Szczebel na wargach

Paweł Kozioł

Tytuł tej recenzji dobrze oddaje ambicję Waldemara Jochera. „Szczebel na wargach” oznacza dwie rzeczy naraz: że mówić się chce w sposób, który pozwala się wznieść, i że mówienie jest czymś, co w tym procesie należy przekroczyć

Szczebel na wargach

Jeszcze 2 minuty czytania

Szczebel na wargach

Tezy moje wnoszą jasność przez to, że kto mnie rozumie, rozpozna je w końcu jako niedorzeczne; gdy przez nie – po nich – wyjdzie ponad nie. (Musi niejako odrzucić drabinę, uprzednio po niej się wspiąwszy).

Ludwig Wittgenstein, „Traktat logiczno-filozoficzny” 6.53

Jeśli czytanie książki można w ogóle zacząć od jednej metafory, to niech składają się na nią słowa przytoczone w tytule recenzji. Dobrze oddają ambicję Waldemara Jochera, który ma już na swoim koncie nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiutancki tomik „Reszta tamtego ciała” (Instytut Mikołowski, Mikołów 2009). „Szczebel na wargach” oznacza dwie rzeczy naraz: że mówić się chce w sposób, który pozwala się wznieść, i że mówienie jest czymś, co w tym procesie należy przekroczyć.

Grażyna Baranowska pisała o debiucie Jochera: „Metaforyczny język, czerpiący głównie ze słownika technicznego, generujący napięcia między podmiotem i przedmiotem poznania, podlega bezustannemu ruchowi obrotowemu góra/dół i wciąż do przodu, przez co zyskuje wielowymiarową, gęstą i nieprzezroczystą, w powierzchownym czytaniu, strukturę semantyczną”. Jeśli ten opis jest właściwy, to trzeba uznać, że poeta pozostaje wierny swoim pierwotnym założeniom. Jego zdania są trudne i gęste, metaforyka techniczna nadal funkcjonuje na wysokich obrotach, dążąc do jakiejś osobliwej cyborgizacji języka i przeżyć:

Waldemar Jocher, „Przetrwalnik”.  Rozdzielczość Chleba, 42 strony, dostępne od listopada 2015

ze sobą
zrównane twarz kobieca_ twarz męska, regulator halucynacji,
                                                                                 sposób wykonania

złączy i wyobraźnia, taka seria ograniczeń i wyrazu

Nawiązując do Baranowskiej, stwierdzić wypada, że w lekturze mniej powierzchownej Jocher też nie jest zbyt przezroczysty. Nie jest też chaotyczny – choćby dlatego, że jego wiersze z reguły zawierają jakiś definicyjny naddatek. Przykładowo pojawia się w nich nie „skowyt” po prostu, lecz „skowyt / wnętrza / do / ludzkości”. 

Ten sam wiersz kończy się zresztą osobliwym, masochistyczno-karpowiczowskim zaproszeniem:

możesz rozrysować we mnie szkic swój
                   skończony
                   bosymi nożycami.

Splata się w nim świadomość aktywnej roli czytelnika z potraktowaniem dokonywanej przez niego interpretacji jako przemocy, w dodatku niezręcznej. „Bose nożyce” czytam bowiem podobnie jak bose, to znaczy nieokute, sanie, więc zaproszenie parafrazuję mniej więcej jak „proszę, wyjedz mi wnętrze drewnianą łyżką”.

I tak właściwie czyta się tę książkę: rozkodowuje się fragmenty, zawsze niepewnie, po to by złożyć z nich jeszcze bardziej niepewną całość. Książka, która wymaga takiej lektury, nie jest dla wszystkich. Po pierwsze jednak osobiście lubię wiersze, które są zadaniami, po drugie zaś dzieje się w twórczości Jochera coś, co każe przypuszczać, że nie wykonuje on ćwiczenia intelektualnego dla samego ćwiczenia. Wszystkie metafory są rozwijane i kontynuowane, więc można się spodziewać, że zależy od nich przebieg jakiejś myśli, nawet jeżeli nie od razu ją widać:

najlepiej zacząć teraz od pytania: czym jest myśl? jeszcze
lepiej użyć awersu tytułu, pierwszego, tworząc
intymność od a do wiecznie spychanego zet. odłączyliśmy się
od nikogo, tyle kserując liter, ile drugich tytułów, za którymi

wyrastają nam oczy.

Jeżeli oczy wyrastają dopiero za tytułami, sugeruje to strategię poznawczą (używam tego terminu bez ironii), w której najpierw się pisze i powtarza (kseruje), a dopiero potem dostrzega się treść napisaną. I może to właśnie wyjaśnia ścisłość, definicyjność, nawet pewien formalizm poezji Jochera. Poszukiwanie sensu jest zbyt poważnym zajęciem, aby się zdawać w nim na przypadek.

Z drugiej strony, poeta raczej by się nie zgodził z formułą z poprzedniego akapitu. Nie dlatego bynajmniej, że nie szuka. Jocher sprawia wrażenie przekonanego, że te poszukiwania prowadzone są w przestrzeni, w której z „najpierw” widzi on już „potem”:

źrenice

pokrywają moją skórę, są rozrzucone poza indeksem twoich powiek_sczytanych niczym
pierwowzór.

Zauważmy przy tym, że wszystkie przytoczone do tej pory metafory poznania, dowiadywania się, są cielesne: szczebel na wargach, rozrysowywanie szkicu w ciele, wyrastające oczy, źrenice na skórze. Stanowi to interesujące dopełnienie technicznych metafor. Obserwacja, że poznanie wymaga podmiotu, a podmiot jest cielesny, uniemożliwia tej poezji ześlizgnięcie się w całkowitą abstrakcję, pomimo wysokiej frekwencji użycia rzeczowników abstrakcyjnych.

Przy wszystkich komplikacjach swojej poetyki, Jocher często przejawia również swoiste poczucie humoru. Czasem skomplikowanym, intelektualnym wierszom nadaje dość obrzydliwe tytuły, np. „(wskażcie mi cel i włóżcie język w treść pokarmową)_ po tym jak zwymiotował siebie i słowo”. Kiedy indziej wymyśla olśniewające absurdy, choćby „jednoosobowy kondukt”.

Inny rodzaj ironii, smutnej i zamaskowanej, prezentuje kończący książkę wiersz „można by to potraktować jako list, którego nie przeczytałem”, a ściślej – jego ostatnie linijki:

znajdujemy się pośród ust, które
nigdy się nie ukażą. na koniec skłaniam się ku temu, co dalej nas widzi i jest
                                                                                                                          _____odjęte

Jest to moment, w którym cały trening, jakiemu autor poddał czytelnika, zwyczajnie zawodzi. Cielesność, która była gwarantem poetyckiego wysiłku, dla odmiany staje się niemym i niepoznawalnym otoczeniem. Poeta, który przedstawiał się jako mistrz widzenia, skłania się ku spojrzeniu z zewnątrz – po to, by zaraz, z pomocą czasownika, który jest albo archaizmem, albo też nazwą matematycznego działania, stwierdzić brak tego spojrzenia. Pominę już filozoficzne implikacje tego obrazu, odsyłające do koncepcji bytu obserwowanego George'a Berkeleya, wedle którego obserwacja danego bytu była jedynym sposobem, by mieć pewność co do jego istnienia (esse est percipi). W tym momencie ważne jest dla mnie przede wszystkim to, że Jocher kończy książkę kolejną komplikacją, zabiegiem podważającym to, do czego zdążył czytelnika przyzwyczaić. Może więc motto z Wittgensteina opisuje ten tomik nawet lepiej, niż zakładałem to na początku recenzji?

Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.
logo


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.