olbrzymich psów) i Złomoty (przypominają monstrualne roboty). Między tymi fantastycznymi tworami przemyka Adaś, który z sąsiadem, Panem Betonem, wyruszył na poszukiwanie uprowadzonych przez Wojaków siostry, wujka i babci. 


Ta katastroficzna fantasmagoria zanurzona jest we wszechogarniającej szarości. W wizji Dukaja źródłem dojmującego mroku jest specjalna Maszyna, wyjaławiająca peerelowską rzeczywistość z kolorów. Wszystko to przyprawione jest dość okrutnymi scenami batalistycznymi – już to tajemniczy ptak wykłuwa Panu Betonowi oko, już to główny bohater zostaje mocno poturbowany w starciu ze Złomotem. 


Wiele w Dukajowej narracji z niektórych (tych brutalniejszych) opowieści braci Grimm, wiele z językowej inwencji, znanej chociażby z powieści Stanisława Lema. Aspekt lingwistyczny tej prozy zasługuje zresztą na osobne wyróżnienie, w niemałym stopniu stanowiąc o atrakcyjności lekturowej „Wrońca”. Dukajowi udało się połączyć atrakcyjną formę podawczą z inwencją językową i – w efekcie – wykreować przestrzeń literacką, pociągająca swoją tajemniczością, nastrojem grozy, męczącego przygnębienia i odrętwienia. Warto wspomnieć też o wspaniałych, świetnie uzupełniających narrację i wzmacniających werbalny rejestr powieści rysunkach Jakuba Jabłońskiego.

Postawmy jednak pytanie
podstawowe – po co to wszystko? Czy tylko dla literackiej zgrywy, prozatorskiego żartu, który nie odsyła do niczego poza warsztatową sprawnością pisarza? Transpozycja jednego z najważniejszych doświadczeń historycznych Polaków w rejony do tej pory raczej nieuczęszczane, ściślej zaś próba przesunięcia sposobu opowiadania o stanie wojennym w przestrzeń zdecydowanie ludyczną – jest konceptem tyleż pionierskim, co brawurowym. W tym sensie najnowsza proza Jacka Dukaja bardziej mówi o dzisiejszej rzeczywistości, niż o mrocznym czasie sprzed 28 lat, i więcej o kulturowo-socjologicznych zamiarach pisarza, niż o rzeczywistych próbach literackiej funkcjonalizacji głównego tematu „Wrońca”.

Jeśli bowiem jest tak, że historia stanowi „niedokończony projekt”, to niezbywalnie zakorzeniona w teraźniejszości literatura jest jej nieusuwalnym rewersem. Dlatego rozbijanie utrwalonych metod opowiadania o historii będzie zawsze równocześnie próbą przebicia się z własnym – aktualnym – projektem kulturowym. „Wroniec” jest w moim przekonaniu pierwszą poważną próbą wykreowania nowego kulturowego wizerunku stanu wojennego. 


Jest to próba popkulturowa, bo posługuje się stereotypami i wyzyskuje schematyczność dotychczasowych przedstawień tamtych dni. Czymże jest bowiem nowa powieść Dukaja, jeśli nie zlepkiem klisz, z których w dyskursie publicznym składa się debata o stanie wojennym? Ubecy, godzina policyjna, brak Teleranka, generał w ciemnych okularach, śnieg, koksowniki, czołgi na ulicach – to słowa klucze, którymi opisujemy tamtą rzeczywistość. Zwłaszcza jeśli – jak autor „Lodu” – należymy do pokolenia trzydziestolatków, którzy stanu wojennego w istocie nie pamiętają, lecz wypreparowują go z wielokrotnie pokazywanych obrazów i nadużywanych fraz w rodzaju „to było zło, ale mniejsze”. Wszyscy jesteśmy, jak powiada Jean Baudrillard, klonami kulturowymi, karmiącymi się tym, co poda nam na tacy kultura masowa. I właśnie o tym – albo również o tym – jest „Wroniec”.

Jacek Dukaj, za pomocą baśniowej konwencji i nieustannego zderzania stereotypów, wprowadza historyczny dyskurs o stanie wojennym w przestrzeń zabawy i artystycznego ekscesu. „Wroniec” nie mówi nic nowego o stanie wojennym, przeciwnie – utrwala, powiela i multiplikuje związane z nim stereotypy. Ale zmusza uczestników obecnej sytuacji komunikacyjnej do przemyślenia jego propozycji, rozbija dominujący consensus narracyjny. Język oporu zastąpił Dukaj językiem baśni, zmitologizowaną przeszłość – niezobowiązująca strategią opowiadania. Ciekawe, czy znajdzie naśladowców.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.