GŁUPOTA: Hipostazy

Anda Rottenberg

Jakie dzieła są głupie? Najogólniej mówiąc, są to dzieła wewnętrznie puste, funkcjonujące jako hipostazy sztuki: wyglądają jak sztuka, ale nią nie są. Twórcy takich hipostaz są przekonani, że wszystko jest kwestią opakowania, czyli formy

GŁUPOTA: Hipostazy

Jeszcze 2 minuty czytania

GŁUPOTA: Hipostazy

Głupota w sztuce, jak każda inna głupota, jest bezkresna, a więc też nie do ogarnięcia. Nawet gdy się pokusimy o jej metodyczną kategoryzację, to nie zajedziemy daleko. I tak wypłynie z tego ogólny wniosek, że głupia sztuka jest po prostu nośnikiem głupoty swojego twórcy.

Jakie dzieła są głupie? Najogólniej mówiąc, są to dzieła wewnętrznie puste, funkcjonujące jako hipostazy sztuki: wyglądają jak sztuka, ale nią nie są. Podobnie bywa z krytyką artystyczną: autor nie wie, co chce powiedzieć, a najczęściej nie ma nic do powiedzenia, co ukrywa za potokiem słów. Twórcy takich hipostaz są przekonani, że wszystko jest kwestią opakowania, czyli formy. Pewien dość znany i cieszący się sporym wzięciem plakacista postanowił któregoś dnia, że wykroczy poza „swój osobisty styl” i zrobi dzieło bardziej modne, czyli takie, którego wygląd będzie podobny do wyglądu dzieł uznawanych w kręgach opiniotwórczych za poważniejsze. Zrobił, jak zamierzał i pokazał wynik znanemu krytykowi z komentarzem: Ta praca już na pewno się panu spodoba. – Był bardzo rozczarowany, że jednak nie chwyciło.

Twórcy hipostaz nie wiedzą, że na prawdziwe dzieło sztuki nie ma recepty, tak jak nie ma na nie definicji. Artystą się bywa, tak jak bywa się poetą. Nie ma też miary służącej do oceny czegoś takiego, jak wartość artystyczna, która wszakże jest czymś innym niż wartość rynkowa. Głupota niektórych nabywców polega na tym, że wierzą w ceny. Jak dużo zapłacił, to znaczy, że dzieło jest dużo warte. A po jakimś czasie inwestycja okazuje się bezzwrotna. Bardzo drogo kupione dzieło wisi na ścianie i nie nabiera wartości, wprost przeciwnie, ulega dewaluacji.

Nie znaczy to jednak, że aksjologia sztuki przestała istnieć. Tak się składa, że od tysięcy lat istnieje wśród specjalistów pewien konsensus dotyczący tego, co jest dziełem wybitnym. I nie zawsze dopiero historia przyznaje komuś rację. Owszem, w bardzo wielu wypadkach tak właśnie się dzieje, że wspomnę Rembrandta, Vermeera czy Bacha. To, że popadli w okresowe zapomnienie, wynika z bezsprzecznej głupoty środowisk, w których tworzyli, ale i nieszczęśliwego splotu okoliczności. Mamy też jednak przypadki doczesnego wyniesienia na wysoki piedestał: Michała Anioła uwielbiało siedmiu kolejnych papieży, Leonarda tak bardzo cenił król Francji Franciszek I, że klęczał przy łożu umierającego mistrza, modląc się o jego powrót do zdrowia. Zdarzyły się też setki, jeśli nie tysiące karier tyleż błyskawicznych, co krótkotrwałych, kiedy twórcy, wyniesieni za sprawą możnowładcy, popadali w błyskawiczne zapomnienie. Najczęściej dotykało to artystów dworskich – cokolwiek się pod tym słowem rozumie – ponieważ niemal każdy władca jest arogancki i kapryśny, lecz nie każdy obdarzony dobrym gustem. Głupota władców w odniesieniu do sztuki wynika z przekonania, że się na niej znają.

Wezwany kiedyś do publicznej dyskusji o sztuce Wiesław Borowski powiedział pewnemu ministrowi, że taka rozmowa ma charakter intymny i on sam sobie wybiera do niej partnerów. Nie w każdym bowiem gronie taka rozmowa jest możliwa, o czym mogli się niedawno przekonać bywalcy BWA w Tarnowie, kiedy do galerii wtargnęła grupa narodowców wykrzykujących swoje slogany, jakby byli na stadionie. Tak się bowiem składa, ogólnie rzecz biorąc, że głupota jest głośna. W sprawach sztuki tę głośność słychać z bardzo wielu stron, często bardzo oddalonych od miejsc, w których sztuka powstaje bądź w których się ją pokazuje i ocenia. Wypowiadają się na jej temat autorytatywnie (i autorytarnie) rozmaici politycy, którzy wcześniej nie widzieli w oryginale nawet „Bitwy pod Grunwaldem”; wypowiadają „przeciętni widzowie”, którzy często mylą galerię sztuki z domem modlitwy; wypowiadają też szukający sensacji dziennikarze. Tego rodzaju wypowiedzi można jeszcze wytłumaczyć brakiem elementarnej wiedzy dotyczącej zarówno panujących w innych krajach standardów, jak i samej sztuki, oczywiście. Nie nazwę tego głupotą, by nie wywołać poczucia, że chcę celowo obrazić wiele niewymienionych z nazwiska osób. I nie wymienię licznych przypadków wchodzenia do galerii sztuki wyłącznie w celu doznania obrazy uczuć, ponieważ nie chodzi tu o głupotę zwyczajną, tylko o wynik skomplikowanych konstrukcji myślowych związanych z uzyskaniem informacji na temat brzmienia pewnego paragrafu w polskim Kodeksie karnym. Ogólnie jednak można przyjąć, iż te i podobne interwencje – czy to słowne, czy fizyczne – aczkolwiek są męczące i przykre, nie wprowadzają zbyt wielkiego zamętu aksjologicznego w obrębie samej sztuki, ponieważ są wobec niej zewnętrzne.

Gorzej z głosami, które wychodzą ze środowiska, bądź są za takie uznawane. Pochodzą one zarówno od twórców hipostaz w dziedzinie sztuki, jak i od twórców hipostaz w dziedzinie krytyki. Obie kategorie głosów wysuwają się na pozycje przodujące w momentach zawirowań politycznych, po których można się spodziewać wymiernych korzyści osobistych. Ostatnio mieliśmy pokaz takiego walecznego głosu broniącego polskiej sztuki przed działaniem podstępnej mafii, która, uzgodniwszy uprzednio swoją listę preferencyjną, zamknęła drogę kariery innym. Artystom i krytykom. Głos ten współbrzmiał z aktualną linią polityczną, skoncentrowaną na obronie osób i grup pokrzywdzonych przez wieloletnie, karygodne działania mafii politycznych i ekonomicznych. O ile jednak ogólny trend polityczny sam w sobie jest do pewnego stopnia abstrakcją, to pojedynczy głos skarżypyty może być łatwo utożsamiony z donosem. Głupota tego głosu polega na krótkowzroczności: donosiciele nie cieszą się szacunkiem nawet w tych gremiach, do których swoje donosy adresują.

ilustracja: David / CC BY-NC 2.0


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.