Jeszcze 3 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK:
Wodny świat

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Każdy, kto zanurzył głowę w wannie, pamięta banieczki i jedyny w swoim rodzaju odgłos pluskania. Wystarczy, że przemnoży ten odgłos i towarzyszące mu uczucia przez dziesięć, a otrzyma wszystko, co towarzyszy człowiekowi wchodzącemu do basenu

Plecy tak mi już dokuczały, że obawiałem się, czy nie zostanę kaleką. To nic przyjemnego w młodym wieku być zdanym na łaskę, co prawda kochających, ale mających ograniczony zasób cierpliwości bliskich. Zapisałem się więc na basen, aby wzmocnić mięśnie, i rzeczywiście, wkrótce bóle ustały, a ja znów mogłem cieszyć się życiem i zażywać wszystkich przyjemności. W tym miejscu chcę w możliwie zwięzły sposób opisać, co przydarzyło mi się na basenie.

Każdy, kto zanurzył głowę w wannie, pamięta banieczki i jedyny w swoim rodzaju odgłos pluskania. Wystarczy, że przemnoży ten odgłos i towarzyszące mu uczucia przez dziesięć, a otrzyma wszystko, co towarzyszy człowiekowi wchodzącemu do basenu. Woda jest 362 razy gęstsza od powietrza i dobrze przewodzi dźwięk. W wannie słyszymy kłótnie, kwilenie niemowlęcia, odgłosy telewizora i niesforną córkę sąsiadów puszczającą w kółko swoją ulubioną piosenkę. To chyba Jerzy Rapacki powiedział „Nie książki podróżnicze, nie opowieści flaneurów, ale siedzenie w wannie z zanurzoną głową daje pojęcie o świecie, który nas otacza”. Z początku nie towarzyszyły mi żadne przyjemne wrażenia. Czepek zsuwał się z uszu, a wszystkie nieosłonięte miejsca wypełniły się wodą, wydając przy tym odgłos jak wyciągnięty ze strzykawki tłok, ale bardziej szemrzący. Słońce przeświecało przez szklany dach i oślepiało mnie. Tak oślepiony i często zakrztuszony płynąłem, niewprawnie sterując łupiną, jaką było obecnie moje ciało. Niebieski fartuszek marszczył się, a wtórował temu szum licznych agregatów filtrujących wodę. Podziwiałem refleksy na dnie basenu i popatrywałem, czy nie łyśnie czasem zgubiony srebrny pierścionek lub medalik. Zacząłem rozpoznawać współpływających, począwszy od osoby, którą roboczo nazwałem Dupcia. Przy czym słowo „dupcia” nie miało nieprzyjemnego zabarwienia, które wywodzi się z rozmów prymitywnych mężczyzn. Chodziło po prostu o niesłychaną szczupłość bioder.

Pracując ramionami, starałem się dobrze ułożyć w wodnym łożysku i zyskać największą korzyść dla swoich pleców. Jednocześnie wzbudzałem różne odgłosy, co dało mi powód do rozmyślań o ich bogactwie i różnorodności. Miałem możliwość obserwacji dźwięków w ich kolebce – jak rodzą się, osiągają pełnię i wybrzmiewają. Pośród nich można było rozróżnić wysokie i te o niskich tonach. Wysokie przywodziły na myśl maleństwa, które drobiąc nóżkami, biegną do matki i z okrzykami radości rzucają jej się w ramiona. Zanurzywszy głowę, te same dźwięki słyszałem jako basowe i wyobrażałem sobie ojca, który cieszy się ze zdanych egzaminów syna. Niepokoiło mnie tylko, że tak wolno pływam, właściwie najwolniej na basenie. Jakaś kobiecina, na oko pławiąca się prawie nieruchomo, w rzeczywistości płynęła tak szybko, że nie potrafiłem jej dogonić. Zdarzało się, że wchodziła na mój tor, o czym przekonywałem się dopiero podczas zderzenia. Nazwałem ją Grucha, a później, gdy złość mi przeszła, zdrobniale – Grunia. Często czułem wzburzenie wody, kiedy ktoś wskoczył do basenu lub przepływał obok. „Inni kąpiący chętnie wybierają mój tor, pomyślałem, bo czują się bezpiecznie przy kimś, kto tak nędznie i wolno pływa”. Człowiek w kąpieli doświadcza gonitwy myśli, które harcują coraz bardziej jasne i godne zapamiętania, jakby wiedziały, że w wodzie nie ma notesika, aby je spisać. Oto wpadłem na pomysł, jak rozwiązać problem zaopatrywania w energię małych gospodarstw. Trzeba w polu ustawić ramę, niczym harfę, przez którą płynąłby prąd. Strunami owej harfy byłoby zjonizowane powietrze, a delikatne poruszenie owych strun przez wiatr generowałoby energię. Czyżby było więcej takich prostych rozwiązań, tylko ja nie potrafiłem przebić się przez zasłonę wątpliwości i zapominania? Następnie przypomniało mi się, jak przysiadłem na chwilę w Biedronce, aby dobrze ułożyć ciężkie siaty. Czegóż ja tam nie widziałem!

Straszliwe mordy więzienne, których wytatuowane oczy nadawały ich właścicielom pozór kobiecy, i kobiety ze swoimi misiami, same już zmęczone po latach związku, podczas gdy misie wciąż były czułe i kochane. Jakiś dziad jadł suchą bułkę i patrzył mi prosto w oczy. Co i raz przekrzywiał głowę, aby ze zmarszczonymi brwiami studiować etykietę na soku, którym popijał. I tak podchodził, studiując etykietę lub patrząc mi w oczy, jakby chciał przytulić się, jak to robią szczenięta i possać mi ucho. Był tak ufny, że chciałem podejść, pocałować go w czoło, a później zapakować do koszyka i pchnąć przez cały sklep wprost na półki ze słoikami.

rys. Maciej Sieńczykrys. Maciej Sieńczyk


Usłyszałem szum, jakby sprowadzono do wodopoju stado kucyków. To przepływał Brodacz, młócąc z całych sił. Postawny mężczyzna o zaroście gęstym i zwartym, nazywany dalej „Brodaczem” był dla mnie głównym konkurentem do miana pierwszego na basenie. Złościło mnie, kiedy przed szóstą rano stawiałem się w recepcji, a on już tam siedział, oczekując na otwarcie szatni. Prawdopodobnie od najmłodszych lat był przyuczany do posłuszeństwa, rannego wstawania i przedsiębrania różnych postanowień. Zaraz po przyjściu zzuwał buty i czekał z bosymi stopami. Na marginesie powiem, że aby uniknąć przykrości, trzeba nosić klapki. Podobno niejeden wracał do domu z basenu i budził się rano cały serowaty i ze stopami jak kalafiory.

A skoro o tym mowa, powiem jeszcze, że to nieprawda, jakoby w basenie włókna kolagenowe piły wodę, przez co ciało staje się jędrne i dłużej zachowuje młodość. Przeciwnie, woda wypłukuje cienki tłustawy film pokrywający skórę, która pozbawiona ochrony robi się cienka, niemalże szeleszcząca. Po wyjściu z basenu dobrze więc nasmarować się kremem. Wracając do Brodacza, preferował techniki pływackie wymagające wielkiej sprawności fizycznej – motylkowy i delfin. On to najgłośniej zaznaczał swoją obecność ciągiem rytmicznych plaśnięć, które – krótkie i stłumione – przypominały odgłosy kiwonów do wydobywania nafty z okolic Jasła, Dukli i 
Rymanowa. Postanowiłem rzucić wyzwanie Brodaczowi. Odtąd przychodziłem na basen za dwadzieścia szósta i tak jak on zzuwałem skarpetki i siedziałem w poczekalni w samych klapkach. Brodacz zapewne na ten widok dostawał szewskiej pasji. Chciałbym zobaczyć jego minę, ale udawałem, że pochłania mnie lektura starej ulotki, którą znalazłem na stoliku. Kobieta otwierała bramki i pędem ruszaliśmy do przebieralni. Ten, kto najszybciej zdjął ubranie i wbiegł na basen, mógł wybrać sobie tor. W zapalczywości tak mocno naciągnąłem czepek, że jego strzęp został mi w dłoni, ale nie było czasu do stracenia, Brodacz w każdej chwili mógł wyjść z osłupienia na widok tak szybkiego mojego przebrania. Obróciwszy czepek, aby wyrwane miejsce znajdowało się nad czołem, pozornie naturalnym, lecz szybkim krokiem opuściłem przebieralnię.

Z powodu nerwowej atmosfery dochodziło do niezręcznych sytuacji. Pewnego razu wyszedłem z basenu i skierowałem się do szatni, gdzie przebywało trzech mężczyzn, w tym jeden pod prysznicem. Na ławce leżały ich rzeczy. Przebrałem się i schowałem czepek. Lecz cóż to? Na ławce leżał jeszcze jeden czepek. Pomyślałem, że to także mój, bo wciąż kupowałem lepsze, coraz bardziej dopasowane czepki i ten stary mógł wypaść podczas manipulacji torbą. Na wszelki wypadek spytałem mężczyzn, czy to nie ich czepek. Powiedzieli, że nie. Na to przyszedł facet spod prysznica i jakoś tak się dziwnie rozgląda. Spytałem: „Czy to nie pana czepek tu leżał?”. Powiedział, że jego. Z zakłopotanym uśmiechem wyjąłem czepek z torby i oddałem go. Lecz facet znów się jakoś rozgląda i pyta: „Gdzie są moje gacie? Czy i moich gaci pan nie wziął?”. Sięgnąłem do torby i wyjąłem swoje gacie, aby pokazać, że mam tylko te, lecz widzę przerażony, że niechcący zapakowałem także i jego mokre gacie do torby. Opuściłem przebieralnię pośród ukradkowych i podejrzliwych spojrzeń.

Roztargnienie, będące skutkiem naszej rywalizacji, przyczyniało się i do innych trosk. Płynąc, wciąż unosiłem głowę, bo zdawało mi się, że ludzie stojący na krawędzi basenu mówią głośno i gestykulują. Obawiałem się, że mówią o mnie, że podczas wyścigów w przebieralni zapomniałem się i pływam w skarpetach.

Ostatecznie zaniechałem rywalizacji z Brodaczem. To środowisko, dla niektórych może zbyt pluszczące i wilgotne, stało się miejscem, w którym przebywałem coraz chętniej, tym bardziej że dni w „suchym świecie” przynosiły wciąż nowe troski i rozczarowania. Moja sylwetka zrobiła się ładna, niemal sportowa, ale do domu wracałem cichy, aby inni sami zwrócili na to uwagę. Wcześniej obawiałem się, czy  od nabierania i wydychania powietrza nie dostanę „policzków trębacza”, ale nic się takiego nie stało. A jakie były dalsze losy Dupci, Gruni i Brodacza? Grunia pewnie pozostała na basenie i dalej stara się odzyskać to, co utraciła poprzez nieumiarkowanie w jedzeniu, Dupcia, która pływała najszybciej prawdopodobnie jest sportsmenką i dąży do zawodowstwa. Oby jej się udało. Co do Brodacza, widuję go czasem, jak pełen wigoru dźwiga siaty wypełnione zakupami. Jeśli będzie postępował tak jak do tej pory, wróżę mu długie lata dobrego
zdrowia.

Obraz, choć jeszcze niedaleki, w pamięci się rozmywa
Widzę, jak Dupcia wraz z Brodaczem i Grunią sobie pływa
Póki lśnią iskry, małe nóżki z radością młócą wodę
A gdy ucichną lato przejdzie i miną lata młode
W skarbczyku dźwięków to zapiszę. Gdy posiwieją skronie
Wystarczy tylko jedna kropla, by dawne wskrzesić wonie
Już dość gadania, trzeba wstawać! – oznajmia promyk słońca
Musisz być zaraz na basenie i kąpać się bez końca!
Tam Brodacz cały rozigrany przewodzi swojej trzodzie
Dupcia błękitne kosi łany i Grunia też jest w wodzie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).