Człowiek człowiekowi technologią
„Humans”

9 minut czytania

/ Media

Człowiek człowiekowi technologią

Helena Chmielewska-Szlajfer

W filmowych wizjach technologicznej przyszłości najbardziej przeraźliwe są nie same technologie, ale ich użytkownicy. Chyba powinniśmy wymyślić naszą przyszłość na nowo

Jeszcze 2 minuty czytania

Naszą przyszłość technologiczną już znamy. Będzie pełna internetu rzeczy, wszczepianych chipów, ekranów rzucanych tam, gdzie ich akurat potrzebujemy, i wyświetlających to, czego nam trzeba, służebnych robotów oraz coraz bardziej rozgarniętej sztucznej inteligencji. Tylko jeżeli ma być tak świetnie, to dlaczego wizje przyszłości są tak przygnębiające?

Odkąd oświeceniowy, uniwersalistyczny humanizm poległ w starciu z interesami etnicznymi, religijnymi i kapitałowymi, z nadzieją na ratunek spoglądamy na komputery. Albo roboty. Ileż to razy oglądaliśmy z wypiekami na twarzy replikanta, który ratował łowcę androidów, albo terminatora, który przychodził na pomoc ludzkości. Sami nie damy sobie rady. Ludzie zepsuli sobie świat doczesny, więc może racjonalny konstrukt ucieleśniony w sztucznej inteligencji nas zbawi? Może przynajmniej operujące w systemie zero-jedynkowym maszyny (jak mówi Pismo: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”), pozbawione uprzedzeń i zgubnych emocji, lepiej zorganizują nam rzeczywistość.

Z rozmaitych ekranizacji wizji technologicznej przyszłości wyłania się obraz ludzkich lęków i pragnień odnoszących się do intymności, rozrywki, kontroli i strachu, dozowanych w zmiennych dawkach. Organizują one nowe, zalęknione społeczeństwo technologiczne, które przechodzi z antropocenu do stanu, który można określić mianem „technocenu” lub – za filozofem Peterem Sloterdijkiem – antropo-technologią.

Horror gadżetów

Ostatnie produkcje serialowe brytyjskiego Channel 4: „Black Mirror” (jego kontynuację zapowiedział niedawno amerykański Netflix) oraz „Humans” – zbierają i wyraziście eksponują technologiczne lęki, które towarzyszą nam już od dawna. Bliskie codzienności i wrażliwe na jej niuanse, oba seriale w czarnym zwierciadle (sic!) pokazują, co może się wydarzyć w relacjach międzyludzkich, mediach i władzy za rok i za lat dwadzieścia. W przypadku „Black Mirror” nie są to zmiany na lepsze, za to zgodne z wewnętrzną logiką działania technologii. Z kolei w „Humans” ludzkość po raz kolejny konfrontuje się z inteligentnymi robotami, mającymi ochotę na uznanie ich człowieczeństwa. Oba seriale konstruują scenariusze rozwoju technologii, które w istocie rodzą problemy już dziś.

W „Black Mirror” anonimowy złośliwiec jest w stanie utrącić urzędującego premiera nie za pomocą argumentów, ale konsekwentnego trollowania, wykorzystującego wszechobecność ekranów. Ulepszone Google Glass pozwalają rejestrować każdą chwilę w jakości HD, za to bez możliwości usuwania. Soczewki połączone z chipem za uchem zablokują irytujące osoby, tyle tylko, że nie na Facebooku, a w rzeczywistości – zostaną z nich jedynie rozmazane sylwetki, wydające z siebie niezrozumiałe szumy. Natomiast w „Humans” tworzone na obraz i podobieństwo ludzi synthy przewyższają nas urodą i umiejętnościami, przy okazji podważając dotychczasowe role odgrywane wewnątrz rodziny i w zasadzie przywracając stosunki z dawnych czasów, kiedy o dom i o dzieci dbała służba.

„Black Mirror”„Black Mirror”

Kto pamięta „Raport mniejszości” i reklamy pojawiające się na cyfrowych plakatach wyselekcjonowanych specjalnie dla bohatera, niech spojrzy w swój smartfon odblokowywany za pomocą linii papilarnych i na reklamy, które na nim wyskakują. Opowieść Philipa K. Dicka toczyła się w roku 2054, a dziś mamy przecież dopiero 2015.

Technologia bawi, wzrusza, kontroluje, przestrasza

Jednym z gotowych do urzeczywistnienia – i być może dlatego najbardziej przerażających – jest odcinek „Black Mirror”, w którym ludzie niczym zombie obserwują i nagrywają ze wszystkich stron telefonami kobietę cierpiącą na amnezję. Okazuje się, że jest ona przedmiotem rozrywki skrojonej na miarę średniowiecznych egzekucji. W „Humans” roboty przekazujące sobie nawzajem dane o ludziach, którym służą niczym spersonalizowani Wielcy Bracia, to ledwie technologiczna psota wobec potencjału czysto ludzkiego okrucieństwa.

Ale w obrazach przyszłości jest też miejsce na drugą stronę człowieczeństwa. W innym odcinku „Black Mirror” młoda wdowa zapewnia sobie kontakt ze zmarłym niedawno mężem. Jest to możliwe dzięki temu, że zostawił on po sobie w internecie wystarczająco dużo śladów, by można było z nich zlepić namiastkę żywego rozmówcy – robota łudząco podobnego do zmarłego. To jednak nie sztuczna inteligencja systemu operacyjnego z filmu „Ona” Spike’a Jonze’a, a swoisty bricolage – Frankenstein ulepiony z resztek po obecności żywego człowieka w wirtualnym świecie. W obu przypadkach dla uwiarygodnienia autonomii sztucznej inteligencji niezbędna okazuje się ludzka wiara, to w niej tkwi siła ożywiania namiastek i sugestii, a następnie układania ich w spójną całość. Doskonały przykład takiego człowieczeństwa robota znaleźć można również w filmie „Ex Machina” Aleksa Garlanda. Robot Ava, złożona z zagregowanych w internetowych wyszukiwarkach pragnień bohatera, budzi ufność – i dotkliwie sprowadza go na manowce, kiedy ten zawierza uczuciom zaprogramowanej maszyny. Ale już dwadzieścia lat temu wystarczyło ledwie plastikowe jajko Tamagotchi, by wzbudzić chęć opieki i poczucie odpowiedzialności za życie małego cyfrowego zwierzątka. Widać, jak blisko jest od technologii bliskości do technologii rozrywki: dlatego w „Humans” synthy są wyposażone w opcjonalne oprogramowanie dla dorosłych, a w „Black Mirror” ukryta kamerka, słuchawki i mikrofon zapewniają wsparcie żywego asystenta, który pokieruje randkę do upragnionego finału. Nasze pragnienia w coraz większym stopniu należą do – i zależą od – maszyny.

„Humans”„Humans”

To pewnie dlatego biowładza od dekad stanowi jeden z ulubionych motywów technologicznych dystopii. W „Humans” synthy są nie tylko skazane na to, by wszystko pamiętać, stanowią również ucieleśnienie naszych stereotypowych wyobrażeń o robotach-służących: atrakcyjna pomoc domowa o słowiańsko brzmiącym imieniu, rehabilitant o ciele Adonisa czy platynowoblond prostytutka. W „Black Mirror” biowładza nie tylko ucieleśnia się w postaci pamięci absolutnej, wypierającej niepewne i zmienne ludzkie wspomnienia, ale ujawnia się także jako wierna kopia mózgu zdolna wcielić się w asystenta doskonałego – samodzielnie myślącego klona, który wie o nas wszystko (któż lepiej wyprzedzi nasze myśli niż my sami?). W tym kontekście ułomność, omylność i niedoskonałości ludzkiej pamięci stają się luksusem, jednym z nielicznych przejawów wolności i jednocześnie jedyną formą obrony przed bezwzględną ścisłością działań oraz idealnie zachowanym archiwum pamięci. Lepiej pamiętać czy wspominać? Lepiej fantazjować czy wnioskować z faktów? Maszyna może być doskonała w swojej powtarzalności, człowiek – wirtuozem w swojej niepowtarzalności. A skoro wojnę z technologią o perfekcję już dawno przegraliśmy, pozostaje pytanie, czy (i kiedy) ta perfekcja jest dla nas ważna.

Technologia jako źródło cierpień

Konfrontacja bezbłędnej techniki organizacji z niejednoznacznością społeczeństwa odsłania wpisaną w to ostatnie ambiwalencję. Ścierają się wtedy dwa ludzkie pragnienia: powszechnej szczęśliwości i władzy absolutnej. Na continuum między nimi można usytuować orwellowski „Rok 1984”, „Raport mniejszości” Dicka, „Elysium” Neilla Blomkampa czy „Matrix” rodzeństwa Wachowskich. Technologia kontroli podtrzymuje niezmienny porządek, eliminuje i dzieli, by zapewnić bezpieczeństwo. Przewrotność części z tych wizji polega na tym, że choć ludzie wykorzystują w nich technologię do sprawowania władzy nad innymi ludźmi, to same narzędzia jawią się tu jako skłonne, na ludzką modłę, do autonomicznej agresji i zemsty: Hal 9000 w „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka, maszyny w „Matrixie” czy kobiece roboty w „Ex Machina” oraz w „Humans”. W przeciwieństwie do maszyn czekających tylko na chwilę, gdy będą mogły się wyswobodzić i wziąć odwet na ludzkich ciemiężcach, roboty w filmie „Automata” Gabe’a Ibáñeza nie są zainteresowane ludźmi. Zależy im tylko na tym, żeby dać im święty spokój, by gdzieś na rubieżach mogły w odosobnieniu, we własnym towarzystwie kultywować swoją doskonałą, sztuczną inteligencję. Ludzkie swady im nie w smak.

A ludziom – jak najbardziej. Dlatego w filmowych wizjach technologicznej przyszłości najbardziej przeraźliwe są nie same technologie – większość z nich jest znajoma, już oswojona – ale ich użytkownicy. Z tego powodu tak upiorny jest odcinek „Black Mirror” o medialnym szantażu i – koniec końców – wulgarnym poniżeniu głowy państwa, które udaje się dzięki żądnym sensacji mediom oraz narzędziom komunikacji, używanym przez nas na co dzień. W naszych wizjach przyszłości rysujemy siebie czarno i podobne cechy nadajemy naszym własnym technologicznym tworom. Czasy „Jetsonów” mamy bezpowrotnie za sobą i nawet skierowany do dzieci „WALL·E” wystawia ludziom nieprzychylną laurkę. Chyba powinniśmy wymyślić naszą przyszłość na nowo.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.