Jeszcze 3 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

STAN WODY: Rabka-Zdrój

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Postanowiliśmy sięgnąć głębiej, dotknąć miękkiego podbrzusza współczesnego spisku przeciwko dzieciom. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Rabki – legendarnego modernistycznego uzdrowiska dedykowanego najmłodszym

I

Proszę sobie wyobrazić – pierwszy raz coś takiego mi się udało – wygrałem voucher na wycieczkę organizowaną przez biuro turystyki ekstremalnej Travel in Time. Świetna obsługa, błyskawicznie przenosimy się w czasie. Jest rok 1979. Zatrzymujemy się na skąpanych w słońcu błoniach wokół Ronda ONZ w Warszawie, chociaż ono wcale się tak jeszcze nie nazywa, a jedyną forpocztą przyszłych zmian jest samotny kiosk UNICEF-u oferujący szeroki wybór pocztówek i kartek okolicznościowych z rysunkami dzieci i dla dzieci, które są tak pięknie wydrukowane i tak pięknie opakowane, że już samo ich oglądanie przez szybę wystawową ma wymiar uroczysty i świąteczny. Wokoło rozciągają się łąki poprzecinane wydeptanymi w trawie ścieżkami. Dalej widać ślepe ściany pojedynczych ocalałych kamienic i wyrysowane przy ekierce fasady bloków mieszkalnych. Rok 1979 to Międzynarodowy Rok Dziecka. Poczta Polska wydaje z tej okazji okolicznościową serię znaczków, mennica (usytuowana dosłownie kilkaset metrów dalej, u zbiegu Prostej i Żelaznej) bije specjalne monety, zaś na okładce komiksów z Kapitanem Żbikiem pod milicyjną lilijką widnieje informacja: „Cena 10 zł + 3 zł na Centrum Zdrowia Dziecka” – w Międzylesiu na prawym brzegu Wisły trwa budowa wielkiego specjalistycznego szpitala dziecięcego.

– Międzynarodowy Rok Dziecka… – przewodnik z Travel in Time zawiesza głos, a jego wzrok ulatuje gdzieś ponad nasze głowy – …jako dzieci czuliśmy, że to coś ważnego i sami czuliśmy się jakoś trochę bardziej ważni.

Bawi mnie ten sentymentalny ton, ale sam zaczynam się nad tym zastanawiać. Od kiedy wynaleziono dzieciństwo jako osobny fenomen kulturowy – na dobre dopiero w oświeceniu – dziecko stało się jednym ze sztandarowych haseł postępowej retoryki. Wiadomo, dziecko jest wszak najdoskonalszym ucieleśnieniem idei przyszłości, którą modernizm obsesyjnie hołubił. To dla dzieci wymyślano i budowano nowe osiedla z przestronnymi zieleńcami i placami zabaw, przeszklone pawilony przedszkolne i nowoczesne gmachy szkolne. Stworzono rozbudowany system powszechnej edukacji. Od samych początków nowoczesnego społeczeństwa dzieci były zarazem wspaniałym materiałem dla propagandy. Dla podniesienia efektu retorycznego używano i używa się nadal ich wizerunków dla obrazowania kolejnych wojennych dramatów, ale też jako symbolu powojennej odbudowy. Tysiąc szkół na tysiąclecie, Międzynarodowy Rok Dziecka – realny socjalizm zręcznie kreował prodziecięcą atmosferę. I kiedy dzisiaj, z postępującą z dnia na dzień nerwowością sprawdzam stan konta w oczekiwaniu na obiecane 500 plus, nabieram przekonania, że instrumentalne wykorzystywanie kwestii dziecięcej i wciąganie dzieci w propagandę władzy ma nie tylko długą tradycję, ale jest też świetnie przyswojonym nawykiem, również marketingowym, rzecz jasna.

Jednym z modelowych i najbardziej powszechnych codziennych przejawów fałszywej troski o dzieci są oczywiście restauracyjne jadłospisy. W większości z nich znajdują się specjalnie wyróżnione „dania dla dzieci”. I to właśnie one, właściwie niezależnie od standardu lokalu gastronomicznego, reprezentują najgorsze i najbardziej niezdrowe treści: przeklęte, panierowane nuggetsy i inne mrożonki z fabryki kurczaków oraz wyrobów rybopodobnych, do tego wymoczone w tłuszczu frytki, ketchup na słodko, a na deserek woda z białym cukrem i barwnikami w postaci soczku w kartoniku.

II

Postanowiliśmy przeto sięgnąć głębiej, dotknąć miękkiego podbrzusza współczesnego spisku przeciwko dzieciom. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Rabki – legendarnego modernistycznego uzdrowiska dedykowanego najmłodszym. Ale zanim jeszcze wyjechaliśmy, przyjaciółka artystka, też młoda matka, przesłała nam mejlem kilka linków. Stało tam jasno, że kieruje nami ślepy sentyment, nikt bowiem rozsądnie myślący nie wybierze się przecież z dziećmi na wypoczynek do miejsca, w którym powietrze jest zdecydowanie bardziej zanieczyszczone niż w blisko dwumilionowej Warszawie.

Na miejscu okazało się, że sytuacja jest bardziej złożona. Jak informuje lokalna prasa, już za dwa lata Rabka-Zdrój może utracić status uzdrowiska, nie tylko dlatego, że nad miastem zimą regularnie wisi smog, ale przede wszystkim z powodu braku systematycznych i dokładnych pomiarów jakości powietrza. Te zaś z zawiłych względów proceduralnych nie są prowadzone. Z doraźnych badań stowarzyszeń ekologicznych wynika, że normy są nieustannie i wielokrotnie przekraczane. Urzędnicy miejscy się z tym nie zgadzają, dlatego postanowili kupić własny pyłomierz – w nadziei na lepsze wyniki.

Chciałoby się powiedzieć, choć młodym rodzicom nie przechodzi to łatwo przez gardło, że nie samym powietrzem człowiek żyje. I faktycznie, w Rabce można też pooddychać kulturą. W efektownie odnowionym budynku dworca kolejowego nie sposób już co prawda kupić biletu na pociąg, działa za to biblioteka publiczna. Jest kilka muzeów, a przede wszystkim Teatr Rabcio, jedna z nielicznych w Polsce tego typu scen dla dzieci. Kilka lat temu znana artystka Paulina Ołowska, która osiedliła się pod Rabką, zorganizowała malarską akcję renowacji budynku teatru, przy okazji popularyzując jego nazwę we współczesnych kręgach artystycznych. Teatr działa prężnie, regularnie gra przedstawienia, również poza Rabką, choć jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko trzyma się tu na tej cienkiej warstwie farby nałożonej niedawno na elewacje. Jest to może obserwacja nieszczególnie nowa ani błyskotliwa, w dodatku nad wyraz ogólna, ale sprawy u nas wyglądają zdecydowanie lepiej z zewnątrz niż od wewnątrz. Zresztą zgodnie z tą regułą inwestowane są środki publiczne – w pierwszej kolejności w nowe chodniki, fontanny i latarnie, a dopiero na końcu w ludzi i instytucje, którzy starają się podtrzymywać nasze (i naszych dzieci) życie wewnętrzne.

Druga obserwacja jest taka, że niemal cała oferta kulturalna uzdrowiska pochodzi jeszcze z poprzedniej epoki. To instytucje, które dzielnie oparły się rynkowym zakusom transformacji ustrojowej, ale niekoniecznie zyskały wsparcie, które pomogłoby im się rozwijać. Osiągnięciem ostatniego ćwierćwiecza jest Rabkoland – monstrualne wesołe miasteczko z ulokowanym w jego sercu Muzeum Rekordów i Osobliwości, gdzie można m.in. przymierzyć się do odlanych z betonu walizek strongmanów. Ze szkodą dla czytelników, a szczęśliwie dla moich dzieci, nie będziemy tu relacjonować szczegółowo dostępnych w Rabkolandzie atrakcji – podczas naszego pobytu to huczące epicentrum bodźców było jeszcze pogrążone w zimowym śnie.

Obszar niezagospodarowany przez inne atrakcje kulturalne wypełniają wartko nostalgia i kulturowe sentymenty. Ich ostoją jest w Rabce stylowa kawiarnia Zdrojowa, gdzie i goździki w wazonikach, i szarlotka mają kształt i aromat idealnie odpowiadający normatywom z połowy lat 80. ubiegłego wieku. Ulokowany nieopodal socmodernistyczny dom handlowy Gazda ma – również za sprawą nieocenionej Pauliny Ołowskiej – odnowiony neon z lat 60. XX stulecia. Natomiast to, co ostatecznie chwyta za serce, to unoszący się w powietrzu znajomy słodko-węglowy zapach, podprogowo zapamiętany jeszcze w dzieciństwie. Trudno wręcz oswoić się z myślą, że to właśnie ów toksyczny smog – pachnie nim tu każde popołudnie sklejone dymu unoszącego się z domowych kominów.

III

Kiedy dzieci wreszcie zasypiają, siadamy i czytamy te wszystkie straszne rzeczy w gazetach. O wyniku badań toksykologicznych jaj kurzych w Małopolsce – te z wolnego wybiegu są podobno skażone, bo kury wraz z rozrzuconym na wybiegu ziarnem zjadają szkodliwe opady ze smogu. O małżeństwie spod Rabki, które specjalnie z myślą o zdrowym odżywianiu dziecka założyło własne przydomowe gospodarstwo i teraz właśnie się dowiaduje, że spożywa jedzenie podtrute toksycznymi dymami z kominów sąsiadów. Obok, na felietonowej kolumnie Jan Sowa pisze o ułudzie potransformacyjnego dobrobytu: biednym tylko pozornie żyje się teraz lepiej, są skazani na najtańsze, supermarketowe jedzenie, które wywołuje otyłość i cukrzycę. Ale przecież w Polsce nic nie jest ot tak, po prostu czarno-białe jak w gazecie. Dzięki brudnemu powietrzu osiągnęliśmy bowiem szczególny stan sprawiedliwości społecznej – wszyscy mają równie źle, i bogaci, i biedni, i miejscowi, i przyjezdni, i dorośli, i dzieci.

Na pocieszenie my, strapieni rodzice, dostaniemy teraz po 500 złotych miesięcznie. Pieniądze, które w postaci podatków mniej lub bardziej sumiennie oddajemy do wspólnej, państwowej kasy w nadziei na lepsze warunki wspólnego życia, dobrą opiekę publiczną dla dzieci i czyste powietrze, zostaną nam teraz zwrócone. Niech każdy sam sobie wyremontuje teatr lalek, zbuduje szpital pediatryczny, a najlepiej też przydomową oczyszczalnię powietrza.

Jedno jest pewne. Dzieci nie lubią trucia.

– Tato, nie truj!