Z własnej kieszeni

Rozmowa z Wernerem Jerke

Każdy kolekcjoner marzy o własnej przestrzeni. Ta myśl dopada, kiedy na ścianach w domu zaczyna brakować miejsca i musisz chować rzeczy do piwnicy – 24 kwietnia w niemieckim Recklinghausen otwiera się Museum Jerke, poświęcone współczesnej sztuce polskiej

Z własnej kieszeni

Jeszcze 3 minuty czytania

Z własnej kieszeni

IWO ZMYŚLONY: Dlaczego kolekcjonerzy stawiają sobie muzea?
WERNER JERKE:
Każdy kolekcjoner, jeżeli już coś zbiera, to chce to coś komuś pokazać, nie tylko chować dla siebie. A ja ponadto uważam, że dzieło sztuki nie należy do mnie, nawet jeżeli przez pewien czas je posiadam. Dzieło sztuki to własność całego społeczeństwa, dlatego też powinienem je społeczeństwu pokazać.

A co mówisz, jeżeli ktoś ci nie uwierzy? Jeżeli ci zarzuci, że kapitalizujesz dzieło. Kupujesz, by sprzedać z zyskiem?
Rozumiem ten zarzut. Na całym świecie są ludzie, którzy kupują sztukę tak jak biżuterię czy nieruchomości – żeby na tym zarobić. Tylko że ja bym ich nie nazwał kolekcjonerami. To raczej spekulanci. Ja na potrzeby muzeum utworzyłem fundację. I wszystkie dzieła, które do niej wejdą, już z tej fundacji nie wyjdą – nie będzie można ich sprzedać.

Masz jedną z największych prywatnych kolekcji polskiej sztuki współczesnej i nowoczesnej, w tym prace takich artystów, jak Kobro, Strzemiński czy Szapocznikow. Od lat współpracujesz z polskimi instytucjami sztuki, a teraz otwierasz pierwsze poza Polską muzeum polskiej awangardy. Czujesz się ambasadorem polskiej kultury w Niemczech?
Takim przez takie małe „a”.

Werner Jerke

Urodził się na Górnym Śląsku w rodzinie rdzennie niemieckiej. Języka polskiego nauczył się dopiero w szkole podstawowej. W roku 1981 ukończył geografię na Uniwersytecie Jagiellońskim i wyjechał do Niemiec studiować medycynę na uniwersytecie w Bonn. Kilkanaście lat później otworzył w Zagłębiu Ruhry klinikę okulistyczną, którą prowadzi do dziś. Posiada również winnice.

Sztukę polską zaczął zbierać w połowie lat 80., jeszcze podczas studiów, specjalnie w tym celu przyjeżdżając do Polski. Jego kolekcja liczy ponad 600 obiektów, m.in. prace Katarzyny Kobro, Władysława Strzemińskiego, Henryka Stażewskiego, Henryka Berlewiego, Andrzeja Wróblewskiego, Aliny Szapocznikow, Tadeusza Kantora i Wilhelma Sasnala. Wiele z nich prezentowanych było na wystawach w czołowych instytucjach sztuki na całym świecie, m.in. w nowojorskiej MoMA, Hammer Museum w Los Angeles czy Reina Sophia w Madrycie. W ubiegłym roku zbiory Wernera Jerkego pokazał w Polsce łódzki Atlas Sztuki.

Muzeum Jerke w niemieckim Recklinghausen będzie otwarte w piątki i soboty, w godzinach 12:00–18:00. Więcej informacji na stronie: museumjerke.com

Muzeum jest w Recklinghausen, w sercu Zagłębia Ruhry. Może opowiedzmy najpierw trochę o mieście i okolicy.
Ja bym porównał Recklinghausen do Gliwic, jeżeli chodzi o wielkość. To jedno ze starszych miast w tym regionie. Prawa miejskie zyskało ponad 700 lat temu, wcześniej niż okoliczne Bochum czy Gelsenkirchen, które rozwinęły się dopiero na fali industrializacji. Mamy więc malowniczą starówkę, gdzie stanęło muzeum. Ale Zagłębie Ruhry to jeden wielki organizm – gigantyczna aglomeracja, gęsto zaludniona, w której żyje prawie 5 milionów mieszkańców. W samym naszym powiecie mieszka około 600 tysięcy osób.

To region o złożonej kulturze i historii, w pewnym sensie kolebka Unii Europejskiej. Co ciekawe, jest związany także z Polską historią – pod koniec XIX wieku sprowadziło się tutaj wielu robotników z terenów zaboru pruskiego, według niektórych danych ponad pół miliona.
Mało kto o tym pamięta, ale praktycznie co trzeci mieszkaniec Zagłębia Ruhry ma w Polsce jakieś korzenie. W lokalnym dialekcie jest wiele polskich zapożyczeń. A drużyna Schalke, której kibicuję, została założona przez chłopaków z Mazur.

Podobno Borussię Dortmund też zakładali Polacy?
Niektórzy tak mówią. Ale ja jestem fanem Schalke, więc patrzę na to inaczej.

Cała Nadrenia Północna-Westfalia to nie tylko przemysłowe zaplecze gospodarki Niemiec, lecz także jedno z największych na świecie skupisk artystów, kolekcjonerów oraz prywatnych i publicznych instytucji sztuki.
Głównymi ośrodkami są oczywiście Düsseldorf i Kolonia, gdzie mieści się większość galerii i gdzie odbywają się Art Cologne – największe i najstarsze targi sztuki w Niemczech. Ale najważniejsze kolekcje sztuki początku XX wieku powstawały w Wuppertalu, Dortmundzie i Essen. Dziś w Zagłębiu Ruhry mamy więcej muzeów sztuki współczesnej niż w Nowym Jorku na przykład. Na otwarcie wystaw przychodzą setki osób.

Dużo osób kupuje dziś sztukę współczesną?
Praktycznie każdy, kogo oczywiście stać, zbiera. Ale kolekcjonerów z prawdziwego zdarzenia na terenie Landu jest najwyżej kilkuset.

Kogo masz na myśli?
Takich, którzy świadomie budują większe kolekcje.



Ilu z nich posiada takie muzeum jak twoje?
Jest ich na pewno kilkanaścioro. Ale nie wszyscy pokazują sztukę współczesną.

Utrzymujesz z nimi jakieś kontakty?
Tylko towarzyskie. Spotykamy się czasem na różnych wernisażach, imprezach targowych czy aukcjach. Ale nic poza tym. To są takie czysto kurtuazyjne rozmowy.

A jak się tutaj w ogóle postrzega polską sztukę?
Mówi się coraz więcej.

Skąd to wynika?
Na pewno jest parę powodów. Polska jest największym państwem nowej Europy, a polska kultura ma w Niemczech dobrą reputację. Poza tym ceny za młodą sztukę są relatywnie niskie. W Polsce możesz kupić prace na bardzo wysokim, międzynarodowym poziomie, płacąc po wielokroć mniej niż na Zachodzie.

Znasz kogoś, kto oprócz ciebie zbiera polskich artystów?
Mam kilku takich znajomych. Niedawno nawet poznałem małżeństwo w samym Recklinghausen, które nawiązuje stosunki z polskimi galeriami. Ale wciąż to są raczej pojedyncze przypadki.

Pomówmy o twoim muzeum. Powiedziałeś już, że macie świetną lokalizację.
To jest przy samym rynku, w środku starego miasta. Tuż obok mamy gotycki kościół, a za rogiem muzeum prawosławnych ikon – największe w tej części Europy. Trudno o lepsze miejsce.

Museum JerkeWitraż Wojciecha Wangora / Museum JerkeJak ci się udało trafić na taką działkę?
Od lat stał tam budynek, który należał do miasta. W końcu mi doniesiono, że jest do sprzedania i jest pozwolenie na rozbiórkę. Kupiłem go w dwa tygodnie.

A ile czasu zajęło ci postawienie muzeum?
Od chwili wykupienia działki? Trzy lata. Samo marzenie powstało oczywiście wcześniej. Myślę, że każdy kolekcjoner marzy o czymś takim. W najgorszym razie ta myśl dopada, kiedy na ścianach w domu zaczyna brakować miejsca i zaczynasz chować rzeczy do piwnicy.

Podobno na początku spotkały cię głosy krytyki?
Krytykowano budynek – to, jak chcę go budować i że burzę kamienicę w centrum starego miasta. Ale od kiedy już stoi, to coraz więcej osób zmienia nastawienie. Natomiast nikt nigdy nie krytykował, że będzie to sztuka polska. Sam profil tego muzeum od samego początku spotkał się z entuzjazmem, przynajmniej ze strony władz miasta.

Dostałeś jakieś wsparcie?
Finansowe żadne. Zresztą akurat na tym mi właśnie zależało. Chciałem to sam finansować z własnej kieszeni, żeby mieć wolną rękę, co w tym muzeum zrobię. Chciałem uniknąć takiej sytuacji, w której ktoś przyjdzie i powie „zrób wystawę temu, nie rób wystawy tamtemu”. Wsparcie ze strony miasta polegało wyłącznie na pomocy administracyjnej i sprawnym załatwianiu pozwoleń.

Nie natrafiłeś na żadne inne trudności? Wspominałeś, że w pewnym momencie weszli archeolodzy.
Archeolodzy weszli, ale nic nie znaleźli. Problem był tylko z samym wyburzeniem budynku. Musieliśmy zdążyć przed końcem września, bo od października zaczyna się ochrona dla nietoperzy i wszystko by się przeciągnęło o kolejne pół roku. Było więc trochę nerwów. Poza tym trzeba było kombinować z przestrzenią. To nie była działka typu pięć hektarów, na których można dostosować budynek do dzieł sztuki. Tak było, kiedy stawiałem prywatny dom pod miastem, w którym w tej chwili mieszkam – tam mogłem z architektem dopasowywać wszystko, co chciałem. Tutaj niestety nie mogłem sobie na to pozwolić.

Kto projektował budynek?
To skomplikowane. Początkowo zatrudniłem architekta, ale on nie rozumiał do końca tego, o co mi chodzi. W sumie skończyło się na tym, że większość budynku wyrysowałem sam, a mój kolega architekt, który zna się na tym, przełożył to na konkretne plany budowlane.

Museum Jerke / fot. Iwo ZmyślonyMuseum Jerke / fot. Iwo Zmyślony



A to bardzo ciekawe. Możesz powiedzieć, co było dla ciebie inspiracją?
Wiesz co, trochę mi wstyd o tym mówić… dla mnie najwyższym punktem odniesienia jest para Kobro-Strzemiński, którzy odwoływali się często do ciągu Fibonacciego. Przez to większość parametrów w tym moim budynku wyznaczyłem właśnie tymi proporcjami. Poza tym wymyśliłem sobie, że to ma być taki granitowy monolit – jednolita, geometryczna bryła bez dachu, okapów czy rynien.

W jedną z elewacji wstawiłeś kolorowy witraż projektu Wojciecha Fangora. Jak doszło do waszej współpracy?
Wojciecha Fangora poznałem przez Bożenę Kowalską, której sponsorowałem kilka malarskich plenerów. Po prostu go zapytałem, czy taki projekt by go zainteresował. A kiedy on się zgodził, to pojechałem do niego z makietą całego budynku i mu oznajmiłem, że ma wolną rękę. Strasznie się tremowałem, ale on pochwalił projekt i szybko wybrał miejsce na umieszczenie witrażu. Tak mu się spodobało, że nie chciał wziąć honorarium! Bardzo mnie to wzruszyło, ale też dało poczucie, że jestem na dobrej drodze.

Powierzchnia muzeum to dwa poziomy, w sumie 400 metrów kwadratowych. Cała twoja kolekcja chyba się tam nie zmieści?
Na pewno nie wszystko naraz. Ale cały budynek został tak pomyślany, żeby prezentowane obiekty można było szybko znieść na dół do magazynu. Na instalację wystaw i zmianę aranżacji potrzeba maksymalnie dwóch dni.

Sam będziesz kuratorem tej przestrzeni?
Zastanawiałem się nad tym. Myślałem, żeby zaprosić kuratora z zewnątrz, ale doszedłem do wniosku, że jednak to moja kolekcja, sam ją budowałem i sam muszę wziąć za nią odpowiedzialność. Przynajmniej na początku.

Jak chcesz to wszystko ustawić?
Wiesz, ta moja kolekcja to jest kilka wątków. Pierwszy to lata dwudzieste – oprócz Kobro i Strzemińskiego, także Berlewi, Hiller, Żarnowerówna. Chciałbym ich zestawić ze sztuką powojenną – Szapocznikow, Wróblewskim, Krasińskim i Stażewskim oraz z twórczością artystów lat 80. i 90. Zawsze próbowałem kupować prace, które w swoim czasie były awangardą. Tak więc to będzie przegląd przez sztukę polską.

W kolekcji posiadasz też prace artystów École de Paris.
Tak, ale ich akurat nie będę pokazywał w muzeum.

Tylko sztuka polska?
Tylko sztuka polska, która powstała w Polsce. W École de Paris też było wielu Polaków, takich jak Mojżesz Kisling, Louis Marcoussis, Mela Muter czy Eugeniusz Żak. Ale ich malarstwo jest już powszechnie znane.

Otwarcie Museum Jerke / fot. Iwo Zmyślony

A jakie masz plany na przyszłość? Zamierzasz pokazywać tylko swoje zbiory?
Nie tylko, choć od tego zacznę, bo ludzie na to czekają. Drugi poziom muzeum to jest takie poddasze – jedno pomieszczenie, długie na osiemnaście metrów i wysokie na siedem. Chciałbym je dedykować różnym wystawom czasowym, do których będę zapraszać artystów i kuratorów z Polski.

Myślałeś o jakimś programie rezydencji?
To w pewnym sensie już działa. Mamy duży dom, do którego zapraszamy różne zaprzyjaźnione osoby. Zwykle raz do roku robimy w ogrodzie dużą imprezę, razem z licytacją na cele charytatywne.

Licytujecie sztukę?
Jak wiesz, mam winnicę. Co roku zapraszam jednego albo dwóch artystów, aby zaprojektowali dla mnie etykiety. Rok temu był Maciejowski, wcześniej Bujnowski, Rogalski, a w tym roku Grzyb. Do licytacji dajemy specjalne, kolekcjonerskie butelki z oryginałami tych prac. Te aukcje cieszą się rosnącym powodzeniem.

Otwarcie twojego muzeum nastąpi pod koniec kwietnia, ale już od początku lutego trwają w okolicach polsko-niemieckie projekty, w których masz swój udział.
To jest taka nasza lokalna inicjatywa, do której udało się wciągnąć dyrektorów trzech tutejszych muzeów, żeby przy okazji tego mojego otwarcia zrobić tu parę tygodni polskiej sztuki. Kunsthalle w Recklinghausen ma całkiem sporą kolekcję naiwnej sztuki polskiej, m.in. prace Nikifora, Teofila Ociepki czy Adama Zegadły. Pod koniec lutego zrobili im specjalną prezentację, na którą wzięli ode mnie abstrakcyjne malarstwo na zasadzie kontrastu. Z kolei tuż obok, w Marl jest dość dobre muzeum rzeźby, gdzie trwa aktualnie wystawa kilkunastu artystów z Polski, m.in. Robakowskiego, Sasnala i Agnieszki Polskiej. Z mojej kolekcji pożyczyli prace Strzemińskiego i Szapocznikow. A w Bochum pokazano wystawę „Dzikie pola” wyprodukowaną przez Muzeum Współczesne we Wrocławiu.

Na początku maja startuje też w Recklinghausen festiwal teatralny, podobno jeden z najstarszych w Europie?
Dokładnie, trwa do połowy czerwca. Do miasta zjedzie wówczas kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Zależało nam bardzo na tej publiczności, tak więc data otwarcia muzeum nie jest przypadkowa. Tak nawiasem mówiąc, wiesz, jak ten festiwal powstał?

Jak?
Po wojnie hamburski teatr nie miał pieniędzy na opał. A u nas były kopalnie. Dlatego górnicze związki zaproponowały, że będą wysyłać za darmo węgiel do Hamburga, a w zamian tamci artyści będą do nich przyjeżdżać i wystawiać sztuki. Taką tu mamy tradycję.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.