Łzy Armstronga i ich brak

5 minut czytania

/ Film

Łzy Armstronga i ich brak

Łukasz Smolarow

„Strategia mistrza” łączy sport i oszustwo, a przy tym jest spojrzeniem na wybitną jednostkę zaślepioną ideą bycia najlepszym

Jeszcze 1 minuta czytania

Wszyscy wiedzą, że kłamać w sumie nie wypada. „Everybody knows”, śpiewa Leonard Cohen na zakończenie „Strategii mistrza” Stephena Frearsa, opowieści o kolarskim czempionie Lansie Armstrongu. Wszyscy wiedzą, że sport to zdrowie. Tylko profesjonaliści się temu sprzeciwią. Wszyscy wiedzą, że sport niesie za sobą szczytne idee. Jednak coraz częściej spotykamy się z zatraceniem w sporcie. Blisko od marzenia do szaleństwa. Z Lancem Armstrongiem nie pedałujemy więc we wzniosłej atmosferze morderczym podjazdem pod górę – z dużą prędkością zjeżdżamy krętymi drogami. To ryzykowna jazda, podczas której ciężko się zatrzymać. „Strategia mistrza” łączy sport i oszustwo, a przy tym jest spojrzeniem na wybitną jednostkę zaślepioną ideą bycia najlepszym.

Sport polega (też) na oszukiwaniu, zwłaszcza ten drużynowy. Oszukać przeciwnika, wyprowadzić go w pole, wykonać zwód, przechytrzyć, zamarkować strzał i podać, dać kiwkę nad siatką, zrobić wyblok pod koszem i jeszcze moje ulubione – to stanie na rowerze podczas zawodów sprinterskich kolarstwa torowego i czekanie, czekanie, aż przeciwnik nie wytrzyma i ruszy pierwszy. Oszukiwanie w ramach przyjętych zasad, w poczuciu bezkarności, to coś wspaniałego dla sportowca. Misterne plany przygotowuje się na długo przed startem i czeka z utęsknieniem na odpowiedni moment realizacji.

Lance Armstrong jednak przesadził. Wygrał siedmiokrotnie najtrudniejszy wyścig świata – Tour de France, a próżno dopatrzeć się jego nazwiska na internetowej stronie Touru. Nie został wykreślony, na pierwszym miejscu w latach 1999–2005 jest po prostu puste miejsce. Armstrong został wymazany i wielu chciałoby o nim zapomnieć. A nie był przecież pierwszym ani ostatnim kolarzem złapanym na stosowaniu dopingu.

Sporo przed triumfami w Tourze Armstrong zwalczył raka jąder, a potem wrócił do profesjonalnego uprawiania sportu. Uwielbiamy tę historię w każdym wydaniu – redaktor przezwyciężający dysleksję, prezenter walczący z wadą wymowy czy wreszcie sportowiec pokonujący chorobę. Z wady zrobić zaletę, wyzbyć się słabości. Armstrong założył fundację pomagającą osobom chorym na raka (znak rozpoznawczy – żółte, jak żółta koszulka lidera, opaski na rękę noszone przez wielu celebrytów), był twarzą wielu firm, mentorem, brał też udział w kampaniach zwracających uwagę na problem dopingu w sporcie…

„Idźcie i bądźcie silni” – powie nam Armstrong (Ben Foster) w filmie Frearsa w jednej ze swoich wypracowanych przed lustrem póz. Prawdziwy lider inspirujący grupę. Oto w filmie mamy drużynę: kolarze, dyrektorzy, lekarze, fizjoterapeuci – „niebieski pociąg” grupy kolarskiej US Postal, zaprogramowany na zwyciężanie. Kolarstwo to sport wybitnie drużynowy, każdy podczas wyścigu ma do odegrania swoją rolę. Celem nadrzędnym jest podprowadzenie lidera pod linię mety, tak by mógł samodzielnie finiszować. Dopracowana do perfekcji strategia wykracza poza sam czas startu. Między etapami „otwieramy bar” w specjalnie przygotowanym autobusie, serwowane są napoje bogów: EPO, kortyzon, testosteron, hormon wzrostu. Nie ma zdrowych, są tylko źle zbadani – mówi nam Frears. W filmie jest oczywiście krew i pot, lecz nie ma łez. Krew w lodówce (do przetoczenia), pot na konferencjach prasowych, a łez brak. I może ten brak łez wielu osobom najtrudniej jest wybaczyć Armstrongowi. Zapłakać mógłby – sugeruje Frears – Floyd Landis (Jesse Plemons), partner z zespołu, kolarz wychowywany w głębokiej wierze, w tradycyjnym środowisku; Frears odwołuje się wielokrotnie do jego korzeni. Landis jednak także idzie w zaparte, choć pierwszy zauważa, że coś jest nie tak w programie, w którym sprzedaje się rower, by mieć na doping.

„Strategia Mistrza”, reż. Stephen Frears„Strategia mistrza”, reż. Stephen Frears. Francja, Wielka Brytania 2015,
w kinach od 30 października 2015
Gdzieś między czwartym a piątym sukcesem Armstronga w Tour de France do kin trafił animowany film „Trio z Belleville” Sylvaina Chometa. Przerysowana historia chłopca zapatrzonego od pierwszych lat życia w jazdę na rowerze. Pasja, polegająca na wyczerpujących treningach pod okiem babci i psa, przerywanych jedynie snem i posiłkiem. Właściwy cykl treningowy, i ta pasja zapewne, umożliwia chłopcu start w Tour de France. Podczas zawodów zostaje jednak porwany przez mafię i wywieziony do tytułowego Belleville, by brać udział w hazardowych wyścigach kolarskich na specjalnie do tego celu skonstruowanej maszynie. Niecny świat pieniędzy upomniał się o skromnego chłopca i wykorzystał do swoich celów. A on, bez względu na okoliczności, cały film pedałuje bez zatrzymania.

Brak zatrzymania, brak hamulców, innych punktów odniesienia poza wyznaczonym celem, marzeniem, prowadzą naszych sportowych bohaterów do zguby. Nie wiem, czy Armstrong czytał Barthes'a piszącego o Tour de France jako epopei, jednak gdyby czytał, rozpoznałby w swojej historii wykroczenie podszywania się pod Boga. To trudno wybaczyć. Ale na szczęście jest Oprah Winfrey, można jej o wszystkim opowiedzieć.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.