Jeszcze 2 minuty czytania

Ziemowit Szczerek

RZEŹ POSPOLITA:
Bezpolszcze (1)

Ziemowit Szczerek

Ziemowit Szczerek

Kierowcy, tirowcy, szmuglerzy na wielką skalę, bandyci i zwyczajne mrówki, plecakowcy i pielgrzymkowicze zbierają się na przejściu. Patrzą i oczom nie wierzą: Polski nie ma!

Któregoś dnia, o poranku, Europa się obudziła, patrzy – a tu nie ma Polski.
Rany boskie.
Po prostu – nie ma. Tam, gdzie kiedyś Polska była – teraz woda chlupie. Płytka. Błotko w zasadzie takie – po horyzont.

Ukraińscy pogranicznicy w Szeginiach podchodzą ostrożnie do brzegu, czubki butów w wodzie moczą: no, woda. Błoto. Ale gdzie Polska? Gdzie Biedronka po drugiej stronie granicy? Przykładają do daszków dłonie, w dal patrzą, oczy mrużą: nic.
– Daj, Wasia, lornetkę – mówi oficer do jakiegoś gówniarza, świeżego na służbie. Młodszy sierżant Wasyl, trochę obrażony za tego Wasię, wzdycha, idzie do kanciapy, szuka lornetki, klnąc, znajduje, przynosi oficerowi, a ten przykłada do oczu. Ale nic to nie daje. Błoto aż po zakrzywienie kuli ziemskiej. Po horyzont.
– No kurwa mać – mówi z podziwem oficer. – Widziałeś coś takiego kiedyś, Wasia?

Kierowcy, tirowcy, szmuglerzy na wielką skalę, bandyci i zwyczajne mrówki, plecakowcy i pielgrzymkowicze zbierają się na przejściu. Patrzą i oczom nie wierzą: Polski nie ma!
– To gdzie ja teraz to sprzedam… – bezradnie jęczy starszy facet, wyjmując zza swetra paczkę niebieskich L&M-ów.
Pogranicznicy popatrzyli na starszego faceta, i zrozumieli. Oderwali od niego wzrok i spojrzeli po sobie z przerażeniem.
– Pójdziemy z torbami… – jęknęli unisono.

*

Na granicy polsko-słowackiej są góry, poza tym straż już tak nie pilnuje, bo Schengen, więc nie zauważyli od razu. Dowiedzieli się z newsów dopiero, że Polska zniknęła. Otwierają na komputerach w posterunku w Bardejowie portal „Sme”, a tam – „jak donosi agencja Reutera…”. – Nie może być! – Mówią. – Jaja jakieś. Jak to zniknęła! Polski tak nie znikają, ot tak! To znaczy – okej, może znikają, ale nie tak od razu!
Wsiadają więc w pograniczniacką škodę yeti, jadą na granicę: – Rany boskie!

Z gór, jak okiem sięgnąć, po horyzont, schodzi czyste błoto! I nic więcej! Ani drzew, ani dróg, ani tych ich polskich domów ni z gruchy, ni z pietruchy… nic! Nic nie ma! Polski – nie ma!
– Gdzie ja teraz będę… – zaczął lamentować Patrik, jeden z pograniczników, ale się zawiesił. – Gdzie ja teraz będę…. Eee… eee…. Co to się robiło w Polsce… eee…
– Jeździło na tanie zakupy – przypomniał mu inny pogranicznik, Vladimir.
– I co jeszcze? – podrapał się po głowie Patrik, patrząc na niekończące się błoto. Vladimir też myślał, ale nic nie przychodziło mu do głowy. – Będzie mi ich brakowało – rzucił więc nieszczerze, tak nieszczerze, że aż sam się w duchu skrzywił.
– Kogo? – spytał odruchowo Patrik.
– Aaa – machnął ręką Vladimir – nikogo… No Polaków, no... No też ludzie… To znaczy – po prostu, ludzie, ee, Polak, nie-Polak – brnął Vladimir – ludzi szkoda, wiadomo, taaa…
– No dobra – powiedział w końcu Patrik, bo ileż można patrzeć na niekończące się morze błota – chodź, wracamy do Bardejowa. Poczytamy, co tam w niusach, jak to tłumaczą… bo to przecież dziwne zjawisko, no…

*

W Czeskim Cieszynie policjanci podeszli do brzegu Olzy, za którym zazwyczaj widać było zabudowę polskiej części miasta: jakieś paskudne, odrapane hale na pierwszym planie, a na drugim – wieże kościołów w śródmieściu.
– O w mordę – wysapali wszyscy prawie naraz. Zdjęli czapki i zaczęli się wachlować.
Most nad Olzą urywał się w połowie, dokładnie w miejscu, gdzie dawniej szedł środek nurtu, który, według prawa międzynarodowego, wyznacza granicę państwową. Zniknął.

Chwilę dziwili się, jak to możliwe w ogóle, że cały kraj tak po prostu znika. Popoddawali sobie niepewnie jakieś na poczekaniu wymyślone rozwiązania. Może bomba biologiczna? Albo termojądrowa? Albo jakaś inna nowa ruska broń, która niszczy wszystko co do kawałeczka, ale w ściśle określonych granicach? A może wcale nie ruska? A jak nie – to jaka? Komu tak bardzo zależało na zniszczeniu Polski, kto jej tak nienawidził, komu tak za skórę zalazła, że wyniszczył bronią najnowocześniejszą 40 prawie milionów ludzi, i to katolików?
Po chwili doszli do wniosku, że nikomu. Wszyscy w sumie mieli Polskę w dupie. Każdego, owszem, trochę ta Polska wkurwiała, ale nie aż tak, żeby ich wszystkich posyłać pod błoto…

Jeden z Czechów, Lojza na niego mówili, powiedział po namyśle, że może to nie Ruscy, ani żaden wróg, że może to Amerykanie potraktowali Polskę jako poligon testowy nowej superbroni.
– Dawniej Bikini, teraz Polska – powiedział Lojza. – Trochę jak z Albanią w tym filmie „Wag the Dog”. Nikt za bardzo nie wie, gdzie to jest, nikomu na tym specjalnie nie zależy i nikt za bardzo nie zapłacze, jak zniknie…
– A Polacy w Stanach? – zastanawiał się głośno inny pogranicznik, też Lojza, tylko mniejszy. – Oni nie będą płakać?
– Będą, i co z tego? – skrzywił się Lojza pierwszy. – Wiesz, jak im teraz wszyscy będą współczuć? Jak będą dopieszczać i kasę dawać na jakieś… nie wiem… marsze upamiętniające? A oni sobie będą mogli być patrioci, że hej! I żadna konkurencja im ze starego kraju nie będzie przyjeżdżała, co ważne… to oni teraz staną się prawdziwą Polską, tą jedyną…
Umilkli, wpatrując się w nieskończone morze błocka.
– W sumie to niewiele się tam u nich zmieniło – powiedział Lojza drugi w zadumie.

*

Niemcy stali nad Odrą w zielonych mundurach, patrzyli, nie rozumieli tego, co się stało, i nie mówili nic. No, bo co tu gadać, jeśli się nic nie rozumie.
– A może… – zaczął jeden, ale się zawiesił i przerwał.
Patrzyli w błoto ciągnące się po horyzont.
– Ciekawe, czy to tak aż do Pacyfiku – spróbował jeszcze raz ten, co wcześniej przerwał, ale tego też nikt nie podjął. Po co gadać, jeśli się nie wie.
– A byłem umówiony do fryzjera w Słubicach – powiedział drugi po paru minutach milczenia.
– A ja do dentysty – rzucił trzeci. – A ten dentysta to taki był śmieszny chłop… i co on teraz, gdzie on teraz…

*

Rosjanie stali na równiutkiej jak od linijki granicy Obwodu Kaliningradzkiego i ponuro rzucali w błoto kamieniami. Pluskało głębokim pluskiem.
– Auto miałem od Polaka kupować, z Braniewa – mruknął grobowo Kola, pograniczny oficer. – I chuj. Teraz co, z Litwy? A oni skąd niby mają brać, kurwa, z Łotwy? Bez Polski podrożeją te auta, bo przez Polskę wszystko z Niemiec szło, a teraz tranzyt, kurwa, przez morze…

*

Litwini patrzyli, jak ich łagodnie pagórkowaty, błotnisto-trawiasty kraj przechodzi w błotnisty sauté.
– A u ciebie, Konstanty, jakaś rodzina tam w Polsce została się, a? – spytał pogranicznik, na którego koszuli mundurowej naszyta była naszywka z napisem „Stanislovas Kozlauskas”.
– Ta nie, Stanisław – odpowiedział Konstanty, który na naszywce miał „Konstantinas Kalinauskas”. – Nikogo, suka, blja. Wszyscy w Sołecznikach, Boże dopomóż. Szczęście, każut’, w nieszczęściu.
– Nu ale strany szkoda – westchnął po jakimś czasie Konstanty.
– Nu – westchnął Stanisław – szkoda, bo miałem auto sprowadzać…

*

Na białoruskiej granicy, za siatką, stali młodzi poborowi z psem. Pies, z jakiegoś powodu, bał się. Szczekał, warczał, piszczał, skamlał. Chciał, widać było, jak najszybciej odejść z tego dziwnego miejsca.
– Ale co – powiedział jeden z młodych poborowych – zalało ich, czy jak?
– Może oni jak Atlantyda… – zastanowił się drugi.
– Żeby chociaż morze tu teraz było – rozmarzył się trzeci. – To byśmy mogli kurorty pootwierać. Port morski wybudować! A tak, to to błocko tylko…

*

Świat się powoli budził ze snu i patrzył, zbaraniały, w miejsce, w którym dawniej była Polska. I ta nieistniejąca Polska znów, jak kiedyś, za czasów stanu wojennego czy niemieckiej inwazji, wyskoczyła na pierwsze miejsce w wiadomościach. W światowych stacjach telewizyjnych pokazywano zdjęcia satelitarne: w środku Europy ziała pusta, brązowa plama w kształcie politycznych granic III czy – jak kto woli – IV Rzeczypospolitej.

CIĄG DALSZY NASTĄPI


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.