Papierosy marki Smart Export

13 minut czytania

/ Sztuka

Papierosy marki Smart Export

Rozmowa z VALIE EXPORT

Głęboko i intensywnie patrzyliśmy sobie w oczy, a w tym samym czasie odbywała się projekcja „dotykowego filmu”. Miałam nałożone na siebie pudło z otworem na piersi, ludzie mogli wkładać ręce do tego pudła i patrząc na mnie, równocześnie moich piersi dotykać – w lubelskim Labiryncie trwa monograficzna wystawa artystki

Jeszcze 3 minuty czytania

MARTA CZYŻ: Urodziłaś się w Linzu, studiowałaś projektowanie tkaniny, szłaś klasyczną drogą edukacji. Interesuje mnie przełomowy moment twojego wyrwania się z tradycyjnego myślenia o sztuce, moment buntu. Kiedy to sie stało?
VALIE EXPORT: Bunt to jest bardzo ostre słowo. Skończyłam szkołę artystyczną o profilu tekstylnym, potem studiowałam w Wyższej Szkole Projektowania Tkaniny na Wydziale Dizajnu w Wiedniu, malowałam, ale nigdy nie zamierzałam zajmować się projektowaniem i aranżacją. Tak się po prostu złożyło. W latach 50. robiłam pierwsze fotografie, zdjęcia Linzu, które przesłałam do żurnala mody. Kolejne etapy następowały łagodnie. 

Ale moment, kiedy pojawia się VALIE EXPORT, jest rodzajem buntu, momentem obrania zupełnie nowej ścieżki, którą kontynuujesz do dziś.
Faktycznie, ten moment to był pewien skok. Nie chciałam nosić nazwiska mojego ojca bądź mojego męża, chciałam mieć własne. Uważam, iż każdy ma prawo do własnego imienia. Zdecydowałam, że wezmę EXPORT jako imię, aby podkreślić moje zaangażowanie w eksportowanie na zewnątrz myśli i pomysłów. Chciałam pokazać, że wychodzę poza siebie, że chcę przekazywać moje idee. W tym czasie paliłam papierosy marki Smart Export. Pewnej nocy pomyślałam sobie, to jest ten pierwszy przedmiot, pierwszy manifest, który wykonam – eksportowy. Na paczce był napis Smart Export, a pomiędzy tymi słowami logo w kształcie kuli ziemskiej. Słowo „smart” zastąpiłam napisem VALIE, a na kulę ziemską nakleiłam swój portret.

Twoje nazwisko wymienia się jednym tchem z nazwiskami akcjonistów wiedeńskich. Jak wyglądały wasze relacje?
Przede wszystkim miały charakter towarzyski. Bardzo często się spotykaliśmy, zarówno akcjoniści, jak i inni artyści z Wiednia. Mieliśmy swoje ulubione lokale. Dużo wtedy rozmawialiśmy, wymienialiśmy się poglądami, opiniami. Każdy z nas pracował w obszarze odrębnych tendencji artystycznych, każdy robił coś innego. W tym czasie robiłam akcje, ale to pojęcie „akcja” nie wychodziło od akcjonizmu wiedeńskiego. Ja jednak bardziej inspirowałam się działaniami artystów ze Stanów Zjednoczonych: Laurence'em Weinerem, Trishą Brown czy Yvonne Rainer. Natomiast nigdy nie współpracowałam z akcjonistami, nic razem nie tworzyliśmy, ani z grupą ani z pojedynczą osobą. Łączyło nas to, że wspólnie opieraliśmy się istniejącym normom. 

VALIE EXPORT

ur. 1940 r. w austriackim Linzu. Prawdziwe imię i nazwisko: Waltraud Höllinger. Artystka zaliczana do nurtu feminizmu akcjonistycznego. Jej pierwsze prace powstały w latach 60. na fali przemian w kulturze zwróconych przeciw elitarnemu pojmowaniu sztuki. Była pionierką w wykorzystaniu medium kobiecego/własnego ciała do licznych akcji przekraczających granice tabu, dotykających tematu agresji, zniewolenia oraz bólu. Jej prace były komentarzem do wizerunku ciała w kulturze, zwróceniem uwagi na obszary wykluczenia, sytuację kobiet. Eksperymentowała też z mediami, tworząc prace z obszaru expanded cinema. Dwukrotnie reprezentowała Austrię na Biennale w Wenecji. Nauczycielka akademicka. Mieszka i pracuje w Wiedniu.

Griselda Pollock pisała w książce „Feminism and Modernism”, że dzieło można zdefiniować jako feministyczne w zależności od tego, jak ono oddziałuje, czego się domaga od widzów i jaki scenariusz im proponuje. W jaki sposób budowałaś relację z widzami, jak oni odbierali twoje pierwsze prace, jakie były wtedy twoje odczucia?
To były czasy happeningów i Fluxusu, który angażował publiczność. Ja dawałam wyraz tym nowym formom włączania publiczności do sztuki w akcjach i performansach, które często nie miały nic wspólnego z feminizmem – chociażby w tych wykorzystujących expanded cinema. Na przykład w realizacji „Ping Pong” mamy ekran, na którym wyświetla się punkt, publiczność otrzymuje rakietę tenisową i ma za zadanie grać z ekranem. Ekran nie pokazuje filmu, tylko właśnie ten jeden punkt. W innych działaniach publiczność musiała na ekranie malować. W takich akcjach widz stawał się aktorem, przejmował aktywną rolę i dzięki temu powstawało dzieło sztuki. To zaczęło się już w op-arcie, kiedy oglądający musieli się poruszać po to, by dzieło się poruszyło i mogło zostać w pełni odczytane. Inną sprawą były akcje, w których głównym medium było moje ciało. Chciałam mówić o pewnych sprawach, ograniczeniach, z jakimi my, kobiety, borykałyśmy się w społeczeństwie.

Jak w pracy „Tapp und Tastkino” reagowałaś na kontakt z publicznością?
Był to bardzo silny kontakt wzrokowy. Fascynujący, karmiłam się nim. Z poszczególnymi osobami głęboko i intensywnie patrzyliśmy sobie w oczy, a w tym samym czasie odbywała się projekcja „dotykowego filmu” (Tastfilm). Miałam nałożone na siebie pudło z otworem na piersi z przodu, ludzie mogli wkładać ręce do tego pudła i patrząc na mnie, równocześnie dotykać moich piersi. Spojrzenie, tak potrzebne w przypadku kina, wyrażało się w bezpośrednim kontakcie. 

To jedna z najbardziej rozpoznawalnych twoich prac.
Pewnie każdy artysta ma takie dzieło, o którym potem przez dziesięciolecia się dyskutuje. Natomiast dla mnie to było przede wszystkim moje kino. Mała sala kinowa, z którą wyszłam do publiczności, a ekranem była moja naga pierś, którą można było oglądać i dotykać. Chciałam stworzyć nową formę kina. Wiesz, że w tamtych czasach (1968 r.) w Austrii pominięto ją milczeniem? Pojawiła się jakaś wzmianka w jednej gazecie. 

tapp„Tapp und Tastkino”, 1968 

A jak pracowałaś nad inną, bardzo znaną akcją „Action Pants: Genital Panic”?
To był performans typu expanded cinema. Akcja odbyła się tylko jeden raz podczas pokazu filmów eksperymentalnych w Monachium. A właściwie dwukrotnie, na początku i na końcu tamtego wieczoru. Expanded cinema oznaczało, że to ja pokazywałam i równocześnie to ja byłam rzeczywistością, w przeciwieństwie do tego, co wyświetlało się na ekranie. Tą rzeczywistością był trójkątny wycinek łona widoczny przez dziurę zrobioną w spodniach. Mijałam rzędy wypełnione ludźmi z tym trójkątnym wycięciem, z tyłu padało światło projektora, sala była przyciemniona, z przodu był biały ekran. Nie mówiłam wiele. Tłumaczyłam tylko, że to, co zwykle mogą widzieć na ekranie, widzą tym razem na jawie.

Jaka była reakcja publiczności?
Podnosili się z miejsc, czuło się niepokój. W kinie, na jakimś filmie z Sophią Loren, można podejść do ekranu i dotknąć go, ale kto wstanie i dotknie realną osobę?

Zrealizowałaś również serię plakatów, na których siedzisz lub stoisz ubrana w swoje action pants z natapirowanymi włosami, bez butów, a w jednym przypadku w czarnych szpilkach z bronią w ręku.
Tym razem moim zamiarem było już nie expanded cinema, ale zrealizowanie akcji w formie fotografii. Teraz miałam na sobie action pants i wszystko zyskało o wiele bardziej agresywną formę. Naga noga czy szpilki stały się fetyszem. No, i to wojownicze uczesanie.

ffff„Action Pants: Genital Panic”, 1968Oraz trzymana przez ciebie broń.
Broń wyraża agresję, trzymałam ją, aby zademonstrować moją siłę, moją władzę, choć zwykle jest ona atrybutem mężczyzn.

Jak takie prace, które są życiem, doświadczeniem, pokazywać w muzeum?  
Na początku nie wystawiałam dzieł w muzeach, miałam do nich dystans. Zresztą nikt mnie do nich w latach 60. i 70. nie zapraszał. Moja sztuka działa się w przestrzeni publicznej, a w muzeum stawałaby się dostępna tylko dla tych, którzy kupią bilet i tylko w określonych godzinach, na określonych zasadach. Poza tym muzea są często administrowane przez państwo, z którym się nie zgadzałam.
Dopiero pod koniec lat 70. doszło do mojej pierwszej wystawy. Nastąpiły wtedy zmiany na stanowiskach dyrektorów i nowe władze zaczęły dostrzegać sztukę współczesną. Przeznaczano dla niej odrębne pomieszczenia, zaczęto praktykować inny od tradycyjnego sposób prezentacji. Zasługiwało to na – przynajmniej częściową – aprobatę. Na przełomie lat 80. i 90. wielu artystów stawiało sobie pytanie, dlaczego mają przekazywać dzieła do muzeów, skoro z nimi walczą? Przekazywanie dzieł sztuki nowoczesnej można było zatem uznać za wyraz kapitulacji dotychczasowych buntowników: „A jednak przyszliście!”. Brałam więc zawsze pod uwagę to, do jakiego muzeum, względnie do jakich zbiorów sprzedane zostaną moje dzieła, obok dzieł jakich artystów będą prezentowane. To kwestia decydująca dla recepcji pracy. Choć oczywiście, z drugiej strony, miałam pragnienie, aby taka recepcja w ogóle nastąpiła.

Valie ExportVALIE EXPORT – SMART EXPORTNa czym dziś skupiasz się najbardziej? Na tekstach, sztuce, nauczaniu?
Wszystko się wzajemnie przenika, to jasne. Lecz moim najważniejszym artystycznym zamiarem cały czas jest tworzenie nowych dzieł. Już nie nauczam, ale czasem organizuję warsztaty lub uczestniczę w plenerach. Ze studentami spotykam się chętnie i z przyjemnością, planuję zorganizować z nimi warsztaty na Uniwersytecie Technicznym w Wiedniu. 

Jakiego przedmiotu uczyłaś?
Przeważnie były to media.

Jak ci się pracuje ze studentami?
Bardzo dobrze, chętnie to robię. Wykładałam przez długi czas w USA, także w Niemczech, w Berlinie i Kolonii, piastowałam stanowiska profesorskie również w innych miejscach. Studenci mają całkiem inne podejście do wielu spraw. Jako nauczycielka prezentuję im różne rzeczy i wyjaśniam, pomagam w rozpoznawaniu dzieła artystycznego, uczę obszernego wypowiadania się o własnych pracach – wypełniam rolę osoby pośredniczącej pomiędzy sztuką i odbiorcą. Mam talent takiego przenikania do wnętrza studenta czy studentki. Zauważają dzięki mnie, co w nich siedzi, i uczą się to wydobywać na zewnątrz. Przede wszystkim należy eksperymentować, po to istnieją szkoły wyższe. Na przykład przedstawiać jakąś ideę w dziesięciu wariantach.

Dużo piszesz.
Teksty poświęcam przede wszystmi swoim dziełom. Język jest dla mnie bardzo ważnym medium. Na Biennale w Wenecji w 2007 roku zrobiłam performans składający się z filmów ukazujących gardło od środka. Gardło wypowiadało różne wyrażenia. Ta szpara w środku, odpowiedzialna za artykułowanie wyrazów, otwiera się i zamyka, dzięki czemu powietrze przechodzi do ust i przez wszystkie organy. Tak od strony biologicznej powstaje nasz język. Wszyscy tutaj mówimy różnymi językami. Mówimy, ale nie widzimy tego mówienia. Chciałam pokazać, gdzie w naszym ciele powstaje tekst.

Czy zauważasz dzisiaj ruchy artystyczne, które poruszają aktualne problemy kobiet?
Jak najbardziej. Nie mam pod ręką żadnego pasującego nazwiska, ale prace młodych artystów zwracają się na przykład ku innym kulturom, np. islamowi, o wiele częściej niż kiedyś. Niestety czasami nie są zbyt dobre – sztuka wymaga niezwykle subtelnego obchodzenia się z przedmiotem, o którym traktuje. Wartość tych dzieł bywa wątpliwa, brakuje mi w nich siły, wyzwania, prowokacji.

Widok wystawy w Labiryncie / fot. W. Pacewicz
 

Sztuka jest w stanie zmienić świat, społeczeństwo?
Jestem co do tego przekonana. Sztuka musi skierować swoją uwagę na przykład na rolę, jaką kobieta pełni w różnych kulturach. Jesteśmy konfrontowani z wielkimi różnicami kulturowymi, jesteśmy nimi zdominowani. Nie uda nam się wyrugować zjawiska wojny, to jasne, ale można ludzi na pewne rzeczy wyczulać i mieć nadzieję, że to zmieni politykę społeczną. 

VALIE EXPORT, „Tatuowane lata”

Kuratorka: Brigitte Huck, Galeria Labirynt, Lublin, do 30 kwietnia 2016 r.

Na ile zmieniły się problemy kobiet w społeczeństwie? Jeszcze 20–40 lat temu pewne sprawy były niezauważane, trzeba było o nich mówić głośno, robić prace, wykonywać wiele niewygodnych dla władzy gestów, ale dzięki temu są dziś obecne w publicznym dyskursie. 
Nadal problemem jest między innymi nierówność. Kobietom płaci się mniej za tę samą pracę, muszą pracować dużo ciężej, ażeby wyrównać stawkę. Takich sytuacji mogę wymienić cały katalog. Chciałabym, żeby kobiety miały takie same szanse na karierę i rozwój. Jeżeli chcą z czegoś zrezygnować, to oczywiście mogą, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której muszą to robić. To się tyczy również kobiet w sztuce. Czytałam ostatnio, że podczas aukcji artystki dostają dużo mniejszy procent od sprzedaży niż mężczyźni, pierwsze nazwisko kobiety w rankingu najdroższych dzieł pojawia się dopiero na 6. czy 7. miejscu. Przecież nie można założyć, że kobiety są gorsze artystycznie niż mężczyźni, a jednak z automatu tak się je traktuje. W tej kwestii niewiele się zmieniło, mimo że mówi się o tym od dziesięcioleci.