Zmęczone miasto duchów
„Epokowy projekt”, reż. Carlos Quintela

5 minut czytania

/ Film

Zmęczone miasto duchów

Jakub Socha

„Epokowy projekt” jest bezkompromisową i inteligentną krytyką dyktatury Castro, sięgającą głębiej niż medialny przekaz

Jeszcze 1 minuta czytania

Niski pokój z widokiem na reaktor. W nim trójkąt – najbardziej chyba lubiana przez filmowców figura – ale inny niż ten z „Głośniej od bomb” Triera, który nie zszedł jeszcze z polskich ekranów. Tam jest trzech mężczyzn i tu jest trzech mężczyzn, ale ci z „Epokowego projektu” mają trudniej. Nie dość, że nic im nie wyszło i że nie lubią siebie, to jeszcze nie mają za co żyć. „Wstyd im, że istniejemy” – powie jeden z nich, patrząc przed siebie, tam, gdzie nic nie ma. Są wyrzutem, niezbitym dowodem klęski.

A miało być tak pięknie! W 1982 roku w miejscowości Cienfuegos rozpoczęto budowę czegoś, czego na Kubie jeszcze nie było: elektrowni jądrowej. Ściągnięto radzieckich ekspertów, postawiono osiedla mieszkalne, wybudowano świetlice, lokalnych inżynierów wysłano na praktyki do Moskwy. Cienfuegos zatętniło życiem – do miasta zjechały sopranistki, zaczęła nadawać lokalna telewizja. Sen trwał dekadę. Skończył się wraz z upadkiem Związku Radzieckiego.

Ironia losu: elektrownia nigdy nie powstała, a miasto i tak wygląda, jakby trafiła w nie bomba atomowa. Przypomina postapokalipsę, a nie folder z tropików: domy z betonu, porzucone żelastwo, zbite lampy uliczne, popękany asfalt. Ciasne mieszkania bez wody. Żadnej salsy, żadnych palm. Słońce jest, ale przepaliło wszystko. Ludzie, jeśli już gdzieś wychodzą, to raczej po zmroku. Miasto duchów, dookoła którego krążą bez celu łodzie zabłąkanych biedaków, kiedyś znajdujących zatrudnienie przy epokowym projekcie, dziś pozbawionych zajęcia.

Carlos Quintela filmuje ich w czerni i bieli, rejestrując kolejne etapy zabijania nudy. I narastającą agresję. Trzej główni bohaterowie nie mogą się znieść. Apodyktyczny dziadek ustawia wszystkich po kątach i snuje legendy o swoim przyrodzeniu. Syn, śniąc po rosyjsku, próbuje się schować. Wnuk leży, pisze esemesy, masturbuje się do sedesu, a w przerwach, czyli przez większość czasu, masuje swoje wytatuowane ciało, chyba tylko po to, żeby przypomnieć sobie, że to on i że jeszcze istnieje.

„Epokowy projekt”, reż. Carlos Quintela

Praktycznie nikt ich nie odwiedza, donikąd nie chodzą, niczego nie planują i nic ich nie interesuje. Gdzieś za oceanem trwa letnia Olimpiada w Londynie (mamy rok 2012), na której biją się o złoto kubańscy pięściarze, do mieszkań pukają służby sanitarne, które okadzają mieszkania, żeby wybić komary i nie doprowadzić do eskalacji dengi. Ale czas jakby stanął w miejscu. Ten bezwład reżyser zestawia z materiałem archiwalnym, pochodzącym z lokalnej telewizji. Został on nagrany na kolorowej taśmie, zarejestrowano na nim życie, sztuczny raj: dziewczyny na plaży, pierwszy kosmiczny rajd Gagarina, osiągnięcia techniki. Wszystkie niespełnione obietnice. Zestawienie tych dwóch równoległych narracji mogło wyglądać ostrzej, Quintela mógł użyć mocniejszych materiałów, chociażby ujęć z oszalałym, gestykulującym Castro. Tak jak nie ma w „Epokowym projekcie” egzotycznych obrazków, tak nie ma w nim polityki i polityków, ani funkcjonariuszy reżimu, ani dysydentów. Nie ma mitu, jest codzienność.

„Epokowy projekt”, reż. Carlos Quintela„Epokowy projekt”, reż. Carlos QuintelaWchodzi się w rytm tego filmu, wypełnionego banalnymi obrazkami i naukowym żargonem, opornie. Jednak równie ciekawej opowieści o Kubie nie widziałem dotąd w kinie. Jest jasne, że Quinteli nie o jeden nieudany projekt chodzi, lecz o cały kraj, który, tak jak elektrownia Juragua, był przez dekady podtrzymywany przy życiu przez dotacje ze Związku Radzieckiego (Rosjanie wpompowali w Hawanę więcej niż Stany w plan Marshalla), a po jego upadku zaczął popadać w ruinę. Gorbaczow po dojściu do władzy nie chciał już więcej finansować szalonych planów brodatego satrapy. Hawana została sama. Próbował ją jeszcze reanimować Chávez, ale tylko przez chwilę.

„Epokowy projekt” jest bezkompromisową krytyką dyktatury Castro, ale inteligentną, bo idącą dużo głębiej niż medialny przekaz. Quintela pokazuje, że zarówno usunięcie się w cień schorowanego Castro, jak i nowe otwarcie zainicjowane przez Obamę, to tylko wierzchołek góry lodowej. Te dwa wydarzenia nie zmienią tak szybko tego, co dokonywało się przez lata, czyli – jak mówiła słynna kubańska dziennikarka, Yoani Sánchez – zerwania „ciągu zjawisk, które rządzą życiem jednostek i społeczeństwa: praca – wysiłek – korzyść”. W jednym z wywiadów Dagoberto Valdés twierdził: „Totalitarny komunizm spowodował na Kubie antropologiczne straty. Hanna Arendt pisała, że totalitaryzm produkuje nieosoby, ludzi bez perspektyw życiowych, bez ambicji, którzy nie wiedzą nie tylko, co to wolność, ale i odpowiedzialność za swoje życie. (…) skutkiem ponad pół wieku totalitarnego zniewolenia jest analfabetyzm polityczny, obywatelski i społeczny. Kubańczycy nie mają świadomości swobód i praw, panuje kultura pisklaka, który czeka, co mu dadzą, co rzucą do sklepu, co przywiozą, na co pozwolą”. Jednak samo to, że powstał równie krytyczny, choć niekrytykujący frontalnie film, świadczy o tym, że coś się w samej Kubie zmienia. Na lepsze. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.