DŹWIĘKI: Głośny blues o czwartej nad ranem
小豪豪 Wu/CC BY-NC-ND 2.0

14 minut czytania

/ Obyczaje

DŹWIĘKI: Głośny blues o czwartej nad ranem

Włodzimierz Pessel

Z ciszą nocną jest jak z puentą Fredrowskiego wierszyka: wolnoć, Tomku, w swoim domku. Domki są jednak różne, a cisza nocna w naszym kraju wydaje się świętsza od ciszy wyborczej

Jeszcze 4 minuty czytania

Cisza na morzu, cisza w kościele... Ale refleksję nad ciszą nocną lepiej zacząć w myjni samochodowej. W samoobsługowym punkcie w jednym z podwarszawskich miasteczek, z którego od czasu do czasu korzystam, wyeksponowano okazałą tablicę z napisem, że klientów obowiązuje cisza nocna od 22 do 6; nawet w szyldzie firmowym zawarto specjalne zastrzeżenie, że „uchwałą Rady Miasta” myjnia czynna jest od 6 do 22. Do regulaminu się zastosowałem z genem pruskich praprzodków, toteż nie dane mi było nigdy sprawdzić, czy punktualnie o 22 pojawia się w Józefowie serwisant, który zakręca kurek z wodą lub wciska tajemniczy przycisk „off”; czy też płyny leją się nadal z dystrybutora, tyle że korzystający z nich kierowcy na własną odpowiedzialność wchodzą w kolizję z decyzją miejskich rajców bądź raczej narażają się na gniew właścicieli okolicznych wilii. Jedni mogą mieć tutaj poczucie głębokiej niewygody powodowanej przez instytucję ciszy nocnej i niemożność odświeżenia wozu po dłuższym dniu pracy zarobkowej, a drudzy, wstający z kurami, złorzeczyć pod adresem hałasujących automobilistów. Skądinąd wiadomo, że dźwięk cieknącej wody działa uspokajająco i usypiająco na niemowlęta, ale najpewniej nie dotyczy to myjek ciśnieniowych, natomiast radykalni, skłonni do utarczek słownych i telefonów na 997 przeciwnicy wszelkiego nadwyrężania ciszy nocnej dawno temu wyzbyli się elastyczności dziecięcej wyobraźni. Z ciszą nocną jest jak z puentą Fredrowskiego wierszyka: wolnoć, Tomku, w swoim domku. Domki są jednak różne, ściany przy średnich polskich standardach budowlanych przepuszczalne, w przestrzeniach przydomowych krzyżują się rozmaite interesy i upodobania lokatorskie. Nawet przeprowadzka na osiedle zamknięte nie gwarantuje absolutnej ciszy z ciszą nocną. Sąsiad regularnie urządzający grill party z muzyką w ogródku przy zabudowie na działkach o powierzchni trzystu metrów kwadratowych, „garaż w garaż”, może być większym utrapieniem od cienkiego sufitu w bloku z wielkiej płyty.

Jeśli żywimy przeświadczenie, że cisza nocna jest czymś sztucznym, narzuconym przez „superego” kultury osiedlowej i aglomeracyjnej, być może nawet obyczajowym reliktem poprzedniego, totalitarnego ustroju politycznego i jego administracyjnej frazeologii, to wcale nie wychodzimy na swawolnych nocnych marków i niekoniecznie kompromitujemy się ignorancją wobec prawa. Cisza nocna sensu strictissimo nie występuje w kodeksie wykroczeń, operującym pojęciami takimi jak „spokój”, „porządek publiczny”, „spoczynek nocny” czy „zgorszenie”. Kara grzywny bądź aresztu grozi za przesadne hałasowanie i sianie nieporządku we wszystkich porach doby, także w samo południe. Przedział godzinowy 22–6 dla „spoczynku nocnego” wywodzi się z repertuaru kulturowych konwencji, inkorporowanych do prawa zwyczajowego. Oddziaływanie prawa zwyczajowego polega na tym, że obliguje ono do przestrzegania pewnych społecznie skonstruowanych zasad tak, jak gdyby należały one do obowiązujących, skodyfikowanych przepisów. Doskonale ilustrowało tę moc oburzenie męża śpiewaczki (Jerzego Turka) z serialu „Alternatywy 4”, gdy żona zaproponowała mu dopilnowanie fachowca mającego położyć nową klepkę przez jedną noc, podczas gdy ona sama będzie po koncercie w Radomiu wysypiać się w hotelu.

 Zakłócanie ciszy nocnej urastać może – w sferze zwyczaju właśnie i podtrzymywania prawa zwyczajowego – prawie do rangi zgorszenia. Cisza nocna w naszym kraju wydaje się świętsza od ciszy wyborczej. Choć w istocie rzeczy pozostaje kwestią proporcji, zdrowego rozsądku albo, z innej strony, wewnętrznych uchwał rady osiedla czy spółdzielni mieszkaniowej. Potencjał konfliktowy jest tu w każdym razie znaczny. Pod paraparagraf o ciszy nocnej podpada sąsiadka, która zbyt energicznie rozbija kotlety zawsze po północy, a tym bardziej kibice wracający ze stadionu „wesołą rebiatą” wznoszącą okrzyki triumfu lub zawodu – tekst niniejszy powstał w nocy po meczu Polska-Irlandia, dającemu naszej reprezentacji awans do mistrzostw Europy (przykład to może niereprezentatywny, gdyż tym razem za uczestnikami październikowego „sylwestra” z niedzieli na poniedziałek wstawił się w mediach społecznościowych sam prezydent). W imię prawa zwyczajowego grzecznie uprzedza się nowych sąsiadów o zaplanowanej parapetówce, a starych – o poważniejszym remoncie. Nieprzypadkowo poeta Adam Ziemianin jako autor słów ogniskowo-wycieczkowego szlagieru zespołu Stare Dobre Małżeństwo napisał: „śpiewamy bluesa, bo czwarta nad ranem, tak cicho, żeby nie zbudzić z sąsiadów”. Gdy jednak już dochodzi do jakiegoś „obudzenia” i sporu, wygrywa go strona silniejsza, bardziej przebojowa: jednostka lub wspólnota lokatorów. Na moście Poniatowskiego mimo zmodernizowania sieci torowej wszystkie tramwaje, niezależnie od pory dnia, zwalniają między Muzeum Narodowym a Wisłą, aby nie zakłócać spokoju mieszkańców paru kamienic na Powiślu, poniżej mostu, którzy wywalczyli sobie to „wyciszenie”.

Marek Koterski„Dzień świra”, reż. Marek Koterski

Rzeczywiście jednak godziny między 22 a 6 zostały kodeksowo skojarzone z „porą nocną” – o niej mówi prawo ochrony środowiska. Co wobec faktu, że miasto samo w sobie stoi w sprzeczności z nienatężeniem dźwięków, podkreśla tylko paradoksalność „wynalazku” nocnej ciszy. To samo prawo stanowi, że minister ochrony środowiska określa maksymalne natężenie hałasu w przestrzeni wielkomiejskiej. Według mapy akustycznej m. st. Warszawy sprzed trzech lat poziom hałasu na ulicy Marszałkowskiej na całej jej długości przekracza 75 decybeli, podczas gdy limit urzędowy wynosi 55 decybeli za dnia i 45 nocą. Można by zażartować, że miejskie powietrze czyni głuchym, przynajmniej ogłuszonym. W filmie dokumentalnym „The City” z 1939 roku audiosfera amerykańskich wielkich miast przedstawiona zostaje jako korelat nieustannego pośpiechu, dymów z komina, pazerności giełdy finansowej; film z komentarzami Lewisa Mumforda podejmował sprawdzony topos krytyki miejskiej cywilizacji i jej kryzysu. „Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków i hucznych zabaw, i świetnych blasków” – pisał Norwid we „Wspomnieniu wioski”, którego to wiersza początkowe wersy możemy raz, tytułem żartu, odczytać jak wyznanie gderliwego sąsiada z kamienicy. Na wsi przecież cisza nocna okazuje się abstrakcją, nie ma większego sensu dyscyplinującego. Wesele, stypa, dyskoteka czy zabawa w remizie strażackiej są zaś ugruntowane w dziedzinie rytuałów. Wyjątkiem może stać się co najwyżej sytuacja, gdy proboszcz zapomni lub z jakiegoś powodu nie zechce wyłączyć na noc e-dzwonu i o każdej pełnej nocnej godzinie trzeba wysłuchać, dajmy na to, odegranego przez elektroniczną pozytywkę hymnu „Wszystkie nasze dzienne sprawy”.

 

Na swój sposób dźwiękowe „niedogasania” miasta, obecność nocnych hałasów stanowią konsekwencję i przedłużenie dziennego zgiełku. Sytuacja, w której w mieście cisza dzwoni w uszach – słychać krążenie własnej krwi – zdarza się niezwykle rzadko, a gdy się już zdarza, wydaje się dziwnie nienaturalna. Przeciwnie, dosłyszane przez sen odgłosy ostatniego bądź pierwszego tramwaju służą za pożyteczny wewnętrzny zegar, wpisane są w psychosomatykę mieszczucha. Pewno dlatego, że hipotetyczna cisza zupełna w metropolii konotuje jej unicestwienie i zagładę albo cmentarz. Monografii Powązek nadał Jerzy Waldorff tytuł „Za bramą wielkiej ciszy”. Dość wspomnieć również dramatyczną ciszę, jaka przeszyła Hiroszimę i Nagasaki po ataku atomowym, ciszę wśród ruin Warszawy czy w „zonie duchów” w Czarnobylu. Wyostrzają się w takich razach dźwięki natury i materii: wszystkie szumy, szelesty, skrzepienia, trzaski nabierają złowieszczego charakteru. Tak jak senną nocą. Cisza nocna jest więc również rodzajem osłony, do pary dla ciemności. W ciszy nocnej pracowali ongiś po cichu „ludzie nocni”: szambiarze, śmieciarze, prostytutki, opryszki i złodzieje – wszyscy specjaliści od roboty zdecydowanie niepotrzebującej publicznego nagłośnienia. W tym świetle idea „spoczynku nocnego” przedstawia się nie tylko jako granica dnia, ale także dozwolonego i niedozwolonego, złego i dobrego, tego, co przytulne, i co nieoswojone. Cichy sen zresztą ma coś tajemniczo wspólnego ze śmiercią, odpoczynek nocny łączy się ze spoczynkiem wiecznym, choćby ze bramą świętej Honoraty na Powązkach.      

Zostawiając na stronie warstwę antropologiczną i historycznie na to samo zagadnienie patrząc, cisza nocna nawiązuje do najdawniejszych praktyk mających na celu zagwarantowanie grodom miejskim bezpieczeństwa, nie tyle nawet publicznego, ile po prostu fizycznego. Pożarom i zachowaniom subwersywnym, niemoralnym zapobiegano równocześnie. Przed kilkoma laty władze Torunia znowu posłały na ulice halabardników z kołatkami i latarenkami. Zaangażowani do tego zadania aktorzy wakacyjnymi wieczorami przechadzając się po starówce, wykrzykują: „Hej, mieszczanie, gospodarze: już dziewiąta na zegarze. Późna pora spać iść każe” albo „Hej, mieszkańcy, biesiadnicy! Zmierzch już nastał w okolicy! Płacić myto nadszedł czas! To jest Toruń, a nie las!”. Magistratowi w Toruniu, rzecz wiadoma, chodziło o stworzenie dodatkowej atrakcji turystycznej, ale w ten sposób mimochodem przypomniano średniowieczną praktykę dyscyplinowania mieszkańców miast i oddzielania dnia od nocy, pory pracy od pory spoczynku. Zupełnie z innego, bliższego współczesności etapu procesu przemian obyczajowych pochodzi historyjka nakreślona w siódmym odcinku serialu „Czterdziestolatek”. Inżyniera Karwowskiego, który zaangażował się właśnie w społeczną działalność w komitecie blokowym (odcinek nosi tytuł „Judym, czyli czyn społeczny”), budzi nocą płacz na klatce schodowej. Decyduje się pośpieszyć na pomoc osobie w potrzebie, wyjaśnia się jednak zaraz, że wołanie to było symulowane przez socjologów prowadzących badania nad reakcjami społecznymi w warunkach rozpadu więzi sąsiedzkich; w roli magistra Kuleszy w ramach eksperymentu naukowego zakłócającego ciszę nocną wystąpił Jan Tadeusz Stanisławski, satyryk najbardziej znany z telewizyjnego wcielenia w „profesora mniemanologii stosowanej”. Czterdziestoletni inżynier mający być uosobieniem polskiej przeciętności musiał odczytywać sytuację w schematyczny sposób: spoczynek nocny miały prawo zakłócić wyłącznie wyjątkowe okoliczności, na schodach na pewno wydarzyło się coś niebywałego.

Spotkanie Karwowskiego z magistrem Kuleszą przypominam w tym miejscu nie bez powodu. Nie można wszakże zapomnieć o wysokim statusie tak zwanej ciszy nocnej w kulturze informacyjnej, w tym kulturze zakazu epoki Polski Ludowej. Manifestowała się ona, między innymi, przez umieszczanie w przestrzeni publicznej i zakładach pracy tabliczek z przeróżnymi ostrzeżeniami i komunikatami władzy dla obywatela: „Szanuj zieleń”, „Deptanie trawników surowo wzbronione”, „Gaś światło”, „Zakaz gry w piłkę”. Także w szkolnej pracowni, w której odbywałem lekcje ZPT-ów, wisiały pokazowe tabliczki: obok rad „Myj ręce po zakończeniu pracy” i „Hałas niszczy słuch” znalazła się formuła „Cisza nocna obowiązuje od 22 do 6”. W mojej podstawówce niejako więc zaliczono ciszę nocną do podstaw bezpieczeństwa higieny pracy. Co może rzucać światło na właściwą inspirację Krzysztofa Jaryczewskiego, który około zniesienia stanu wojennego (w 1983 roku) napisał dla Oddziału Zamkniętego evergreen „Party” z refrenem zaczynającym się od słów: „Zróbmy więc prywatkę, jakiej nie przeżył nikt, niech sąsiedzi walą, walą do drzwi”. Co prawda, prywatki urządzano z powodzeniem i we wcześniejszych dekadach, ale w dopiero w latach 80., po stanie wojennym i formalnym „równouprawnieniu” rocka, dopuszczeniu zespołów rockowych do festiwali polskiej piosenki poza Jarocinem, nabrały one odcienia kontestacji polityczno-kulturowej, podobnie jak chodzenie po mieście z radiomagnetofonem rozkręconym na cały regulator na ramieniu. System bronił się jednak argumentem, że to zbuntowana młodzież, więc przedstawiciele subkultury, nie szanują ciszy, tańczą i piją napoje wyskokowe dopóty, dopóki świat im nie zawiruje. Sąsiadka mojej ciotki, w owych latach 80. opiekująca się dwójką maleństw, z miłośnikami prywatek jak z piosenki Oddziału Zamkniętego z tego samego piętra korespondowała za pomocą domowej roboty tabliczek-wywieszek na klamkę „Uprasza się o zachowanie ciszy – dziecko śpi”. Sąsiadka odnalazła się po swojemu w społeczeństwie zakazów i nakazów. W mieście bez kultury konsumpcyjnej, bez ożywionego życia wieczornego i nocnego, czego „domówki” tworzyły swoistą rekompensatę. 

Późną wiosną 2013 roku reporter stołecznego dodatku „Gazety Wyborczej”, Jacek Różalski, podczas ciszy nocnej wyruszył na spacer po Warszawie z decybelomierzem. Odkrył, że najgłośniej było na placu Zbawiciela, w pobliżu modnych knajpek; poziom hałasu ponoć przekraczał urzędową normę nocną o 40 punktów. Ale mniejsza o konkretne wskazania czujnika – i bez niego nietrudno wykazać, w jakich punktach miasta dzień się kończy najpóźniej. Istotne, że w kontekście tej dziennikarskiej miejskiej eksploracji znalazł się postulat wytyczenia w Warszawie stref bez ciszy nocnej, w których życie gastronomiczne i towarzyskie mogłoby się rozwijać bez obaw o nerwy sąsiadów i mandaty. Postulat ten formułowany jest każdego lata, na sezon ogórkowy, razem z hasłem dopuszczenia prawa do spożywania alkoholu nad Wisłą. Na razie to delikatny sygnał, że prawo zwyczajowe z czasów inżyniera Karwowskiego zaczyna być poddawane reinterpretacji: bezwzględna cisza traci urodę i przestaje być warunkiem dobrej przestrzeni do życia i zamieszkiwania.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.