ZWROTY: Platynowy opornik
„Zaręczyny”, Teatr TV

ZWROTY: Platynowy opornik

Witold Mrozek

Tomczyk to autor niepokorny. Jakiś czas temu nie opublikował tekstu „Zaręczyn” branżowy miesięcznik „Dialog”. Już po wyprodukowaniu spektaklu przez Teatr TV autor poskarżył się na prześladowania

Jeszcze 3 minuty czytania

W Teatrze Telewizji już tak jest, że nawet jeśli wszystko zacznie generalnie iść w dobrą stronę, gdy wystawia się nowe polskie teksty, a i coraz więcej przedstawień z krajowych teatrów trafia na antenę, to od czasu do czasu pojawić się musi jakiś spektakl-biedafilm. Czyli zrobiony pod teatralnym szyldem film wyglądający tak, jakby odbyły się dwa dni zdjęciowe, a aktorzy otrzymali scenariusz dwa dni przed pierwszym klapsem.

To nie tak, że reżyser filmowy w Teatrze TV skazany jest na klęskę. Z sukcesem ironicznym wodewilem „Pamiętnik pani Hanki” debiutował tam Borys Lankosz, zabawną i świetnie zagraną „Moralność pani Dulskiej” wystawił Marcin Wrona. Nie chcieli oni jednak tworzyć poruszającego świadectwa naszej współczesności, portretu epoki w ostrym obyczajowym skrócie. A niektórzy taki zamiar mieli.

Biedafilm w Teatrze TV musi czasem zrobić Juliusz Machulski. Na inaugurację rozpoczętego właśnie sezonu największa scena Polski nadała jego „Rybkę canero”. Ciężar poczucia humoru ojca legendarnego „Kilera” wytwarza małą anomalię grawitacyjną, zakrzywia czasoprzestrzeń i przenosi nas – niczym bohaterów „Star Treka” – w równoległy wymiar, gdzie trwają wieczne lata 90. Ich ikona to, rzecz jasna, Cezary Pazura, którego postać wraz z narzeczoną przybywa do eleganckiej willi na osobliwą stypę.

Z żałobnego zdjęcia spogląda Jan Englert – nestor rodu zmarły właśnie w zagadkowych okolicznościach. Głównym bohaterem „Rybki” jest jego świeżo osierocony syn, zamożny właściciel wydawnictwa. Gdy dodamy, że świeżo skremowany papa, bardzo bogaty, choć pozbawiony ponoć empatii, z zawodu był… filozofem etykiem, zrozumiemy, dlaczego Teatr TV tak ważny jest dla dobrego samopoczucia inteligencji humanistycznej w całym kraju.

Szczęśliwie osieroconemu (ojca przecież nie cierpiał) mężczyźnie towarzyszy galeria równie odrażających postaci. Żona – egoistka. Córka – zapatrzona w siebie idiotka, w dodatku aktorka serialowa. Syn (w tej roli Dawid Ogrodnik) – wiecznie upalony marihuaną zblazowany gej , który wraz z holenderskim partnerem planuje specyficzny interes – biuro podróży wyprawiające autobusem Polaków do Niderlandów. Przede wszystkim, rzecz jasna, w celu przeprowadzania zabiegów eutanazji. Jakby tego było mało, nagłe wejście pary śledczych (Ostaszewska jak z „Uwikłania”) dołoży wątek kryminalny „kto zabił” z testamentem w tle. Zamęczanie i zapętlanie zużytych schematów komediowych mogłoby być nawet dowcipne i przewrotne – gdy nie okropna inscenizacja na poziomie sitcomu.

Najbardziej intrygująca z afer „Rybki canero” rozgrywa się jednak poza telewizyjną „sceną”, w dochodzących do bohaterów Machulskiego medialnych doniesieniach. Zgodnie ze scenariuszem zawartym w niewydanej powieści gapowatego literata-hipstera (Piotr Głowacki), ktoś rozpoczął akcję wysadzania bliżej nieokreślonych bardzo brzydkich pomników stojących na terenie całego kraju. Nietrudno z niedopowiedzeń domyślić się, że chodzi o monumenty papieża Polaka. Nikomu to, rzecz jasna, na antenie nie przechodzi przez usta. Nic dziwnego, że świat zmęczonego ironisty Machulskiego się sypie, skoro autorytety (dosłownie) upadają.

Odmalowania zgoła innej wizji polskiego społeczeństwa i odbudowania jego jedności na autorytecie podjął się z kolei Wojciech Tomczyk. Telewizyjna premiera jego „Zaręczyn” odbyła się jeszcze w poprzednim sezonie, w maju, ale dopiero na wrześniowej gali autor odebrał za swoją sztukę „Platynowy opornik” (znaliście tę nagrodę?). Rzecz miała miejsce w Gdyni podczas festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”. „Jest jednym z bardzo niewielu scenarzystów, który rozumie realia kraju, w którym naprawdę żyjemy” – uzasadniała kapituła.

Tomczyk to autor niepokorny. Gdyby nie nadchodzące wybory, miałby perspektywy awansu na autora wyklętego. Z całą pewnością zaś jest niezłomny w działaniach autopromocyjnych. Jakiś czas temu nie opublikował tekstu „Zaręczyn” branżowy miesięcznik „Dialog” (nakład 1500-2000 egzemplarzy). Już po wyprodukowaniu spektaklu przez Teatr TV (oglądalność podchodząca pod milion widzów) Tomczyk poskarżył się na prześladowania w wywiadzie na łamach „Do Rzeczy” (sprzedaż – 50 tys. egzemplarzy), wzbudzając rzecz jasna święte oburzenie.

Zwroty

W swoim cyklu Witold Mrozek, krytyk teatralny i publicysta, zajmie się kulturą od kuchni, ze szczególnym uwzględnieniem okolic sceny. W „Zwrotach” nie zabraknie politycznych aluzji, środowiskowych kwasów i zwykłych impertynencji.

Ale dość tych anegdot. Jakie są realia „kraju, w którym naprawdę żyjemy”? Na użytek tych rozważań przyjmijmy, że to Polska. Polska, jak wiemy, to dwie Polski. A tak się składa, że zamierzający zawrzeć związek małżeński Maria (Marta Ścisłowicz) i Kajetan (Stefan Pawłowski) wywodzą się właśnie z dwóch zwaśnionych krain. W przeddzień zaręczyn napięcie rośnie – czy rodzice rzucą się sobie do gardeł? Czy pokłócą o „wojnę na górze”, lustrację albo wrak? Bo co do uchodźców – pewnie przecież się zgadzają.

Rzecz w tym, że przez dobre dwadzieścia z sześćdziesięciu minut „Zaręczyn” nie wiemy do końca, czyi teściowie komu będą kibicować 25 października. Autor Tomczyk i reżyser Wojciech Nowak mylą tropy. Sugestie, które dają scenerie pierwszych kadrów, okażą się zwodnicze. Rodzice chłopaka rozmawiają na tle szklano-metalowych wieżowców warszawskiego „Manhattanu”, dziewczyny zaś – przed starym domem z dworkowym gankiem. Matka przyszłej narzeczonej wraca z sielskiego ogrodu, a jej małżonek na wielkiej plazmie ogląda „Krzyżaków” Forda. Posłaniec przynosi właśnie dwa nagie miecze. Szykuje się ważna bitwa – bo trwa przecież światopoglądowa wojna, wojna polsko-polska. „Oni nie są tacy jak my”, „wszyscy normalni ludzie myślą tak jak my”, „oni to twardy elektorat” – lękliwie powtarzają sobie przed spotkaniem obie pary zadowolonych z dostatniego życia, spełnionych mieszczan koło pięćdziesiątki (Stenka i Zamachowski kontra Frycz i Gniewkowska).

Nie wiadomo tylko do końca, czego właściwie miałaby ta wojna dotyczyć, bo obie rodziny nudnych mieszczan niczym się od siebie nie różnią. Przedmałżeńska ciąża przyjęta jest przez obie strony z radością i na pełnym luzie, matka i córka pogodnie żartują z fikcyjnego „panieńskiego wianka”. O polityce nie rozmawia się nie tylko podczas newralgicznego wieczoru, ale i w domowych pieleszach. O co więc chodzi? „Jest rozłam w narodzie, i tyle” – rzuca prostolinijnie Kajetan.

Obie rodziny z pewnością nie pokłócą się o pieniądze. Mimo pozornego obyczajowego realizmu, problemy ekonomiczne w świecie „Zaręczyn” nie istnieją. Owszem, ojcowie wykonują jakąś pracę. Fan Platformy – to architekt startujący w konkursie na budowę Panteonu Narodowego. Fan PiS-u – prawnik z komisji tegoż konkursu. Konflikt interesów świeżo skoligaconych panów wprowadza dodatkowy poziom komplikacji. Kobiety natomiast nie mają zawodów. Mają jedynie, jak się okaże, rodowody. I dzieci.

Polsko-polska wojna rodziców toczy się u Tomczyka przede wszystkim w dialogach przerażonych wizją zaręczynowej katastrofy młodych. Którzy oczywiście – jak na zakochanych młodych przystało – są ponad uwspółcześniony spór Cześnika z Rejentem. Tyle tylko, że do samego sporu właściwie nie dochodzi, bo już w pierwszych zdaniach nerwowo wyczekiwana konwersacja schodzi na potężny zwornik narodowej tożsamości – „żołnierzy wyklętych” i w miejsce spodziewanej katastrofy sprowadza przyspieszony happy end.

Wyjaśnijmy. Ponieważ klucze do szczęścia Polaków zawsze znajdują się gdzieś w przeszłości, i my musimy cofnąć się o pokolenie. Mężczyzna, który wychował Olgę (Gniewkowska) – matkę Marii, reprezentantkę mieszczaństwa „platformerskiego” – i którego nazywała ona ojcem, był PRL-owskim dziennikarzem. Co traktuje się tu, rzecz jasna, z lekkim przekąsem. Jednak istniał też ojciec prawdziwy, ukryty jak Jacek Soplica (albo Darth Vader). Prawdziwy rodzic Olgi był partyzantem, który po wojnie kontynuował walkę z komunistami. Co więcej, zabity został w dniu swoich własnych zaręczyn z matką Olgi, pod tym samym domem, w którym przedziwnym zrządzeniem losu rozgrywają się zaręczyny dzisiejszych młodych. Dodajmy, że wieczór mija w oczekiwaniu na identyfikację odnalezionych zwłok bohatera sprzed lat – telefon dzwoni w kluczowym momencie i wyzwala euforię.

Jak podsumować tak szczęśliwe pojednanie? Oddajmy może głos kapitule Platynowego Opornika: „Historie Żołnierzy Wyklętych potrafi wpleść Tomczyk w ironiczny, komediowy spektakl obyczajowy «Zaręczyny», w którym – jak u Szekspira czy Fredry – zwaśnione rody łączy miłość dwojga młodych. U Tomczyka jednak nie tylko miłość dwojga młodych do siebie nawzajem – łączy ich także historia Żołnierzy Wyklętych, a więc miłość do wolnej Polski”. Spocznij.

Trochę „Zaręczyn” szkoda. Gdyby telewizyjny spektakl nie kończył się sakramentem pojednania przez historię na ziemi krwią skropionej, można by skupić się na tak obiecującej początkowej obserwacji, że polskie konserwatywno-liberalne mieszczaństwo od mieszczaństwa liberalno-konserwatywnego niewiele się różni. Że wyborcy głównych partii są bardziej znudzonymi kibicami wiernymi „mimo wszystko” swoim drużynom niż gorącymi wyznawcami „religii smoleńskiej” bądź „ciepłej wody w kranie”. Że przechodzący z jednej do drugiej stajni Misiek, Roman, Lutek czy Jarek muszą się coraz bardziej nabiedzić, by uargumentować jakieś większe różnice między mocodawcami.

Tomczyk mógłby przyjrzeć się podobieństwom rzekomych „dwóch Polsk” nieco głębiej i zrobić dobrą polską mieszczańską komedię. Wiemy jednak przecież, że coś takiego jak „dobra polska mieszczańska komedia” po prostu istnieć nie może.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.