Marianna walczy o zwyczajność

11 minut czytania

/ Film

Marianna walczy o zwyczajność

Rozmowa z z Karoliną Bielawską

Marianna zawsze była kobietą, tylko urodziła się w innym ciele. Mózgu nie można do niczego dopasować, więc jedyną możliwą drogą jest dostosowanie płci do mózgu  – mówi autorka jednego z najgłośniejszych polskich dokumentów, „Mów mi Marianna”

Jeszcze 3 minuty czytania

BŁAŻEJ HRAPKOWICZ: Skończyłaś reżyserię w Katowicach, masz już na koncie dwa dokumenty – nakręconą wspólnie z Julią Ruszkiewicz „Warszawę do wzięcia” i „Mów mi Marianna”. Czy zdobyte na uczelni umiejętności warsztatowe przekładają się bezpośrednio na twoją pracę, czy też funkcjonujesz na planie raczej intuicyjnie?
KAROLINA BIELAWSKA: Szkoła jest bardzo przydatna, bo można spotkać ludzi o podobnych zainteresowaniach, wymienić się doświadczeniami. Nasi profesorowie są po prostu starszymi kolegami, którzy wprowadzają nas w świat kina. Jeśli więc ktoś ma potrzebę takich spotkań i rozmów, to szkoła jest bardzo pozytywnym doświadczeniem. Dla mnie to przede wszystkim miejsce, gdzie można się nauczyć myślenia. Inaczej się bowiem myśli o filmie z perspektywy obserwatora, a inaczej z punktu widzenia praktyka. Oczywiście nauczyłam się też sporo w kwestii warsztatu, ale spotkania i rozmowy były najważniejsze.

Czyli nie nastąpiło radykalne zderzenie teorii z praktyką? Pytam, bo dokument jest przecież bardzo plastyczną dziedziną sztuki.
Nie uznaję podziału na dokument i fabułę, kręcę po prostu filmy. Oczywiście to jest inna materia, ale w przypadku „Mów mi Marianna” powstał scenariusz, który miał konstrukcję fabularną, z punktami zwrotnymi i ekspozycją bohaterki. Różnica polega na tym, że opowiadam o prawdziwym człowieku, który żyje w naszych czasach. Z tym wiąże się podstawowa trudność pracy dokumentalistów – bierzemy niejako odpowiedzialność za drugiego człowieka.

Piotr Stasik powiedział mi kiedyś, że reżyserię czuje tak naprawdę w montażu, bo wtedy buduje świat z kawałków rzeczywistości, które wcześniej zarejestrował. W twoich filmach, jak rozumiem, konstrukcja następuje wcześniej, już na etapie scenariusza.
Tak, myśląc o projekcie, mam w głowie taki życzeniowy scenariusz, ale później oczywiście rzeczywistość go weryfikuje. Podczas realizacji też nie kręcę wszystkiego, co popadnie – wiem, co mnie interesuje, wiem, jakich scen potrzebuję i w jakim kierunku zmierzam. I nagle, jak to w dokumencie, pojawiają się okoliczności, które wywracają wszystko do góry nogami – rzeczywistość zaczyna pisać zupełnie inny scenariusz i trzeba za tym podążać.

Karolina BielawskaKarolina BielawskaNa etapie scenariusza masz więc nie tylko bohaterkę, ale również temat, a przynajmniej zarys tematu.
Tak, kiedy przystępowałam do pracy nad „Mów mi Marianna”, wiedziałam, że nie chcę zrobić filmu o korekcie płci. To tylko pretekst do opowiedzenia historii o człowieku i jego potrzebie bliskości i akceptacji. Chciałam pokazać, dlaczego Marianna przez tyle lat ukrywała, kim naprawdę jest. Wiedziałam, że jej walka jest w istocie walką o zwyczajność, więc miałam świadomość, że będę potrzebowała scen, które pokażą ją wśród „normalnego” społeczeństwa. Uznałam, że musimy zobaczyć, jak Marianna funkcjonuje w szpitalu czy w pracy.

Dokumentalistów i dokumentalistki pyta się często o kwestię ingerencji w rzeczywistość. Większość twierdzi, że już sama obecność kamery oznacza ingerencję.
Nie poprawiam, nie ulepszam i nie zmieniam rzeczywistości, bo zawsze się okazuje, że jest ona ciekawsza, niż mogłam przypuszczać. „Warszawa do wzięcia” miała być o stawaniu się, czyli spełnianiu swoich planów i marzeń, a okazało się, że robimy film o niemożności, o tym, że nie potrafimy osiągać zamierzonych celów, a nasze życie nie zależy do końca od nas samych. Na początku byłyśmy z Julią Ruszkiewicz przerażone takim obrotem spraw. W przypadku „Mów mi Marianna” też musiałam zweryfikować swoje plany i nie byłam pewna, czy będę w stanie dokończyć film. Ale rzeczywistość przeniosła tę historię w zupełnie inny wymiar, dużo ważniejszy, film stał się opowieścią o poczuciu własnej tożsamości, o tym, co to znaczy żyć w zgodzie z własnym „ja”.

Karolina Bielawska

Absolwentka Wydziału Radia i Telewizji UŚ w Katowicach i Szkoły Wajdy. Razem z Julią Ruszkiewicz nakręciła głośną „Warszawę do wzięcia”. Jej najnowszy film, „Mów mi Marianna”,  zdobył Złoty Róg dla najlepszego filmu dokumentalnego na Krakowskim Festiwalu Filmowym.
W uzasadnieniu jurorzy napisali:
„Fakt, że film powstał właśnie teraz dodaje otuchy. Przekonująca koncepcja kinematograficzna sprawia, że trudne doświadczenia są zrozumiałe w intymnym i uniwersalnym wymiarze. Ukazanie bohaterki na drodze ku zmianie płci w kulturze określonej dualistycznym myśleniem i jej przemiany z głowy rodziny w samodzielną i dumną kobietę rzuca analityczne światło na nasze społeczeństwo i odkrywa niezwykłą siłę wewnętrzną bohaterki".

Kwestia tożsamości jest obecna w filmie na kilku poziomach. Marianna pyta w pewnym momencie matkę, dlaczego ta wciąż zwraca się do niej w rodzaju męskim. Poza tym toczy się proces sądowy. Ostojami naszej tożsamości okazują się prawo i język.
Tak, bo to wszystko składa się na tożsamość – czyli to, kim jesteśmy, kim się czujemy, jak się do nas ludzie zwracają. Marianna zawsze była kobietą, tylko urodziła się w innym ciele. Mózgu nie można do niczego dopasować, więc jedyną możliwą drogą jest dostosowanie płci do mózgu.

Nie ukrywasz, że stałaś się właściwie koleżanką Marianny. Miałaś wątpliwości z tym związane – artystyczne lub etyczne?
Czasami czuję się jak pasożyt. Nawet ostatnio jakaś pani na Facebooku napisała w odniesieniu do mnie: „ja kurwa nienawidzę takich artystów, bo to żadni artyści tylko pasożyty”. Kiedy życie Marianny było zagrożone, film schodził na dalszy plan, ale po dwóch tygodniach, gdy jej stan był stabilny, musiałam podjąć decyzję, co dalej z filmem. Najtrudniejsze jest jednak wzięcie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Bardzo się bałam, jak ten film zostanie odebrany, ponieważ wiedziałam, jak ważna dla Marianny jest akceptacja. Bałam się, że ją skrzywdzę, ale zdecydowałam się opowiedzieć tę historię i tego się trzymałam.

Wątpliwości pozwala ci pokonać przekonanie, że mówisz o czymś ważnym?
Tak, a ten film był dla mnie ważny nie tylko ze względu na to, że polubiłam Mariannę, ale także z powodu mojej niezgody na rzeczywistość. Miałam silne poczucie, że tak nie może być,  że to jest niesprawiedliwe. Obserwowałam, jak Marianna musi udowadniać, że jest normalnym człowiekiem godnym szacunku i że walczy tylko i wyłącznie o to, żeby być sobą. Robiąc ten film, na każdym kroku spotykałyśmy się z niechęcią. To budziło mój głęboki sprzeciw.



Mówisz, że spotkałyście się z wieloma negatywnymi reakcjami, ale akurat lekarze, o których wspomniałaś, wykazują się w filmie zrozumieniem i akceptacją.
Jesteśmy społeczeństwem pełnym sprzeczności. Z jednej strony szef ochrony metra mówi, że Marianna szkodzi wizerunkowi firmy, a z drugiej strony koledzy z pracy, którzy znają Mariannę, świadczą na jej korzyść w sądzie. Jesteśmy krajem, gdzie pojęcie gender jest utożsamiane ze złem wcielonym, a jednocześnie „Mów mi Marianna” wygrywa nagrodę publiczności w Krakowie, Ińsku, Warszawie i Wrześni, w parlamencie zasiadała Anna Grodzka, a prezydentem Słupska został Robert Biedroń.

Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że Marianna jest pierwszą bohaterką twojego filmu, której spodobał się efekt końcowy.
Tak, i dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, dlaczego tak jest – ona zobaczyła w filmie kobietę.

Mówiłaś, że nie starasz się zmieniać rzeczywistości, ale zdecydowałaś się też na sceny, w których Jowita Budnik i Mariusz Bonaszewski odgrywają wspomnienia Marianny.
Chciałam zrobić fabułę bez aktorów, czyli film dokumentalny, który miałby konstrukcję fabularną – bez gadających głów, bo uważam, że jest to po prostu nudne. Pragnęłam też opowiedzieć o przeszłości Marianny, bo jej życie to przecież nie tylko teraźniejszość i kwestia korekty płci. Ważne było dla mnie, żeby podkreślić, że Marianna żyła w kochającej się rodzinie, przez 25 lat miała żonę, z którą wychowywała dwójkę dzieci.

Chciałaś zatem podkreślić wagę i dramat jej decyzji?
Tak. Marianna musiała dokonać dramatycznego wyboru pomiędzy własną tożsamością a tym, co jest dla niej najcenniejsze – swoją rodziną. Zależało mi na tym, żeby pokazać, że to nie jest jakieś dziwactwo, ale coś, co może się przydarzyć każdemu. Paradoksalnie, uważałam, że wykorzystując środki teatralne, uda mi się to opowiedzieć w prawdziwy, a zarazem filmowy sposób. Poza tym nie czułabym się komfortowo, gdyby Marianna miała odpowiadać na moje pytania prosto do kamery. I tak przecież wiemy, że mówi o sobie, ale nie bezpośrednio. To dużo ciekawsze formalnie rozwiązanie.

Karolina Bielawska„Mów mi Marianna”, reż. Karolina Bielawska.
Polska 2015, w kinach od  29 stycznia 2016
Jowita Budnik i Mariusz Bonaszewski nieustannie dopytują o szczegóły dramatu Marianny. To ciągły proces, a nie dążenie do skończonej formy.
Na tym właśnie mi zależało. Widz jest w tej samej pozycji, co aktorzy, którzy mają to odegrać i chcą się dowiedzieć jak najwięcej. Kim jest Marianna? Co jej się przydarzyło? Dla Marianny to coś w rodzaju oczyszczającej psychodramy, w której możemy uczestniczyć jako widzowie. Na planie wydarzyło się zresztą coś, co pokazuje siłę dokumentu. Marianna mówi o sobie w tych wszystkich scenach teatralnych w trzeciej osobie: „on”. Ja tego nie wymyśliłam. Historia dotyczy Wojtka i Kasi, czyli Marianny w męskim ciele i jej byłej żony, ale Marianna na początku mówiła o Wojtku w formie żeńskiej. W pewnym momencie powiedziała jednak „on”. Uznałam, że to świetnie pokazuje, jak bardzo cała sytuacja jest skomplikowana i wywrócona do góry nogami, więc zdecydowałam się zachować tę formę.

Podkreślając, jak trudna była decyzja Marianny, zmniejszasz też być może ryzyko, że bohaterka zostanie fałszywie odebrana jako egoistka o dziwacznych fanaberiach.
Oczywiście. Marianna swoją decyzją skrzywdziła wszystkich i ona doskonale sobie z tego zdaje sprawę, ale uważam, że w tej historii nie ma ofiary i kata – jest problem, z którym muszą się zmierzyć obie strony. Marianna przecież zawsze wiedziała, kim jest, ale chciała mieć normalne życie, normalną rodzinę i zdecydowała, że będzie oszukiwać wszystkich wokół, ponieważ będzie dzięki temu akceptowana, a z czasem zapomni o swojej prawdziwej tożsamości. Okazało się, że to niemożliwe – po 25 latach, kiedy wypełniła wszystkie role społeczne, znowu musiała zdecydować, co dalej. I mówi, że stanęła przed wyborem: samobójstwo albo życie w zgodzie ze swoją tożsamością. Wybrała to drugie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.