Sumienie wciąż śpi

Sumienie wciąż śpi

Rozmowa z Sergiejem Łoźnicą

Obecnie nastroje w Rosji przypominają czasy Stalina – mówi słynny dokumentalista, którego „Zmiana” zostanie pokazana na rozpoczynającym się w piątek festiwalu Doc Against Gravity

Jeszcze 3 minuty czytania

MAŁGORZATA STECIAK: W opartej w całości na materiałach archiwalnych „Zmianie” padają słowa: „wolne narody nie walczą”. Udało się panu uchwycić niezwykły moment w historii Rosji – krótki czas w sierpniu 1991 roku, kiedy Rosjanie uwierzyli, że mają szansę na inny, antytotalitarny kraj.
SIERGIEJ ŁOŹNICA
: To zdanie brzmi dzisiaj bardzo dziwnie. Jakby wypowiadali je inni ludzie. W 1991 roku miałem 26 lat i dobrze pamiętam tę atmosferę. Uderzyło mnie, że – mimo że świat znowu wydawał się stanąć na krawędzi katastrofy – wszystko wyglądało tak normalnie. Kraj nie zatrzymał się, wszyscy chodzili do pracy, dzieci bawiły się na podwórkach. Czasy były bardzo ciężkie, ale ludzie wcale nie chcieli rewolucji, rozlewu krwi. Nie dali się sprowokować. Byli natomiast gotowi wyrazić swój sprzeciw wobec władzy. Solidarnie, demokratycznie, razem. Dzisiaj w Rosji mamy zupełnie inną sytuację.

W ZSRR ważnym zmianom politycznym towarzyszyły dźwięki „Jeziora łabędziego” Piotra Czajkowskiego. Ten sam fragment wybrał pan na temat muzyczny w „Zmianie”. 
Dla Sowietów telewizyjna transmisja „Jeziora łabędziego” zawsze sygnalizowała zmianę władzy w państwie. Tak samo było 19 sierpnia 1991 rano, zanim w państwowej telewizji i radiu ogłoszono, że w Moskwie doszło do zamachu stanu. O szóstej rano na wszystkich stacjach można było usłyszeć Czajkowskiego i już było wiadomo, że dzieje się coś ważnego.

Dlaczego KGB wybrała akurat Czajkowskiego? Nie wiem, ale to chyba jedna z ich nielicznych dobrych artystycznych decyzji, prawda? Ten fragment muzyczny ma dla nas wyjątkowe znaczenie, niesie ze sobą potężny ładunek emocjonalny. Postanowiłem go wykorzystać w „Zmianie” ze względu na oczywiste skojarzenia dla widzów pamiętających wydarzenia sierpnia 1991. Kto wie, może jeszcze kiedyś usłyszymy w rosyjskiej telewizji „Jezioro łabędzie”?

Myśli pan, że dziś podobny zryw jak ten w 1991 roku byłby możliwy?
Nie sądzę. Obecnie nastroje w Rosji przypominają czasy Stalina. Powracające sny o imperium podszyte są brakiem wiary w moc sprawczą jednostki i bezpośrednio wynikającą z niej potrzebą „rządów silnej ręki”. Żeby zrozumieć specyfikę rosyjskiej mentalności, trzeba cofnąć się do czasów Iwana Groźnego, naznaczonych ogromnym bestialstwem i terrorem. Wtedy wylano fundamenty pod Rosję, jaką znamy dzisiaj. Ludzie żyli w ciągłym strachu, nikt nie czuł się bezpieczny. Ci, którzy popadali w niełaskę władcy, byli torturowani, ginęły całe rodziny. To naznaczyło ten kraj niezmywalną traumą. Trudno po czymś takim przeskoczyć od razu do ideałów wolności, równości i braterstwa.

SiergiejSiergiej Łoźnica„Zmiana” pokazuje Rosję sprzed zaledwie 25 lat, ale w archiwalnych ujęciach jak w soczewce skupiają się współczesne problemy kraju. W jednej ze scen filmu ludzie śpiewają piosenkę, w której żartują z Borysa Jelcyna.
O, tak! [zaczyna śpiewać po rosyjsku]

Dzisiaj taka forma satyry na władzę nie ma w Rosji racji bytu. Wystarczy przypomnieć głośną sprawę Pussy Riot.
Borys Jelcyn pozwolił swoim rodakom odetchnąć. Otwarcie dążył do europeizacji kraju i jako pierwszy w historii prezydent Rosji wybrany w demokratycznych wyborach dał nadzieję, że zmiana jest możliwa. Nie wytworzył wokół siebie otoczki surowego wodza, a nawet zachęcał do konstruktywnej krytyki i poruszania trudnych tematów. Zaznaczmy, że to wszystko w granicach „rosyjskiej normy”. Jako rozpoznawalny polityk Jelcyn stawał się również obiektem nieszkodliwych żartów. Nie przejmował się tym, i słusznie. Taką miał osobowość. W dzisiejszych czasach takie podejście wydaje się niewyobrażalne.

Siergiej Łoźnica

Ur. 1964, ukraiński reżyser filmowy. Dorastał w Kijowie, na tamtejszej politechnice ukończył matematykę stosowaną. Pracował w Kijowskim Instytucie Cybernetyki, gdzie zajmował się badaniami nad sztuczną inteligencją. Absolwent Wszechrosyjskiego Państwowego Instytutu Kinematografii w Moskwie. Jest autorem szesnastu filmów dokumentalnych nagradzanych na festiwalach, m.in. w Karlowych Warach, Lipsku, Krakowie, Paryżu i Toronto. Autor dwóch filmów fabularnych – „Szczęście ty moje” (2010), uhonorowanego Grand Prix FF w Łodzi i „We mgle” (2012), laureata nagrody Fipresci FF w Cannes. Jego najnowszy dokument „Zmiana”  zostanie  pokazany na Against Gravity Film Festival.

Spotkanie z reżyserem, połączone z debatą na temat Rosji, odbędzie się w Kinotece 14.o5.

W „Zmianie” pojawia się też młody Władimir Putin...
To prawda. Niełatwo go zauważyć. Putin pracował wówczas dla mera Petersburga. Jego obecność podczas demokratycznych protestów urasta do rangi symbolu. Myślę, że to szczególnie ciekawe w kontekście filmu o walce o wolność Rosjan.

Czym jest wolność dla Rosjan?
Wydaje mi się, że wielu Rosjan nie rozumie konceptu wolności. W normalnym kraju bycie obywatelem oznacza, że bierzesz odpowiedzialność za to, co dzieje się w twoim otoczeniu. Chodzisz na wybory, reagujesz, kiedy zauważasz, że rząd nadużywa władzy, protestujesz, kiedy czujesz, że łamane są twoje prawa. W Rosji nikt nie jest gotowy wziąć odpowiedzialności za Rosję – nikt poza prezydentem. To on dzierży władzę, którą ludzie z taką łatwością mu przekazują, i decyduje o życiu obywateli. Podobnie jest z prywatną własnością. W Rosji własność nie istnieje. Istnieją bogaci ludzie. Jednak i oni nie są nietykalni. Jeśli odważą się skrytykować władzę – jak np. Michaił Chodorkowski, niegdyś uważany za najbogatszego człowieka w Rosji – mogą stracić majątek i trafić do więzienia.

Prawo, własność, wolność – to wszystko elementy spektaklu ściśle podlegające jednemu reżyserowi. W sierpniu ubiegłego roku ukraiński filmowiec Oleg Sencow został skazany na 20 lat więzienia.

Sencow był zaangażowany w demonstracje na Majdanie, protestował przeciwko aneksji przez Rosję Krymu.
Brak poczucia wstydu rosyjskich władz sięga tak daleko, że zorganizowano otwarty proces, podczas którego ostentacyjnie pokazywano, że nie ma żadnych dowodów przeciwko oskarżonemu. Rosja to kraj pustych rytuałów i bezprawia. Każdego może sięgnąć kara.

To wszystko są echa bolesnej rosyjskiej historii, która raz po raz zatacza koło. Piotr Wielki uczył się w Holandii incognito budowy statków. Wie pani, kiedy Holendrzy zorientowali się, że mają do czynienia z rosyjskim carem? Gdy Piotr Wielki zabił jednego ze swoich pracowników za to, że tamten się z nim nie zgodził.

A jednak Piotr Wielki przeszedł do historii jako reformator Rosji, który otwarcie dążył do europeizacji kraju.
Owszem, ale to tylko fasada. Pod jego rządami zginęły tysiące ludzi. Mówi się, że Petersburg został zbudowany na ludzkich kościach, głównie niewolników i robotników, którzy zginęli podczas pracy. Dzisiaj w centrum miasta znajduje się piękny pomnik Piotra Wielkiego. Ani słowa o tych, którzy oddali życie, by Petersburg powstał.

W swoim filmie pokazuje pan innych Rosjan. Otwartych, solidarnych, marzących o demokracji i wolności. Skojarzenia z Majdanem nasuwają się same.
To była w istocie chwila oddechu dla Rosji. Na moment ci ludzie zapomnieli o strachu i uwierzyli, że mogą wziąć odpowiedzialność za swój kraj i swoje decyzje. Niełatwo sprzeciwić się władzy, kiedy ma się świadomość jej siły i wpływu na codzienne życie obywateli. Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę, jak wysoką cenę płaci się za sprzeciw. A jednak mimo to wyszli na ulice i zażądali zmian.

Te protesty poprzedziły wydarzenia drugiej połowy lat 80., kiedy stopniowo odtajniano archiwa, opublikowano zakazane do tej pory książki Aleksandra Sołżenicyna, Borysa Pasternaka, Josifa Brodskiego. Rozluźniono restrykcje wobec sztuki awangardowej, antysystemowej. Równolegle KGB, przeczuwając nadchodzące zmiany, realizowała swój starannie zaplanowany scenariusz polityczny mający na celu utrzymanie władzy. W 1989 roku stworzyła nową partię LDPR (Liberalno-Demokratyczna Partia Związku Radzieckiego, która obecnie zasiada w rosyjskim parlamencie). Stworzono w ten sposób iluzję normalnego politycznego życia. To był spektakl.

„Zmiana”, reż. Siergiej Łoźnica

Protesty – to również był element spektaklu?
Oczywiście. 

Ale emocje, jakie im towarzyszą, wydają się szczere.
Jedno nie wyklucza drugiego. Żyjemy w czasach społeczeństwa spektaklu, jak pisał Guy Debord. Wszystko, co nas otacza, jest nasączone ideologią, podane w lekkiej i atrakcyjnej formie tak, by zgrabnie manipulować naszymi emocjami i wyobrażeniem na temat tego, co jest prawdziwe, a co nie. Rosyjska władza starała się sprowokować te emocje w narodzie od dawna. Dać ludziom iluzję, że społeczeństwo się zmieni, że kraj się zmieni. Do żadnej zmiany jednak nie doszło – tylko do sprytnej podmiany. 

A społeczeństwo wciąż śni sen o nowym imperium radzieckim, w skład którego wejdzie Ukraina. Następna w kolejności będzie Polska i kraje nadbałtyckie.

Co wobec tego wydarzyło się na Ukrainie, że ludzie się przebudzili?
Ukraina to inny kraj, z inną historią i mentalnością. Trzysta lat rosyjskiej okupacji – lub jak w przypadku jej zachodniej części pół wieku – to za mało, by złamać w narodzie ducha wolności i odebrać im godność. Wcześniej przez blisko pięć stuleci Ukraina była związana z Polską i Litwą. Być może ta historyczna przynależność wskazuje rozwiązanie w dzisiejszym kryzysie – Polska, Ukraina i Litwa powinny się zjednoczyć, ponieważ łączy je ten sam bagaż doświadczeń. Wydaje mi się, że ich podobne położenie i wzajemne zrozumienie może pomóc tym krajom przetrwać. 100 milionów ludzi ramię w ramię? To już coś. Pamiętajmy, że zawsze będzie nas dzielić granica między zachodnią a wschodnią cywilizacją. Dla nas chronienie jej to kwestia przetrwania. Rosjanie nigdy nie zaakceptują samodzielności Ukrainy.


Ludzie w „Zmianie” mówią o sobie „byliśmy jak bydło”. Gdzie jest teraz ta samoświadomość, kiedy Rosja z uporem godnym lepszej sprawy tworzy kolejne iluzje na swój temat?
Dopóki Rosjanie mają przysłowiowy chleb i igrzyska, czują, że nic więcej im nie trzeba. Żeby wykonać kolejny krok, musi obudzić się w człowieku sumienie. W Rosjanach sumienie wciąż śpi. 

Myśli pan, że kiedyś się obudzi?
[chwila ciszy] Nie. 

Nigdy?
Tego nie wiem. Ale to nie jest coś, czego może dokonać ktoś z zewnątrz. Europejczycy nie są w stanie potrząsnąć Rosjanami i powiedzieć im „hej, obudźcie się”. Oni sami muszą dojrzeć do tej decyzji. Tylko wtedy będzie to miało sens.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.