ZWROTY: Cała władza w ręce rad?
fot. Natalia Kabanow

9 minut czytania

/ Teatr

ZWROTY: Cała władza w ręce rad?

Witold Mrozek

Rzeczywistość pokazała we Wrocławiu, że w komisji – jak w Sejmie – liczy się szable, a nie szuka wybitnych znawców. I często dyscyplinuje się te szable instrukcjami. Nie pomógł strajk artystów, bezprecedensowe protesty ponad podziałami

Jeszcze 2 minuty czytania

I stało się – zarząd województwa dolnośląskiego jednogłośnie powołał Cezarego Morawskiego na dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu, zwycięzcę oprotestowanego konkursu. Przybyły prosto z „Klubu mężusiów” w warszawskim Capitolu aktor, znany głównie z telenowel – dostanie stery jednej z najważniejszych scen w Polsce.

Nie pomógł strajk artystów, bezprecedensowe protesty ponad podziałami – Monika Strzępka, Agnieszka Glińska, Joanna Szczepkowska czy Maciej Englert apelujący do Morawskiego, żeby zrezygnował i nie szedł tam, gdzie go nie chcą. Nie pomogły uliczne protesty czy – tak ostra, że dla wielu za daleko posunięta – akcja wręczenia Cezaremu Morawskiemu na wrocławskim dworcu powrotnego biletu do Warszawy, na oczach dziennikarzy. Cóż, kiedyś niechcianych dyrektorów wywoziło się na taczkach.

Prawdę mówiąc, łudziłem się, że któraś ze stron pójdzie po rozum do głowy – dolnośląski samorząd, Ministerstwo Kultury albo sam nominat. Byłem najwidoczniej naiwny. Artyści i widzowie zapowiadają okupację teatru, ale czy władza, która zignorowała już tyle protestów, się tym przejmie – czy przeczeka? Padają też głosy o zaskarżeniu konkursu w sądzie administracyjnym.

Minister zawiódł

Zacznijmy jednak od pozytywów. A w przebiegu wrocławskiej afery można się ich dopatrzeć. Tym razem we Wrocławiu miał miejsce protest w sprawie dobra teatru, a nie kolejna awantura o osobę Krzysztofa Mieszkowskiego. Zespół aktorski upodmiotowił się – i potrafił odciąć od wspólnej konferencji prasowej dyrektora-posła i jego partyjnego szefa, Ryszarda Petru.

Tak zwane środowisko okazało się mądrze solidarne – zamiast podpisywać kolejny patetyczny list otwarty, poparło artystów w wielości głosów, zaznaczając jednocześnie różnice zdań, gustów i światopoglądów.

Zawiódł minister kultury. Piotr Gliński miał szansę poprawić swój wizerunek. Mógł okazać się przynajmniej strażakiem gaszącym pożary – jak mówiono o jednym z jego niekoniecznie fortunnych poprzedników – a nie kimś, kto je roznieca lub podsyca. Czy razem z wiceminister Wandą Zwinogrodzką rozpoznali w ogóle sytuację, zorientowali się, że to nie kolejna odsłona personalnej przepychanki, że nie o niechętnego im Mieszkowskiego tu chodzi, a o coś więcej? Tymczasem Gliński, przyklepując kandydaturę przepychaną kolanem przez dolnośląski PSL i zaakceptowaną przez byłych i obecnych działaczy PO, stanął po stronie lokalnego układu. 

Zdolni nie chcą dyrekcji

Niedobrze, że wśród kandydatów nie było któregoś z najważniejszych reżyserów zakończonej właśnie we Wrocławiu epoki – Moniki Strzępki albo Michała Zadary. Wybitnie zdolnych czterdziestolatków, którzy są teraz u szczytu sił twórczych, zdobyli autorytet, zaufanie i szacunek nawet tych, którzy z nimi na co dzień się nie zgadzają. Ale przyjrzawszy się wrocławskiej sytuacji – i szeregowi podobnych, choć mniej głośnych – trudno dziwić się Strzępce czy Zadarze. Jeśli procedury powoływania dyrektorów będą wyglądać w ten sposób, stracimy szanse na najlepszych u steru instytucji. Uznani reżyserzy, dramaturdzy czy kuratorzy i tak nie garnęli się do konkursów, będzie jeszcze gorzej. 

Co może samorząd?

Sporo racji mają ci, którzy mówią o ostatecznej kompromitacji idei konkursów. Dyskusja trwająca piętnaście minut, uciszanie Krystiana Lupy – „by nie wpływał na pozostałych członków komisji”, jakby nie o przekonywanie do swych racji chodziło w konkursowej debacie.

Na marginesie pozostaje pytanie formalne: czy zarząd w ogóle mógłby nie powołać Morawskiego, skoro wybrała go komisja? Był to podstawowy postulat zespołu, obok zwołania okrągłego stołu w sprawie tej instytucji oraz wyznaczenia na mediatorów dyrekcji Instytutu Teatralnego im. Raszewskiego w Warszawie.

Ustawa o prowadzeniu działalności kulturalnej z czasów Waldemara Dąbrowskiego jest niejednoznaczna. Nie mówi wprost, czy postanowienia komisji konkursowych mają charakter wiążący, czy też opiniodawczy. Czyli np., czy samorząd miał prawo nie powoływać Cezarego Morawskiego na stanowisko, mimo że wygrał głosowanie.

W minionych latach często traktowano je jedynie jako opinię – komisja „wskazywała kandydata na dyrektora”, którego władze miały zatwierdzić. Samorządowcy niejednokrotnie postanawiali jednak inaczej.

Tak było np. w Gnieźnie, gdzie najwięcej punktów w konkursie na dyrektora Teatru im. Fredry zdobyła w 2013 r. Magda Grudzińska. Stanowisko otrzymała Joanna Nowak, która – nieznacznie, co prawda, ale zawsze – z Grudzińską przegrała. Tak było również w zeszłym roku w Toruniu, gdzie po zignorowaniu przez marszałka decyzji komisji wojewoda zaskarżył zapis regulaminu konkursu, w myśl którego zarząd województwa mógł unieważnić konkurs bez podania przyczyny.

W związku z tamtą sprawą zapadł niedawno wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Bydgoszczy. Polskie prawo nie opiera się na precedensach, więc choć wyrok ten jest mocnym argumentem w sporze, to nie jest wiążący poza sprawą, w której został wydany. Sąd uznał, że skoro istnieją dwa sposoby powoływania dyrektora instytucji artystycznej – przez mianowanie za zgodą ministra oraz w trybie konkursu, to mianowanie przez samorząd innego kandydata bez brania pod uwagę zdania komisji nie wchodzi w grę. „Byłoby to całkowitym zaprzeczeniem wprowadzonej do ustawy idei wyboru kandydata przez grono wybitnych znawców problematyki kultury i sztuki” – argumentował sąd.

Rzecz w tym, że idea ta istnieje głównie w bardzo życzliwym domniemaniu, nie jest sformułowana w prawie. 

Komisje na pilota

Rzeczywistość pokazuje, że w komisji – jak w Sejmie – liczy się szable, a nie szuka wybitnych znawców. I często dyscyplinuje się te szable instrukcjami. Marszałek dolnośląski powołał do komisji trzy osoby: swojego rzecznika prasowego, urzędnika z wydziału i radną z sejmiku. Wicepremier Gliński do Wrocławia również wysłał swoich urzędników. To od lat polityczna norma. Zdarzały się w związku z tym przypadki dość kuriozalne, jak podczas poprzedniego konkursu na dyrektora Teatru Polskiego w Poznaniu w 2012. Wówczas tamtejszy magistrat zaangażował ze swojej strony do prac komisji ekspertów – reżysera i dyrektora Pawła Łysaka i teatrolożkę dr Annę R. Burzyńską – ale jedynie jako doradców bez prawa do głosowania. W zasadzie – listek figowy.

Część spraw, o których tu mowa, ma zgodnie z brzmieniem ustawy określać rozporządzenie wykonawcze ministra kultury. Tyle tylko, że w obecnej wersji, obowiązującej od 2004 roku, jest ono króciutkie i ogólnikowe – liczy parę punktów i nie odpowiada na kluczowe pytania. A więc po pierwsze: jakie powinny być kwalifikacje członka komisji? Po drugie: czy decyzja komisji jest wiążąca dla samorządowców? A także np., czy programy powinny być jawne i stanowić przedmiot publicznej dyskusji? 

Co robić?

Na koniec: argument, że ministerstwo „ustawiło” wrocławski konkurs, bo kontaktowało się z samorządowcami, sam w sobie nie ma zbyt dużej wagi. W takich sprawach różni samorządowcy nieraz kontaktowali się z resortem – również w Warszawie, w czasach rządów Platformy Obywatelskiej. Oburzanie się na kontakty między samorządem a ministerstwem jest w przypadku Teatru Polskiego tym dziwniejsze, że obie władze prowadzą tę instytucję wspólnie. Nie tu leży problem.

Rzecz w tym, że decydenci często nie rozumieją specyfiki prowadzenia skomplikowanej instytucji, jaką jest teatr. I nie sposób się przed tym ustrzec obecnie ani w trybie mianowania, ani w trybie konkursu. Niezależnie od preferencji, spór „konkurs czy mianowanie” rozbija się o słabość lub ignorancję urzędników odpowiedzialnych za politykę kulturalną. Być może pomysłem na wyjście z impasu byłby wybór dyrektora przez rady powiernicze, na podobieństwo tych działających w niektórych muzeach. Powoływane przez władze, zespół i związanych z instytucją artystów niezależnie od rytmu kadencji, mogłyby podejmować bardziej merytoryczne decyzje.

To wszystko teoretyczne rozważania, snute, gdy artyści przeżywają swój dramat, a polska kultura najprawdopodobniej zaraz poniesie dużą stratę. Jednak musimy zacząć wypracowywać nowe rozwiązania, a przynajmniej rozmawiać o nich. Ławka sensownych kandydatów nie może być pusta, podobnie jak szuflady z pomysłami.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.