Pompidou w Warszawie

Pompidou w Warszawie

Rozmowa z Piotrem Gruszczyńskim

„Obserwując to, co dzieje się w Polsce, widzimy wyraźnie, jak pewne obszary zostały zaniedbane. Teatry czy instytucje kultury są za to częściowo odpowiedzialne” – mówi dramaturg Nowego Teatru przy okazji otwarcia nowej siedziby

Jeszcze 3 minuty czytania

AREK GRUSZCZYŃSKI: Było trudno?
PIOTR GRUSZCZYŃSKI: Gdyby ktoś nam powiedział, że budowa Nowego Teatru potrwa osiem lat, to pewnie porzucilibyśmy nasz zamiar od razu. Niewiedza okazała się nie tylko zbawienna, ale i bardzo twórcza.

W gazetach w 2008 roku pisano, że „hala z salą teatralną ma być gotowa na początku 2011 roku, natomiast całość inwestycji ma zostać ukończona w roku 2012”.
Ulegliśmy czarowi hali Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. Wydawało nam się, że jej remont będzie szybki i prosty. Przecież premiera „(A)pollonii” miała się w niej odbyć! Krzysztofa Warlikowskiego bardzo zainspirował garaż, który przetrwał wojnę i był świadkiem zniszczenia miasta. Chciał zaprosić do niego widzów na koncert i porozmawiać o sprawach, które nie zostały w odpowiednim czasie przedyskutowane. Taka była pierwotna idea „(A)pollonii”. Ostatecznie to osiem lat było wspaniałe i ciekawe. Zdobywaliśmy pieniądze, budowaliśmy zespół, pracowaliśmy nad spektaklami.

Wychodziliście też w przestrzeń publiczną, organizowaliście wydarzenia sąsiedzkie, wystawy, koncerty czy projekty interdyscyplinarne. Oswajaliście stan instytucji bez siedziby czy walczyliście o przetrwanie?
Powiedzieliśmy sobie, że skoro nie mamy siedziby, a jesteśmy teatrem miejskim, to naturalnym terytorium dla naszej pracy jest cała Warszawa. Od początku było wiadomo, że to nowe miejsce nie będzie regularnym teatrem repertuarowym. Miało łączyć różne dyscypliny sztuki – taki był pomysł Warlikowskiego. Jako młody chłopak wyjechał do Francji, gdzie zawsze mógł znaleźć schronienie w Centrum Pompidou. I właśnie do niego porównywał rodzący się Nowy Teatr.

Warlikowski mówił w 2008 roku, że „nie musimy naśladować struktur teatrów instytucjonalnych”.
To prawda. Warszawa ma 18 teatrów publicznych. W interesie wszystkich jest to, żeby się między sobą różniły.

Czym się różnicie od innych? Macie zespół aktorski, administrację, hierarchię, dyrektorów, kierowników działów, kasę biletową, normalną stronę internetową.
Jesteśmy teatrem miejskim, instytucją publiczną i podlegamy ustawom i regulacjom, które determinują sposób naszego działania. Poza tym, żeby profesjonalnie działać, musieliśmy stworzyć określoną strukturę. Większość teatrów opiera swój repertuar na własnych produkcjach. My robimy inaczej. Chcemy być miejscem, które produkuje i prezentuje. W taki sposób jest podzielony budżet. Poza tym nie ograniczamy się do teatru.

Piotr Gruszczyński

Urodził się w 1965 roku w Rawiczu. W 1989 ukończył teatrologię na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisał recenzje teatralne dla takich pism jak: „Tygodnik Powszechny”, „Res Publika Nowa”, „Dialog”. Współpracował z Programem II Polskiego Radia oraz festiwalem teatralnym „Dialog” we Wrocławiu. W 2003 roku wydał zbiór esejów i wywiadów „Ojcobójcy. Młodsi zdolniejsi w teatrze polskim”. Za tę książkę otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Nike. W latach 2005–2008 był kierownikiem dramaturgicznym TR Warszawa. W roku 2007 ukazał się zbiór jego rozmów z Krzysztofem Warlikowskim „Szekspir i uzurpator”. Współpracował jako dramaturg z Mariuszem Trelińskim przy realizacji jego oper. Od 2008 roku jest dramaturgiem Nowego Teatru w Warszawie. Pracował z Krzysztofem Warlikowskim przy adaptacji tekstów, m.in. „(A)pollonii”, „Końca”, „Opowieści afrykańskich” i „Francuzów”. Jest wykładowcą Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza i Uniwersytetu SWPS.

To tyle różnic?
Chyba tak. Są teatry, które działają w podobny sposób – TR Warszawa czy Teatr Powszechny.

W podobny, czyli jaki?
Starają się, żeby teatr był nie tylko teatrem, ale miejscem, w którym łączy się myślenie z działalnością artystyczną. Komentuje się to, co się pokazuje. Spektakle obudowuje się wieloma dodatkowymi wydarzeniami. Do tego chcemy dołączyć artystów i ich spektakle, z którymi łączy nas pokrewieństwo gustu i myśli. Staramy się też zdemokratyzować dostęp do naszego teatru.

Na wszystkie wydarzenia będzie bezpłatny wstęp?
Nie na wszystkie, ale na wiele z nich. Staramy się też, żeby bilety były tanie. Nowy Teatr to miejsce bez barier. Będzie można do niego dosyć łatwo wejść, zaplątać się tu nawet przypadkiem. Chcemy też oddać mieszkańcom dzielnicy plac wokół teatru. Nie będzie szlabanu, bramy czy portiera. Mieszkańcy będą mogli grać na placu w szachy, jeździć na desce. Jesteśmy ciekawi, co będą tu robić.

A co z barierami symbolicznymi?
Co masz na myśli?

Kojarzycie się jednoznacznie z wyższą klasą średnią i drogimi biletami. Nie każdy do was wejdzie. Wątpię, żeby wasza kawiarnia była tania, a książki w „Czułym Barbarzyńcy” wypożyczane ludziom za darmo.
Cen książek nie zmienimy. Ale pozwolimy je na miejscu czytać. Powrócimy do „Krwioobiegu książek”, czyli wymiany literatury. Staramy się, żeby kawiarnia i bar był miejscami przystępnymi cenowo. Jeżeli zaś chodzi o ceny biletów, to nie mamy najdroższych biletów w mieście. Sprzedajemy bilety ulgowe i wejściówki. Najdroższe bilety na pięciogodzinny spektakl Krzysztofa Warlikowskiego kosztują sto złotych. Podkreślam: najdroższe!

Co z sąsiadami? Podobno przeprowadziliście ankiety, z których wynikało, że mieszkańcy Mokotowa chcą za dużo. Jak chcecie się z nimi kontaktować, spotykać, zdobywać ich uwagę?
Część działań będzie adresowana przede wszystkim do nich.

Znacie się już?
Tak, urządzaliśmy kilka razy przed remontem pikniki.

I bardzo drogi targ.
Który nam się nie udał. Nie wiedzieliśmy, że będzie taki drogi. Ciągle się uczymy. Niebawem zaczniemy współdziałać z Kooperatywą Dobrze i na pewno będzie lepiej. Wracają też działania edukacyjne, Dzień Dziecka i potańcówka. W programie otwarcia jest na przykład darmowy koncert Marcina Maseckiego z orkiestrą dętą ze Słupcy.

Po co instytucja publiczna ma dbać o dobre relacje z sąsiadami? Jesteście teatrem, który spokojnie zgromadzi publiczność na wszystkie spektakle i koncerty. Taka moda?
Nie wiem, czy to moda. Instytucja kultury jest odpowiedzialna za edukację. A obserwując to, co teraz dzieje się w Polsce, widzimy wyraźnie, jak pewne obszary zostały zaniedbane. Teatry czy instytucje kultury są za to częściowo odpowiedzialne. Albo byliśmy zbyt elitarni, albo byliśmy cyniczni i napychaliśmy sobie kieszenie, grając głupie komedie. Różnie w różnych miejscach te zaniedbania się rysują.

A wy nie byliście zbyt elitarni?
Taką mamy opinię. Jednak kilka lat pracy w cyrkowym taborze elitarności nie zbudowało. Zobacz, że media chętnie i z łatwością pozbyły się działów kultury. Kiedyś w „Polityce” Konstanty Puzyna drukował 10-stonicowe recenzje, a Roman Pawłowski w „Gazecie Wyborczej” relacjonował większość premier teatralnych. To działało. Teraz to w pismach prawicowych mamy wielkie działy kultury i gigantyczne recenzje. A my co robimy? 

Myślisz, że kiedy działy kultury w pismach liberalnych były rozbudowane, to poziom czytelnictwa był większy? Sprzedawano więcej biletów do teatrów i galerii sztuki? Świadomość społeczna była większa i nie głosowaliśmy na populistów?
To były czasy, kiedy funkcjonowała inteligencja.

Która zajmowała się pouczaniem i pokazywaniem, co polskie społeczeństwo robi źle.
Mówiąc w ten sposób, można zanegować instytucję szkoły, która jest bez sensu, bo uczą w niej jajogłowi, pouczający nauczyciele. A przecież są też nauczyciele, którzy naprawdę uczą, a nie pouczają. Nikt nie może wziąć odpowiedzialności za cały świat, w Nowym Teatrze będziemy się starali wychowywać dobrych widzów, otwartych i poszukujących.

W jaki sposób?
Będziemy pokazywali dobrą sztukę, będziemy ją objaśniać, zapraszać do działań, w których będzie można samemu próbować swoich sił. Wierzę w to, że każdy człowiek jest twórczy. Chcemy pokazać, że wszyscy mogą być częścią Nowego Teatru.

Co z otwartością na inne poglądy?
Chcemy być miejscem dyskusji. Marta Górnicka pracuje właśnie nad „Konstytucją na chór Polaków”. To nasz komentarz do sytuacji politycznej i kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Na początku chcieliśmy, żeby nasi aktorzy czytali konstytucję. Jednak konstytucja jako tekst dramatyczny jest słaba. Nie zawiera podstawowej konstrukcji, czyli konfliktu. Ostatecznie Górnicka zaczęła zbierać 60 ochotników do swojej akcji. Zwracała się do wielu organizacji i ludzi o różnych poglądach. Niestety odmawiają nam zarówno prawica, jak i lewica. Nie chcą się konfrontować i występować. My się tego nie boimy. Uważamy, że każdy teatr musi mieć światopogląd. Inaczej staje się przedsiębiorstwem rozrywkowym.

Jaki wy macie światopogląd?
Chcemy dopuszczać do głosu ludzi, którzy tego głosu nie mają. Znasz Teatr 21, prawda? Justyna Sobczyk dała głos grupie ludzi z zespołem Downa. Uczyniła z nich 100-procentowych artystów. Nie ma w tym krzty protekcjonalności.

Prawica mówi od lat, że III RP wykluczyła z głównego dyskursu katolików i ofiary transformacji. Oni też znajdą miejsce w Nowym Teatrze?
To zależy od tego, co te grupy nam zaproponują. Mszy im nie zorganizujemy. Jesteśmy świecką instytucją, ale nie boimy się podejmować działań związanych z religią. Michał Zadara niebawem zacznie czytania Biblii. Nie będziemy się modlić, tylko czytać Biblię, starać się zrozumieć jej treść i to, co z niej dla nas wynika. Zresztą, czy naprawdę wierzysz w to, że katolicy są w Polsce pozbawieni głosu?!

Jak chcecie opowiadać o nowej polityczności? Po latach 90., kiedy zarówno sztuki wizualne, jak i teatr, realizowały program sztuki krytycznej czy zaangażowanej społecznie, artyści starają się szukać nowego wymiaru swoich działań. Kiedyś ważne było ciało wykluczonego – nienormatywne, nieheteroseksualne, kobiece itd. A teraz?
To, co nazywam nową politycznością, to powrót do kategorii polityki jako konstruowania modelu życia mającego na celu dobro wspólne, w którym biorą udział obywatele, które nie jest gorszącą walką partii. Boję się nacjonalizmu, pogłębienia konfliktów, całkowitego załamania dialogu, wojny. Że stracimy to, co udało nam się zbudować. Boję się, że wrócimy do teatru aluzji i widowni teatralnej jako sekty reagującej na łatwe grepsy. Krótko po wyborach oglądałem „Króla Ubu” Jana Klaty. Natychmiast wszystko było wiadomo. Widownia cudownie odczytała, kto jest kim. Ubaw był po pachy. Tylko to jest bez sensu. Szkoda, żebyśmy zeszli do poziomu zero-jedynkowego, bo już udawało nam się myśleć od zera do pięciu.

Nowy mógłby istnieć bez Warlikowskiego? Czy mógłby powstać bez niego nowy teatr w Warszawie?
Nie. Ten teatr został stworzony dla konkretnego artysty. Ważna była też determinacja Krzysztofa i dziwny rodzaj cierpliwości. Na co dzień szybko się irytuje, jeżeli coś nie dzieje się natychmiast. W wypadku budowy teatru wykazał się niezwykłą cierpliwością.

A nie boicie się budować instytucji wokół jednej osoby?
Krzysztof jest wspaniałym artystą skupiającym wokół siebie silne indywidualności. To miejsce powstaje w nieustającym dialogu i to jest w nim piękne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.