Mała mieszczka  spotyka ubeka

Mała mieszczka
spotyka ubeka

Eliza Szybowicz

Bohaterka nowej powieści Andrzeja Barta tkwi w podwójnej opresji – patriarchalno-domowej i komunistyczno-państwowej. Pierwsza z nich jest niestety jedynie źródłem niegroźnego komizmu

Jeszcze 2 minuty czytania

Andrzej Bart w różnych proporcjach i z różnym skutkiem łączy ostentacyjną fikcjonalność i literacki żart z poważną, czasem najpoważniejszą, problematyką. Nie inaczej jest w „Rewersie”. Akcja powieści rozgrywa się w Warszawie wczesnych lat pięćdziesiątych. Miasto wciąż w dużej części w ruinie, kawiarnie pełne papierosowego dymu, a sklepy – nieuprzejmych sprzedawczyń. W sztuce panuje socrealizm, trwają nieborowskie spotkania ludzi władzy i kultury, zaczyna się budowa Pałacu Kultury i Nauki, odbywają się steatralizowane pochody pierwszomajowe, z radia płyną pieśni o młodości, która idzie i śpiewa. Panoszy się ubecja, sąsiedzi trafiają na Rakowiecką. Każdy może się okazać donosicielem, nic więc dziwnego, że warszawiacy są ostrożni w rozmowach. 


Okres stalinowskiego totalitaryzmu, z jego przemocą symboliczną i realną, niebezpieczną sferą publiczną i skurczoną sferą prywatną, czy też – jak przekonuje Gross – prywatyzacją sfery publicznej (w której każdy może wykorzystać aparat państwa przeciwko współobywatelowi), Bart traktuje po swojemu. Używa klisz historycznych, znaków, które przywołują stereotypowy, po wielokroć reprodukowany obraz tamtych czasów, i miesza, wciąga czytelnika w grę, buduje napięcie, aranżuje na kartach powieści konflikty charakterystyczne jego zdaniem dla epoki, a jednocześnie lekko i z dystansem snuje opowieść, która może sprawiać wrażenie wieloznacznej i przewrotnej, ale jest dość prostą propozycją ideologiczną.

Andrzej Bart, „Rewers”. W.A.B.,
Warszawa, 184 strony, w księgarniach 
od 28 października 2009
Bohaterka nowej powieści Barta naszkicowana została bardzo elegancko. Jej cechy są raczej sugerowane, niż nazywane. Sabina ma prawie 30 lat. Jeszcze nigdy nie całowała się z mężczyzną i rumieni się, oglądając w kronice filmowej muskulaturę radzieckich sportowców defilujących przed Józefem Stalinem. Pracuje jako redaktorka w dziale poezji wydawnictwa „Nowina”, gdzie erotycznie onieśmiela ją dyrektor Barski, stary komunista, na którego, jak się wkrótce okaże, już szykują się haki. Pozuje bratu, lojalnemu artyście systemu, do portretu traktorzystki. Jej rodzina pamięta lepsze czasy, kamienicę dziadka i – obecnie upaństwowioną – aptekę ojca. Sabina brała przed wojną lekcje skrzypiec, studiowała u Kotarbińskiego, wakacje spędzała w majątku Jeziory lub w Juracie. Babcia i matka Sabiny trzymają formę i słuchają wieczorami oper. Pielęgnują mieszczańską ostrożność i zapobiegliwość. Sabina i jej brat, którzy wybierali się do powstania, zostali podstępem zamknięci w piwnicy, czego dziewczyna nie może przeboleć. „Nowych ludzi” znosi się w tym porządnym domu, jak wszystko, z godnością, tylko raz babcia nie wytrzymuje i sarka: „bo cię ta swołocz ograbiła”. Sabina jest dobrze ułożoną, wykształconą, egzaltowaną panną, która słabo sprzeciwia się rzeczowości i zachowawczości swoich opiekunek.

Babcia i mama Sabiny mają jedno podstawowe zmartwienie – patrząc na jej przeciętną urodę, niezachęcające zachowanie i skromne stroje, boją się, że zostanie starą panną i nie da sobie rady w życiu, bo spod ich skrzydeł nie trafi pod kuratelę męża. Radzą, żeby bardziej się starała, częściej uśmiechała, włożyła bluzkę z większym dekoltem, skróciła spódnicę i odsłoniła szyję. Ciągle wystawiają ją na matrymonialnym targowisku, każdy mężczyzna jest potencjalnym starającym się, a raz nawet urządzają całkiem przedemancypacyjne swaty i rają jej księgowego nudziarza. Kiedy Sabina, choć już całkiem straciły nadzieję, znajduje sobie kogoś, kto wydaje się wymarzonym kandydatem na męża, mama usypia babcię laudanum, a sama wychodzi z domu, żeby młodzi mogli – jak to się mówi – zostać „choć trochę sami”.


Życzliwe, acz uporczywe wydawanie za mąż staje się nie do odróżnienia od cynicznej kalkulacji, by nie rzec stręczycielstwa.
Beztroski komizm, w którym jest coś fredrowskiego, okazuje się obejmować również dulszczyznę, a zaraz potem przechodzi w jeszcze mniej spodziewaną konwencję sensacyjno-kryminalną, bo staje się jasne, że przystojny pan Bronisław tylko udawał miłość. Korzystając z zaaranżowanej przez jej matkę sytuacji, za jednym zamachem pozbawia Sabinę dziewictwa, oświadcza się i szantażem próbuje zmusić, żeby donosiła na swego szefa. Ich przypadkowe spotkanie było zapewne zaaranżowane, Bronisław wie o niej wszystko, bo pracuje w Urzędzie Bezpieczeństwa. Rozwiązanie, jakie przychodzi aptekarzównie do głowy, mogłoby znaleźć się w powieści Agaty Christie, a sposób, w jaki pozbywają się z matką zwłok Bronisława, przywodzi na myśl najbardziej makabryczne odcinki serialu „Alfred Hitchcock Presents”.

Ubek, „chłopski syn”, nie ma szans w tej konfrontacji. Mieszczki nie tylko pozbawiają go życia, ale także pośmiertnie protekcjonalnie usprawiedliwiają. Jego synowi, który urodzi się w dniu nadejścia wieści o śmierci Stalina, powiedzą, że ojciec był ofiarą UB, a całą epokę sprowadzą do kilku drętwych anegdot. Mieszczki kierują się dyskretnie sugerowanym etosem, który ma coś wspólnego z dziewiętnastowieczną tradycją niepodległościową. Babcia, która pamięta powstanie styczniowe, deklaruje, że ona sama ucięłaby „złemu człowiekowi” głowę szablą. Szabla należała do jej męża i zaginęła w czasie I wojny, ale „chodzi o rodzaj oręża”. Sokołem powieści jest zaś złota dolarówka, którą dziadek Sabiny dostał na Syberii od Amerykanina handlującego futrami. „To jakby jego [dziadka] szkaplerzyk”. Moneta, na której  widnieje napis „Liberty”, w myśl zarządzenia o złocie i walucie powinna być zdana w specjalnym punkcie, ale Sabina nie chce tego zrobić. Potem będzie tą monetą szantażowana przez Bronisława. Wygra i zachowa „szkaplerzyk”. Z kilku rozsianych po całym tekście nacechowanych słów, krewkich zapewnień babci, eufemizmów i niedomówień tworzy się wokół bohaterki i jej rodziny mająca wzbudzać sympatię aura, której nie szkodzi nawet kołtun drobnomieszczańskiego konserwatyzmu.

Opis życia rodzinnego i swatania Sabiny to pastisz, a jednak wobec totalitarnej groteski życia publicznego ulega on neutralizacji, staje się ostoją normalności. Na zewnątrz szerzy się podłość, więc aptekarski dom jawi się jako enklawa wolności i moralności. To, co o zamążpójściu Sabiny mówią matka i babka, należy w gruncie rzeczy do tego samego patriarchalnego porządku, który reprezentuje Bronisław. On chce mieć posłuszną żonę, a Sabina była na taką wychowywana. W tej rodzinie, w której od trzech pokoleń kobiety świetnie radzą sobie same, dominuje przekaz pasywistyczny i to współwystępowanie rzeczywistej niezależności i ideologicznego poddaństwa jest iście XIX-wieczne. Kobieta musi wyjść za mąż, bo kto się nią zajmie, kiedy matki nie stanie? Praca jest mniej ważna i nie gwarantuje bezpieczeństwa. Dziecko to zawsze podpora na starość, więc nikt nawet nie wypowie brzydkiego słowa na a. 


Co więcej, Sabina, którą spotykamy również jako nobliwą starszą panią w kilku scenach na początku XXI wieku, jest tą samą nieco romantyczną mieszczką, którą usiłował zdeklasować i pozbawić godności stalinizm. Otaczają ją ludzie wyraźnie niższego stanu. Taksówkarz geszefciarz, który przyjechał do Warszawy z prowincji. Wulgarna dziewczyna, która „lutnęła” rywalce przy trzepaku. Kwiaciarka, która poucza młodą pomocnicę, że „w życiu liczy się tylko forsa. Jeśli będziesz niezależna, żaden facet ci nie podskoczy”. Kobieta krzycząca o porwanym dziecku, „niewzbudzająca zaufania co do swojej bezstronności”. Młoda matka, opowiadająca o porodzie w basenie i jego koszcie. Wszystkie te epizodyczne postacie, a zwłaszcza antywzorce kobiecości, mające reprezentować teraźniejszość, są śmieszne, dziwaczne, hałaśliwe, narzucające się, odstręczające, kiedy patrzymy na nie oczami starszej Sabiny, emerytowanej profesorki od literatury, postaci anachronicznej, ale w swej anachroniczności wyższej, godniejszej, bardziej zrównoważonej i zdystansowanej, mądrzejszej.

„Rewers” rozczarowuje czytelnika wrażliwego na gender. Sabina jako kobieta jest w podwójnej opresji – tradycyjnej, kulturowej, domowej oraz nowej, politycznej, państwowej. Ta pierwsza jest w powieści potraktowana znacznie bardziej pobłażliwie – wyłącznie jak źródło komizmu. W książce Barta nie widać też łączności między tymi dwiema instytucjami, rodziną i państwem, tymczasem reżim stalinowski, choć programowo głosi emancypację kobiet (czego symbolem jest portret traktorzystki), w istocie jest równie patriarchalny jak matka i babcia Sabiny. Wszyscy mężczyźni – cenzurowany poeta, dyrektor wydawnictwa, przedwojenny księgowy, przystojny ubek, partyjni dygnitarze – zachowują się wobec Sabiny tak samo, czyli zgodnie ze specyficznie polskim szlachecko-rycerskim kontraktem płci. 
Z oficjalną władzą, nawet wyposażoną w pistolet, przyparta do muru dziewczyna radzi sobie całkiem nieźle. Z normą kulturową nie ma zamiaru walczyć, a nawet sama zaczyna ją z czasem uosabiać, kiedy milcząco dystansuje się do kobiecych ról, które postrzega jako niestosowne czy po prostu pospolite. Cóż, w naszej kulturze nierzadko zdarza się, że nawet pisarze najbardziej wyczuleni na konwencję zatrzymują się na granicy feminizmu, choć wydawałoby się, że nikt lepiej od nich nie potrafiłby jej przekroczyć. Nic dziwnego, że i feministyczne poczucie humoru ma swoje granice.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.