Większymi literami

Paweł Kozioł

Rutkowski potrafi w patetyczny wiersz wmontować słowa z życia codziennego, a potem niepostrzeżenie zawędrować w krajobrazy ze stosami trupów palonymi na łące. Dopiero nazywając te oscylacje, mówi się o jego poezji coś ważnego

Większymi literami

Jeszcze 2 minuty czytania

Większymi literami

Pierwszym wrażeniem z tej książki jest chaos. Rafał Rutkowski nie jest specjalistą od precyzyjnie odmierzonej poetyckiej konstrukcji, już raczej woli zarzucać czytelnika efektownymi obrazami. Dlatego przytoczenie jednej czy drugiej frazy, dokładna analiza jej części składowych, w przypadku tej poezji jest czynnością jałową. Wiersze z tomiku „Chodzę spać do rzeki” należy czytać tak, jakby pisane były większymi niż normalnie literami, jakby do ich składania poeta używał większych niż to zazwyczaj jest przyjęte klocków.

Zatem również cytować należy go szeroko, aby pokazać, jak się te duże i czasami niezgrabne elementy konstrukcyjne potrafią do siebie odnosić. Dla czytelniczej wygody niech to jeszcze dodatkowo będzie fragment, który próbuje zdać sprawę, jak i do czego się odnoszą:

Połknąłem klucz pijanych ptaków
co we mnie on otworzy co zamknie
żebym więcej w sobie czegoś miał
i oby stało się to utartym

zegarkiem na mąkę z niej chleb
albo bułki dla codziennego zatrzymania
śmierci na przejściu dla pieszych
albo na łące przy stosach kiedy
trupy palą

Rafał Rutkowski, „Chodzę spać do rzeki”. Zeszyty Poetyckie, 62 strony, w księgarniach od maja 2015

A teraz wnioski. Widzimy tutaj autorską nazwę dla chaosu, pomysł na wiersz jako narzędzie do badania podmiotu (tekstów pisanych w pierwszej osobie liczby pojedynczej jest w zbiorku sporo), wreszcie chęć zaopiekowania się tematem śmierci. Lista cech dość typowa, ale patrzmy dalej. Rutkowski pokazuje, że w wiersz otwierający się patetycznym dystychem potrafi zgrabnie wmontować słowa i zdania z życia codziennego, a potem niepostrzeżenie zawędrować w groźne krajobrazy ze stosami trupów palonymi na łące.

I chyba dopiero nazywając te oscylacje, mówi się o poezji Rutkowskiego coś ważnego. To wiersze, w których ogląd świata nie jest i nie może być jednolity. Sens fragmentu dominuje nad sensem całości. Niekiedy trudno stwierdzić, czy dany fragment jest próbą lirycznego wysokiego „c”, czy może radykalną ironią. Sami spróbujcie dokonać rozróżnienia:

mówię sztućce talerze porcelano
rozpuść się i zdejmij twarz kaligrafio
przedmioty śliną bądźcie bo z powrotem
idziecie nowe z ust całego świata

Najdziwniejsze jest jednak, że wszystkie wymienione właściwości nie likwidują wewnętrznej logiki utworów. Najprościej to wykazać na poziomie nawiązań i zapożyczeń. Porcelana z przytoczonego wiersza wraca pod koniec następnego we frazie „aby nie protestował nikt że wojny / że cały worek pozłacanych uszek / z urwanych filiżanek ktoś tam niesie”. I wtedy już wiadomo, że talerze i filiżanki zostały pożyczone od Miłosza, z „Piosenki o porcelanie”. Gdzie indziej dwa flagowe utwory francuskiego modernizmu, „Statek pijany” Rimbauda i sonet Baudelaire'a „Albatros”, kontaminują się w „pijanego albatrosa”. Zabiegi takie są łatwiejsze, niż się na ogół sądzi, ale wskazują na wykonanie pewnej pracy poetyckiej. Zwłaszcza Miłosz, który wchodzi z całym niedopowiedzianym kontekstem swojego katastrofizmu, ciekawie pogłębia znaczenie wiersza.

Równie dobrze Rutkowski nadaje się do gry w konteksty znacznie młodsze. Do wyliczanki „Sted, Dycio i Honet”, jaką serwuje na skrzydełku okładki Karol Maliszewski, dodałbym chętnie Grzegorza Kwiatkowskiego i jego śmiertelny surrealizm, a także Andrzeja Szpindlera („płonie więc telewizor a w nim serce sarny).

Ważniejsze jest jednak to, co poetę odróżnia. Skoro narysowałem już kilka strzałek wskazujących na tradycję modernizmu i katastrofizmu, to również różnic szukać wypada w tych strefach. Po pierwsze, Rutkowskiemu pęd i nowoczesność wykrzywiają się w doświadczenie mentalnego chaosu:

Nowe domy stare podburzone nie chcą
maszerować na wrotkach samochodów
spada ich kamień na tą wielką głowę
po której chodzimy i w której kopiemy studnie.

Po drugie, co dostrzec można w przytoczonym fragmencie, w którym wielką głową jest planeta Ziemia, tomik „Chodzę spać do rzeki” przenika świadomość ludzkiej przemocy wobec świata i cywilizacyjnej przemocy wobec jednostek ludzkich. Pierwszy z tych aspektów genialnie ilustruje wiersz „Indagacja” (już teraz widzę w nim utwór, który powinien być powtarzany w rozmaitych antologiach). Drugi nakazuje czytelnikowi bać się, ilekroć w książce padają słowa takie jak „telewizor”, „wodociąg” albo „wariograf”, za każdym razem stanowiące zaproszenie do katabazy, do nieprzyjemnej podróży po strasznych podziemiach.

Obydwa wątki realizują się w niezwykłych obrazach przedstawiających naszą cywilizację jako umarłą. Zapowiada to już pierwszy dystych pierwszego wiersza:

Większość ludzi mieszka w drewnianych skrzyniach
z zatrzymanym filmem dokumentalnym w głowie

A są jeszcze utwory takie jak „Jednorazówka”, gdzie ludzie zostają porównani do rozkładających się plastykowych torebek, czy wiersz „W dwa konie”, przedstawiający bardzo osobliwą wizję poetyckiego sukcesu:

niektórzy
ludzie wystają z ziemi i zakładają
moje słuchawki

I jeśli mógłbym mieć wobec tej książki życzenie, to tylko takie: aby więcej w niej było podobnych fragmentów, gdzie spotykają się różne rozstrzelone wątki. Bo wszystko inne, uważam, już tam jest.

Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.
logo


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.