„Inwazja dźwięków” w Zachęcie

„Inwazja dźwięków” w Zachęcie

Bogusław Deptuła

Nowa wystawa w Zachęcie sugeruje, że skończyła się epoka milczących i nieporuszonych obrazów

Jeszcze 2 minuty czytania

Dożyliśmy ostatecznego końca milczących i nieporuszonych obrazów. Obecnie przewagę mają obrazy ruchome i dźwięczne. Tak w każdym razie sugeruje nowa wystawa w warszawskiej Zachęcie, na której tradycyjne obrazy na płótnie są w mniejszości.

Nie może być jednak inaczej, skoro wystawa nosi tytuł „Inwazja dźwięków”. Jednocześnie jest to także inwazja obrazów – i to najczęściej ruchomych. Najwięcej tu prac wideo i wideoinstalacji. Sporo jest także instalacji dźwiękowych.

„Inwazja dźwięków. Muzyka i sztuki wizualne”.
Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa,
7.04–2.08.2009, kuratorzy: Agnieszka Morawińska i 
François Quintin
Zgodnie z przesłaniem autorów i kuratorów, Agnieszki Morawińskiej i François Quintina, wystawa pokazuje koniec pewnego artystycznego paradygmatu. To możliwości płynące z połączenia dźwięku i obrazu są dziś dla artystów najbardziej pociągające. Ten rodzaj twórczości ma dość masowy charakter. Wybranie i pokazanie najlepszych realizacji jest dużym wyzwaniem. Pisze o tym Agnieszka Morawińska: „Kolejne manifestacje nowej sztuki: weneckie Biennale, Manifesta, Dokumenta przekonywały, że łączenie dźwięku i obrazu staje się normą i że problemem wystawy będzie nie tyle znalezienie prac o takim charakterze, co daleko idąca ich selekcja”.

Artystycznych redakcji, dróg i pomysłów pokazano w Zachęcie mnóstwo. Dźwięki, hałasy, odgłosy czy melodie doganiają nas w najrozmaitszych konfiguracjach i złożeniach. Reakcje na nie są różne: jedne zaskakują, inne wciągają, jeszcze inne – odstraszają. 

Mijając sale pierwszego piętra Zachęty, przemienione w labirynt dźwięków i obrazów, odbywamy zarazem seans możliwości, pomysłowości i wrażliwości. Gdzieś przystajemy na długo, gdzie indziej na moment. Tu nie ma jednego oglądu czy odsłuchu. To bogactwo fascynuje.
Poczułem wielkie zadowolenie, gdy – na samym początku – trafiłem do sali Narutowicza wypełnionej multimedialną instalacją Austriaka Petera Koglera z muzyką Franza Pomassla (2008). W zaciemnionym pomieszczeniu, na wszystkich ścianach, które stają się tłem dla tej monumentalnej i perfekcyjnej realizacji, pokazywane są nieustająco zmienne czarno-białe formy i obrazy. Towarzyszy im muzyka, a ogarniająca nas totalna przestrzeń muzyczno-wzrokowa jest świetnym i szybkim wprowadzeniem w to, co usłyszymy i zobaczymy dalej.
Niepodobna wymienić wszystkich prac wystawianych w Zachęcie, ale najbardziej spektakularną jest „Kwartet wideo” (2003) Christiana Marclaya. To prawdziwa filmowa kaskada dźwięków i obrazów wyjętych z olbrzymiej liczby filmów fabularnych (głównie hollywoodzkich) i rejestracji koncertowych, a następnie starannie zmontowanych w zupełnie nową obrazowo-dźwiękową całość.
Imponuje już sam pomysł, ale perfekcyjna realizacja, podobno trwająca dwa lata, jest nawet bardziej wymowna. Dramaturgię pokazu tworzą dźwięki – to one wyznaczyły przebieg obrazowej całości.

Peter Kogler, „Bez tytułu”, 2008 / arch. ZachętaAnri Sala, podróżując autostradami Arizony, słuchał w aucie muzyki barokowej. Na jednej ze stacji benzynowych, na której się zatrzymał, usłyszał z megafonów muzykę country. Oba rodzaje dźwięków zlały się w zaskakującą, nową całość. W dwóch pracach pokazanych w Warszawie Sala zdaje sprawę z tego zadziwiającego sonorystycznego spotkania, które zaowocowało jedną z najdziwniejszych muzycznych kombinacji, jakie w życiu słyszałem.
Inaczej – ale całkowicie w swoim stylu – rozwiązał kwestię uczestnictwa w „Inwazji” Robert Kuśmirowski, który w niewielkiej przestrzeni swego boksu „zrekonstruował” wnętrze studia nagraniowego z lat sześćdziesiątych? siedemdziesiątych? Nieważne.
Przyrządy do rejestracji, ale i do wydawania dźwięków (magnetofony, klawiatury, oscylatory, fisharmonie, organy itd.) spiętrzone w zakurzonej, mrocznej przestrzeni, uparcie i wymownie milczą. Nawet nie mrugają diodami, kontrolkami czy potencjometrami. Milczenie dźwięków ostentacyjnie się przeciąga.
Milczą także obrazy Malczewskiego, Makowskiego, Sempolińskiego, Bieńkowskiego, Sasnala, wybierające muzykę jako malarski temat. Niema muzyka na niemych obrazach trwa, podczas gdy grana na żywo przepada bezpowrotnie w nicości, pozostając najwyżej w partyturze (dostępnej tylko wtajemniczonym) lub we wspomnieniach. Wydobywaniem z niepamięci zajmuje się Artur Żmijewski w „Naszym śpiewniku” (2003). Nagrywa muzyczne wspomnienia z Polski dawnych polskich obywateli mieszkających od lat w Izraelu. Pamięć walczy o lepsze z niepamięcią.
I na koniec hybryda: obraz do muzyki albo odwrotnie – czyli spotkanie kompozytora Pawła Mykietyna i malarza Tomasza Tatarczyka we wspólnej przestrzeni zatytułowanej „Ciemna dolina” (2007). Sporych rozmiarów, pejzażowy, grubo malowany dyptyk Tatarczyka otula nastrojowa i delikatna muzyka Mykietyna. To spotkanie ma wiele znamion idealnego porozumienia, mimo odmienności artystycznych światów.

Peter Kogler, „Bez tytułu”, 2008 / arch. ZachętaWystawę w Zachęcie cechuje przede wszystkim bogactwo i różnorodność. To dobrze, choć ta wielość może rodzić komplikacje. Kolejne wideorealizacje trwają często dość długo, więc na obcowanie z nimi potrzeba sporo czasu, nawet jeśli nie wszystkie wciągną nas na tyle, by obejrzeć je do końca.
„Inwazja dźwięków” imponuje rozmiarami i powagą zamiaru. Idealne byłoby oglądanie wystawy w towarzystwie co najmniej dwóch osób – jednej od muzyki i drugiej – od sztuki i nowych mediów. Granice między tymi dziedzinami nie tyle – jak chcą niektórzy – uległy zatarciu, raczej te dziedziny wymieszały się ze sobą.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.