Niebłękitnoocy

20 minut czytania

/ Obyczaje

Niebłękitnoocy

Rozmowa z Jackiem Dehnelem i Barbarą Klicką

„Tajny Detektyw” to katalog niebłękitnookich istot zamieszkujących epokę, o której uczono nas, że jest błękitnooka. To rewers tej Polski, w której Gdynia się rozbudowuje, w małym dworku pijemy herbatkę z filiżanek, a Wieniawa wjeżdża konno do Adrii

Jeszcze 5 minut czytania

ZOFIA KRÓL: Wasz projekt „Nowy Tajny Detektyw to złożona konstelacja pomysłów, odniesień, kontekstów wokół przedwojennego pisma. Składają się na niego blog, książka/broszura, wystawa oraz płyta zespołu Tajny. „Tajny Detektyw” był tabloidem kryminalnym, ale jak pisze Jacek nietypowym, bo nieprzeznaczonym dla mas. To kto czytał „Detektywa”?
JACEK DEHNEL
: Prawie jedna czwarta Polaków była analfabetami – w 1931 roku 23,1% – ale duża część mas, nawet jeśli czytać potrafiła, to nie sięgała po taki tygodnik, bo społeczeństwo doby kryzysu oszczędzało na wszystkim, również na prasie. Zwłaszcza że nawyk czytania nie był powszechny, a „Tajny Detektyw”, który ukazywał się w bardzo dużym nakładzie 100 tysięcy egzemplarzy, nie był wcale adresowany do publiczności nieoczytanej. Mimo że opowiadał o seksie, zbrodni, sensacji, miał pewne ambicje kulturalne. Są w nim odniesienia do „Zbójców” Schillera, libretta opery Verdiego czy do perskiego poety Rumiego. To nie leżało w polu skojarzeń mas. Załóżmy roboczo, że „Detektywa” czytała głównie niższa klasa średnia.
BARBARA KLICKA: Te odniesienia do kultury wysokiej pełniły funkcję listka figowego – pozwalały swobodnie zająć się właściwą treścią pisma, która bazowała w większości na mocnych memach.

Czyli jednak chodziło o krew, seks i zbrodnię?
Jacek: Tak, aczkolwiek kiedy dzisiaj to czytamy, wszystko brzmi bardzo przyzwoicie i poczciwie. Zawsze chodzi o to, żeby zbrodnię ukarać.
Barbara: Ale wcześniej nasycić nią oczy.
Jacek: Oczywiście, to jest bardzo ambiwalentne. Na przykład historia Żydówki Sabiny Tenzerówny i katolika Jana Jońca, która jest kanwą jednej z piosenek Tajnego, zaczyna się tak: „Od zakorzenionych głęboko w ciągu setek pokoleń zasad i zastrzeżeń zawsze silniejszem okazuje się najmocniejsze prawo życia – miłość. Oczarowani nią ważą się na wszystko. Nie potrafi ich powstrzymać ani wiara, ani przesąd, ani zakaz rodziców od tego, by losy swoje związać ze sobą”. Styl literacki, dosyć bogaty leksykalnie, momentami nawet rozwlekły. To nie jest coś, co dziś byśmy kojarzyli ze stylem tabloidowym.
Barbara: Z naszej perspektywy to są jakieś niewyobrażalne dłużyzny. Orzeszkowa i opisy przyrody grasują po każdej ze stron „Tajnego”.

Jacek Dehnel
Poeta, prozaik, tłumacz, laureat Paszportu Polityki za powieść „Lala”, dwukrotny finalista Nagrody Literackiej Nike. Ostatnio wydał „Dziennik roku chrystusowego”. Prowadzi bloga poświęconego „Tajnemu Detektywowi”.

Barbara Klicka
Poetka, za tom „same same” nominowana do nagrody poetyckiej Silesius, w roku 2015 ukazał się kolejny tom, „Nice”. Współautorka i autorka tekstów piosenek, animatorka kultury.

Od dzisiejszego stylu gazetowego „Detektywa” różnił także moralizm, zawarty już w samym języku. Wszystko jest tam ukazane w aspekcie etycznym.
Jacek: Pismo miało bardzo silny przekaz propaństwowy. Na co dzień współpracowało z policją, choć nie jest do końca jasne, na ile to szło kanałami oficjalnymi, a na ile oddolnie. Pojawiają się wzmianki, że to miejscowi posterunkowi wysyłali do krakowskiej redakcji zdjęcia poszukiwanych osób. Faktem jest, że „Tajny Detektyw” korzystał z operacyjnych fotografii policji, wzywano go też na miejsce zbrodni i pozwalano reporterom robić zdjęcia. Czasami bardzo zaskakujące. Oto człowiek, który zaszlachtował żonę i szwagierkę, tu domek, gdzie to zrobił, a obok domku stoi jakiś dzieciak, jakaś ciocia. Rodzina. Wszyscy w paltocikach, szczerzą się do zdjęcia, tuż obok ściany domku zbryzganego krwią. Trafiają się też fotografie niedoszłych ofiar zbrodni. Zabiedzona kobita, co ją mąż bijał, a ona przeżyła któryś jego atak i, cała zabandażowana, siedzi na łóżku szpitalnym. Ale usiłuje dobrze wyglądać, bo pan fotograf przyszedł.
Jacek: Dziwi też brak ochrony danych osobowych.
Barbara: W artykułach podawano imiona, nazwiska, a czasem wręcz adresy zarówno przestępców, jak i ofiar. Nie było żadnego zasłaniania oczu, żadnej kropeczki po pierwszej literze nazwiska. Zdziwienie, jakie to dzisiaj budzi dobitnie pokazuje, jak szybko i głęboko uwewnętrzniliśmy pojęcie prywatności.
Jacek: Mój ulubiony przykład to historia ze Szpicbródką, którego rewidowano w domu jego kochanki. Jest podane jej imię, nazwisko i adres. Gdzie indziej znalazłem krótką notkę o okradzionym kliencie prostytutki, też z jego imieniem i nazwiskiem.

.Projektantem „Tajnego Detektywa” był Janusz Maria Brzeski, po II wojnie pracował dla „Przekroju” i był autorem winiety, która przetrwała 70 lat. Jacek, piszesz, że to tak, jakby Kozyra albo Sasnal zostali projektantami „Faktu”.
Jacek
: Marian Dąbrowski, który stworzył imperium „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, był człowiekiem wizji. Dowiedział się, że jest w Paryżu ktoś taki, Brzeski, kto poznał się tam z samą szpicą ówczesnej awangardy. Więc sprowadził go ciupasem do Krakowa jako dobrze opłacanego specjalistę i skierował do pracy nad całym szeregiem pism swojego imperium. Po zamknięciu „Detektywa” płynnie przeniósł go do prac nad tygodnikiem „As”, który „Detektywa” w pewnym sensie zastąpił. Brzeski szczególnie celował w kolażach, więc najcenniejsze w „Detektywie” są okładki i rozkładówki. Zorganizował zresztą w Krakowie I Wystawę Fotografii Modernistycznej, gdzie pokazał artystów tej miary, co Moholy-Nagy czy Man Ray, którzy podobnie jak on posługiwali się fotomontażem.

Projekt Tajny Detektyw to płyta, multimedialna wystawa i blog, przybliżające opisywane w tabloidzie międzywojenne przestępstwa, oraz książka/broszura.

21 listopada w Narodowym Instytucie Audiowizualnym odbył się Dzień z Nowym Tajnym Detektywem, na który złożyły się warsztaty, wykład o metodach śledczych, wystawa, koncert oraz premiera książki. Rozmowa stanowi zapis spotkania, które odbyło się przy tamtej okazji.

Wydawcami książki są Fundacja Picture Doc i Narodowe Centrum Kultury, płyta powstała dzięki współpracy Fundacji Picture Doc, Narodowego Centrum Kultury i Narodowego Instytutu Audiowizualnego.
Projekt tworzą:
Grupa tekstowa: Jacek Dehnel – tekst książki i piosenek, wybór materiałów; Barbara Klicka – tekst piosenek, wybór materiałów
Grupa wizualna: Igor Kubik – opracowanie graficzne książki i płyty; Monika Proba – multimedia, materiały wizualne; Dominique Roynette – koncepcja graficzna i opracowanie graficzne książki i płyty; Piotr Wójcik – materiały wizualne
Zespół Tajny: Mewa Chabiera – śpiew; Przemek Borowiecki – perkusja; Barbara Klicka – współpraca koncepcyjna, produkcja; Grzegorz Kosowski – instrumenty strunowe; Marcin Młynarczyk – instrumenty klawiszowe; Paulina Owczarek – saksofon barytonowy; Małgorzata Tekiel – koncepcja muzyczna, gitara basowa.

Dla Brzeskiego to nawet nie była żadna fucha. Nie zarabiał na boku brukowcem, tylko tworzył tam swoją sztukę.
Barbara: Brzeski nie był freelancerem (śmiech). Dostał pole do popisu i dużą samodzielność w medialnym imperium Dąbrowskiego. I znowu – z dzisiejszej perspektywy powierzenie takiego zadania stosunkowo młodemu artyście o zapleczu awangardowym wydaje się zupełnie nieprawdopodobne.
Jacek: Brzeskiego fascynował też film, sam zresztą robił filmy eksperymentalne, niestety się nie zachowały. Materiał „Alkohol” zilustrował zmontowanymi zdjęciami różnych zapijaczonych twarzy i napisał, że montaż jest zrobiony jak taśma filmowa. Korzystał ze zdjęć operacyjnych policji, ale też z takich, które byśmy dziś nazwali stockowymi, na przykład z filmowych fotosów. Czasami jednego zdjęcia używał do różnych materiałów. Leżąca na łóżku dziewoja w pierwszym numerze jest „Przyjaciółką «bootleggerów»”, a później pojawia się w cyklu trzech reportaży „Widziałam ich miłość” o podziemiu seksualnym w Berlinie.

Poprzez „Tajnego Detektywa” próbujecie też zrozumieć polskie lata 30.
Barbara: „Detektywa” da się przełożyć na język współczesności, czy wręcz przyłożyć do teraz. Analogie między latami 30. a tym, co mamy okazję obserwować na bieżąco, są bardzo mocne i właściwie nie trzeba ich specjalnie budować. Na podstawie tych podobieństw podzieliliśmy książkę na rozdziały. Rozpoczęliśmy od kryzysu, który zebrał krwawe żniwo w tamtym czasie.
Jacek: To są historie takie jak samobójstwo całej rodziny z głodu. Czy opowieść o domokrążcy, który rzucił się z siekierą na kobietę: on sprzedawał zamówienia na bilety wizytowe, a ona była którąś z kolei osobą, która mu odmówiła. Przyjęła w kuchni człowieka, który przez ileś dni z rzędu nie mógł sobie kupić jedzenia, więc w napadzie furii chwycił siekierę i zaczął rąbać na oślep. To jest miara desperacji tego społeczeństwa, ludziom głód zaglądał w oczy. Już wtedy istniało sformułowanie „redukcja zatrudnienia”, ba, była cała kategoria tzw. byłych ludzi, którzy przed kryzysem coś znaczyli, a stali się nikim.
Barbara: Dochodziły do tego też problemy, o których pisał Filip Springer w „13 piętrze”, czyli mieszkaniowo-bytowe. Pokazuje je na przykład wstrząsający reportaż „Cyrk nędzy” o legendarnym przytułku warszawskim.
Jacek: „Następny zkolei, człowiek starszy, mocno wychudzony, w brudnych strzępach, pozostałych po koszuli. Wyciąga w milczeniu dokument. W rubryce «zatrudnienie» adnotacja: «Profesor chemji Uniwersytetu w Petersburgu», a dalej: inżynier-architekt. Czem się teraz trudni? – [Jestem p]oszukiwaczem pracy – odpowiada z humorem, a niezręczny gest powoduje rozlanie się butelki wódki. Następnie jakiś zredukowany z posady wykolejeniec, wreszcie nauczyciel greckiego i łaciny – były dyrektor gimnazjum rosyjskiego, dalej autentyczny hrabia, były pułkownik gwardji carskiej, a obok – były komisarz policji. Nawet leżącemu w kącie na barłogu, byłemu nauczycielowi matematyki pozostało już tylko to, co było”.

„Tajny Detektyw” odwołuje się też do korzeni rozmaitych zjawisk i ruchów, na przykład do emancypacji kobiet. Pisano tam wprost o seksie, prostytucji i narkomanii, czyli o sprawach, które należało trzymać grzecznie w domu. „Detektyw” był przez wielu za to znienawidzony. Próbujecie odidealizować trochę tę epokę lat 30.?
Barbara
: Mam wrażenie, że pokutujący w zbiorowej wyobraźni obraz XX-lecia międzywojennego wciąż jest niesłychanie wyidealizowany i osadzony gdzieś między warszawskimi kawiarniami okresu odrodzenia państwa a dworkiem w Sulejówku. „Tajny Detektyw” pozwala zerknąć na ten czas z trochę innej perspektywy. Jeśli chodzi o wątek emancypacyjny, to „Tajny” rzeczywiście dość namiętnie donosi o efektach emancypacji kobiet, ale ich ocena jest bardzo ambiwalentna. Pamiętam tekst o brytyjskich policjantkach, który kończył się taką „zabawną” uwagą odredakcyjną na temat tego, co by było, gdyby ktoś rzeczywiście popełnił przy funkcjonariuszkach jakieś przestępstwo. Chodziło oczywiście o to, że panie z całą pewnością zemdlałyby lub uciekły w najmniej odpowiednim momencie.
Jacek
: A dziennikarze są bardzo niezadowoleni, że kobiety są policjantkami, bo o ile od policjantów zawsze można było jakąś plotkę wyciągnąć, to kobiety milczą jak grób, czyli wbrew stereotypowi. Role mężczyzny i kobiety zaczynają w tym czasie wyglądać zupełnie inaczej niż pokolenie wcześniej, co oczywiście doprowadza do różnego rodzaju napięć i moralizowania. Upiór gender grasuje.
Barbara
: Nasza płyta ma też mocny aspekt genderowy. Narratorkami wszystkich piosenek są kobiety, nie tylko ofiary zbrodni, ale również ich, że tak powiem, wykonawczynie.

..

Na kolaże i teksty z „Detektywa” patrzymy z fascynacją. Co sprawia, że możemy na nie patrzeć jak na sztukę, a na przykład na pismo „Zły” już nie? Oddalenie w czasie?
Jacek: Basia miała na przykład wątpliwości natury etycznej, czy możemy drukować nazwiska.
Barbara: Rzeczywiście, trochę to przeżywałam (śmiech). Wyobrażałam sobie, że jakaś rodzina właśnie uporała się z historią dziadka – kryminalisty, a my nagle wyciągamy jego zbrodnię na światło dzienne raz jeszcze. Zdecydowaliśmy się jednak zachować formę oryginalną. W przygodzie z „Detektywem” jest element fascynacji czymś, co roboczo mogłabym nazwać abiektalnym aspektem historii. Tutaj mamy ją podaną jak na talerzu. Oboje chyba lubimy przyglądać się tym „nieoficjalnościom”. Jacek, dzięki swojej kolekcjonerskiej żyłce, ma w domu niesłychany wybór bestiariuszy, na przykład taką cudowną książkę wrocławskiego taksówkarza – każdy powinien zobaczyć ją choć raz i natychmiast umrzeć (śmiech).
Jacek: Ten pan w latach 70. prowadził bardzo bogate życie seksualne, miał w żyrandolu ukryty aparat i fotografował kolejne panie, mówiąc, że flesz to zwarcie w instalacji. Zdjęcia przedstawiają kobiety z czarnymi paskami na oczach w różnych pozach, a obok tego pana, który po latach opisuje kolejne stosunki seksualne i romanse. To rozpaczliwie smutne.
Barbara: Opowiadamy o tym w konwencji komediowej, ale wszystkie te materiały mają niesłychane zaplecze melancholijne. O ich bohaterach można opowiedzieć metaforą błękitnookich z „Tonia Krögera” Manna: oto katalogi tych innych, niebłękitnookich. „Detektyw” jest katalogiem niebłękitnookich istot zamieszkujących epokę, o której uczono nas myśleć, że jest wysoce błękitnooka.
Jacek: To rewers Polski, która miała rzekomo wyglądać tak, że Gdynia się rozbudowuje, w małym dworku pijemy herbatkę z filiżanek, a Wieniawa wjeżdża konno do Adrii. Tymczasem to były zabite deskami wsie, ciemne podwórka kamienic, potworna nędza, ogromne przytuliska. Przestępczość nie wyglądała jak w „Vabank”. To zresztą dobry przykład: Duńczyk, Kwinto, Kramer to prawdziwe nazwiska, które Machulski wyciągnął z „Tajnego Detektywa”. Tyle że Duńczyk to facet, który w budynku przy placu Napoleona zdzielił pewną starszą panią ciężkim przedmiotem w głowę, żeby jej ukraść torebkę, a nie wykwintny kasiarz. Jest rozziew między sfikcjonalizowanym, upudrowanym międzywojniem a tym, jak to wyglądało naprawdę.

„Tajny Detektyw” też się zaczął od bestiariusza. Kupiłeś album zdjęć policyjnych, piszesz, że najciekawszy jest w nim chaos. Zdjęcia przestępców i ofiar są pomieszane, bez nazwisk, bez informacji. Może ten chaos, ten absurd, ta mieszanina są figurami tamtego, a trochę i naszego świata i dlatego to jest takie mocne?
Jacek
: W czasie I wojny świat się rozpadł na kawałki. Mamy to i w estetyce kolażu, i w całej literaturze i sztuce pierwszej połowy XX wieku. Ten album też tak wygląda. To jest świat pokawałkowany. Nie ma w nim innego porządku niż chronologiczny: tutaj ktoś zabity, tu dwoje przestępców, zestaw sztućców, cztery pierścionki, rysunki skradzionych przedmiotów, list gończy ze Stanów Zjednoczonych, próbka podpisu, czyjeś prywatne zdjęcie, na przykład chłopców stojących ze świecą przy pierwszej komunii, później zaginionych. Wszystko jest wymieszane i przez to fascynujące. Trochę tych zdjęć trafiło do książki. Część z nich jest bardzo brutalna. Te najostrzejsze pominęliśmy. Zwłoki są często stawiane do pionu, podpierane żerdziami, podtrzymywane przez kogoś tak, że w tle widać tylko bucik i blask na tym buciku wyglansowanym. Próbowano te zwłoki jak najbardziej upodobnić do ludzi żywych, żeby dało się je rozpoznać. Jest na przykład kobieta, której włożono pod powieki zapałki, żeby miała otwarte oczy. I tym trupim, zamglonym wzrokiem patrzy na widza.
Barbara
: W tych albumach uderzające, z dzisiejszego punktu widzenia, jest również zróżnicowanie etniczne fotografowanych obywateli. To niesamowite, jak różne twarze mieli wtedy Polacy. I jak szybko i dokładnie pamięć o tej różnorodności została wymazana.

..


Jacek
: Mamy w „Tajnym Detektywie” opisy rozmaitych band, całkowicie demokratycznych, jeśli chodzi o stosunek do narodowości. Są tam Polacy, Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy – wszyscy pod jednym hersztem. Były też mafie osobne w sensie narodowościowym. Na przykład żydowskie organizacje przestępcze trudniące się handlem żywym towarem, a w nich rabini udzielający fałszywych ślubów dziewczynom, które później jechały ze swoim wspaniałymi mężami – rzekomo inżynierami, lekarzami, prawnikami – do Argentyny, a tam były sprzedawane do burdeli. Jeden z rabinów został pobity przez swoich współwyznawców, kiedy się dowiedzieli o tym procederze. Ale już banda Taty Tasiemki, czyli radnego warszawskiego, Łukasza Siemiątkowskiego, niegdyś bojowca PPS-u, a wówczas reketiera i mafioza, który trząsł całym Karcelakiem, to cały przegląd warszawskich narodowości. I chyba nie było na tym tle niesnasek. „Tajny Detektyw” do różnych etniczności odnosił się raczej obojętnie. Tylko teksty o Cyganach z dzisiejszego punktu widzenia są potwornie rasistowskie. Pisze się o nich na przykład tak: „Cechą przeważającą cyganów według [tej miary kryminologów, jak Gross, Wulffen, Stieber i inni] jest: nadzwyczajne lenistwo, żądza użycia, próżność, zmysłowość, bezwstyd, mściwość i okrucieństwo, pociąg do kłamstwa, podstęp, chytrość i nadzwyczajna czołobitność a przytem ciągłe poszukiwanie własnej korzyści. Cyganie nie mają religji a pojęcia o czci, rodzinie i państwie są im zupełnie obce, jak i rozróżnienie między Bogiem a diabłem”.

Pytanie z sali (Jan Topolski): Autorzy tekstów są w większości podpisani inicjałami. Czy udało wam się dowiedzieć, kim byli i co się z nimi później stało?
Jacek: Bardzo mało tekstów jest podpisywanych imieniem i nazwiskiem, ale pisywały czasami osoby znaczne. Na przykład Alicja Bełcikowska opublikowała poruszający artykuł dotyczący fordanserek w warszawskich lokalach, w większości prostytutek. Opisuje te potwornie wymęczone dziewczyny, które, kiedy do sali przybywa transport rumianych starszych panów z towarzystwa, ożywiają się, bo myślą o dziecku, które zostało w domu. Bełcikowska była ważną działaczką kobiecą w międzywojniu, zginęła z mężem rozstrzelana w Palmirach przez Niemców, oboje byli na listach proskrypcyjnych. Wiedziała, że pisze do pisma cieszącego się złą sławą, ale chciała z tym przekazem trafić do szerokich mas.
Charakterystyczne też, że w „Tajnym Detektywie” teksty o społeczności żydowskiej piszą często Żydzi, co wynikało prawdopodobnie ze znajomości jidysz, bo duża część ludzi, z którymi musieli przeprowadzić wywiady, po polsku nie mówiła.
Barbara: Z „Detektywem” współpracowali mniej lub bardziej profesjonalni regionalni korespondenci, którzy nadsyłali wiadomości z różnych stron Rzeczpospolitej. Byli związani bardziej z regionami niż z redakcją „Tajnego Detektywa” i lepiej wiedzieli, co w trawie piszczy. Mamy też reportaże czytelników. „Tajny Detektyw” nieustająco zaprasza ich do współpracy. Oczywiście, nie wszystkie teksty są przyjmowane. Na końcu każdego numeru mamy uroczą rubryczkę dotyczącą korespondencji z czytelnikami, gdzie jest mnóstwo odmów, niektóre niesłychanie urocze: dziękujemy, nie skorzystamy, następnym razem, do widzenia itd. Są tam również porady dotyczące wyboru szkoły detektywistycznej.
Jacek: Pojawia się tam też pan, który chce zostać detektywem i pyta, gdzie może wypożyczyć przebranie, w którym pozostanie niezauważony. Odpowiadają, że powinien spróbować w najbliższym teatrze, a najlepszym strojem będzie dla niego zbroja średniowiecznego rycerza.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).