WIEŚ: Śpiewa Stanisław Brzozowy
Ines Seidel / CC BY-NC-SA 2.0

15 minut czytania

/ Muzyka

WIEŚ: Śpiewa Stanisław Brzozowy

Paweł Franczak

Pozwólcie, że opowiem wam o śpiewaku, o którym prawdopodobnie nie słyszeliście i którego nigdy nie słyszeliście. I którego śpiewu, to całkiem możliwe, nie polubicie

Jeszcze 4 minuty czytania

Gdzie zacząć tę opowieść? Może od domu pani Genowefy Lenarcik czy raczej pani Gieni, bo tak każe na siebie mówić. Dom, niewielki, drewniany stoi w miejscowości Słotwiny na Lubelszczyźnie, godzinę drogi od Lublina. Znam tę miejscowość, mam tu rodzinę ze strony taty, bywałem tu jako dziecko, dziwiąc się w trakcie zabaw z rówieśnikami ich miejscowej gwarze: „chodźwa”, „pójdziewa”, „kaj pójdziewa?”.

76-letnia pani Gienia stoi pośrodku kuchni, trzyma się pod boki, obraca się, raz w lewą, raz w prawą stronę, robi kilka kroków w tę i we w tę, cofa się, znowu robi kilka kroków i śpiewa w kierunku pieca kaflowego niskim, mocnym jak gruby sznur głosem. Jak na Kurpiankę przystało: „Cyyranecka nieee ptooaak, dziewcyna nie luuuudzieeee, uoodprooowadziułbyyyym joo, bo samaaaa, nieee póóójdzie…”.

– Nie mogę usiedzieć – mówi nam. - Jak śpiewam, to nie siądę, muszę chodzić.

Gdy przyjmuje gości, też nie siada. Krząta się, robi kawę, podaje rosół, ziemniaki ze smażonym kurczakiem i ogórki kiszone, których robi co roku nawet dwieście słoików, bo ma zamówienie od sąsiadów. Goście to ja i Bartek Drozd. Goście talerz ogórków zjadają w kilka minut.

– No, ale co by pan ode mnie chciał się dowiedzieć o ojcu? I po co? – patrzy się na mnie.

Pani Gienia jest córką Stanisława Brzozowego, jedną z pięciu. Śpiewają ona i jej siostra, Maria Orzech, ale pani Maria nie śpiewa głosem otwartym, charakterystycznym dla polskiej wsi – szorstkim, rezonującym na zębach. Z biegiem lat zmieniła styl. „W młodości mogłam wyrobić gardłowym głosem (tak nazywa głos otwarty pani Orzechowa), teraz muszę przerywać i śpiewać normalnym, dawniej głos był wyćwiczony do gardłowego” – tłumaczyła profesorowi Piotrowi Dahligowi, muzykologowi, który nagrywał też jej tatę.

– Ona jest cichsza – wyjaśnia pani Gienia.

Choć Marysia głos ma. Pani Gienia mówi, że kiedyś jej siostrę chcieli nawet wziąć do zespołu Mazowsze, bo i ładna, ale wzrost niereprezentacyjny. U Brzozowych wszyscy mali.

WIEŚ

Nowy jesienny cykl tekstów i wywiadów w dwutygodnik.com. Jaka jest współczesna polska wieś? Jaka jest jej historia i kultura? W ostatnich latach rozmowa o polskiej kulturze zdaje się traktować ją coraz poważniej. Czy tak daleko nam do wsi? A co jeśli jest ona wciąż obecna – choć niezauważona – pod powierzchnią naszej codzienności?

Po co ja do niej przyjechałem? Tłumaczę, że jestem dziennikarzem i śpiewakiem, że śpiewam między innymi pieśni jej ojca i lubię je, a o Brzozowym mało kto wie, w internecie jest o nim kilka krótkich wzmianek, trzeba to zmienić.

Zresztą, mało brakowało, a mało kto wiedziałby nie tylko o Brzozowym, ale i o samej Lenarcikowej. Jej córka zgłosiła się do lubelskiej Fundacji „Muzyka Kresów”, której założyciele, Monika Mamińska-Domagalska i Jan Bernad, od lat zachwycali się śpiewem Brzozowego i uczyli jego pieśni, nie wiedząc, że godzinę drogi od ich siedziby mieszka córka śpiewaka. Zaprosili ją więc na spotkanie i warsztaty (ich uczestnicy nie kryją, że pani Gienia jest surową nauczycielką).

– Byłam tego ciekawa. Jak dowiedziałam się, że ktoś tam w Lublinie śpiewa pieśni mojego taty, to się zdziwiłam, bo jak to: kto niby byłby w stanie tak je zaśpiewać? – opowiada o początkach.

Dziś Genowefa Lenarcik to w kręgu muzyki tradycyjnej uznana marka. Śpiewała na warszawskim festiwalu Wszystkie Mazurki Świata, przyjeżdżają do niej uczniowie, etnomuzykolodzy i, tak jak ja, dziennikarze. Zabierają ją na koncerty: współpracuje z gitarzystą-eksperymentatorem Raphaelem Rogińskim, łącząc kurpiowski śpiew z free improv, zaproszono ją niedawno na koncerty do Moskwy.

– Więc czego chciałby się pan dowiedzieć o tacie? – ponawia pytanie.

 

Może jednak zacznę tę historię gdzie indziej – w chałupie w miejscowości Krobia, koło Kadzidła, w powiecie ostrołęckim, na Kurpiach.

Na krześle w tej chałupie siedzi i śpiewa pan Stanisław Brzozowy. Prawa ręka oparta o stół, prawa dłoń przyłożona do ucha, małżowinę ucha dłoń przyciska do skroni, bo wtedy człowiek, jak wyjaśnia pan Stanisław, „inny brzęk wydaje, inny głos jest” – i ma rację, kto nie wierzy, niech sprawdzi. Oczy ma pan Stanisław otwarte, ale wzrok niewidzący. Każdą frazę, jak to on, kończy kulasikami. Kulasiki – rzecz trudna do opisania. Fachowcy mówili na to różnie, prof. Jan Stęszewski: „przeskakiwanie głosu w falset”, prof. Piotr Dahlig: „jodłująca maniera zamykania strofki”, „mordent”. Brzozowy mawiał czasem, że „kończy nad sobą”. Może to finalne jęknięcie to jego własny patent, a może, jak kończący frazę piskliwy „wyhuk” w śpiewach ukraińskich i białoruskich, jest „jak naciśnięcie «wyślij» po wpisaniu treści SMS-a” – tak tłumaczyła tamtejszą tradycję hukania ukraińska śpiewaczka Tetiana Sopiłka. Bez kulasika to, co zaśpiewane, nie liczy się, nie idzie w świat, kosmos nie dostaje SMS-a. Taka przynajmniej jest moja teoria.

Każdą frazę pan Stanisław Brzozowy zaczyna zaś tak zwanym szeptanym przedtaktem – zaczyna „z siebie”, jak on to opisywał. Tak jakby dźwięk, nim narodził się w jego ustach, brał rozpęd gdzieś w krtani, błyskał na sekundę, zanim nabrał pełnego blasku.

O czym śpiewa, nie jest rzeczą prostą w zrozumieniu dla kogoś spoza Kurpiowszczyzny. Samogłoski „a” i „e”, „o” zdają się przetapiać jedna w drugą, do tego ta gwara: „najnilejzo” – ukochana, „koniksiowi” – konikowi, „zurazie” – żurawie. Tylko czasem, kiedy przyjedzie do niego ktoś z Warszawy, by nagrywać pieśni, pan Stanisław Brzozowy przechodzi na „czystą polszczyznę”, żeby wstydu nie było. Córka, Maria, upomina go. Ma być po kurpiowsku.

Śpiewać cicho nie umiał. I choćby mu żona Marianna, z domu Golan mówiła: „Śpiewaj no, Stasiu, ciszej w chałupie”, to i tak nic to nie daje, bo pan Stanisław zaczyna cicho, ale już po drugiej zwrotce następuje crescendo i huczy, jakby stał pośrodku puszczy. A bez zrozumienia puszczy zrozumieć śpiewu kurpiowskiego nie można.

Stanisław Brzozowy, skany z artykułu Piotra Dahliga w Przeglądzie Muzykologicznym, nr 3 2003Stanisław Brzozowy, skany z artykułu Piotra Dahliga w „Przeglądzie Muzykologicznym”, nr 3 / 2003, w środku: Stanisław Brzozowy z córką Marią Orzech. Wszystkie zdjęcia zrobiono 8 sierpnia 1979 roku w Rzekuniu k. Ostrołęki

Kurpie to ludzie wolni, wyjęci spod pańszczyzny, czyli, mówiąc wprost, niewolnictwa, czego im powszechnie zazdroszczono. Pozostawali czynszownikami królewskimi lub biskupimi, zobowiązani więc byli do płacenia dziesięciny kościelnej (korzec żyta i jęczmienia) oraz podatków do skarbu królewskiego (pogłówne i hyberna). Ponieważ ich bagienny, nieobfity w urodzajne ziemie region nie nadawał się zbytnio do upraw, to Puszcza Kurpiowska, zwana Zieloną lub Zagajnicą, i Puszcza Biała były ich żywicielkami. Karmiły ich miodem, żurawiną, grzybami, zwierzyną. Zgodnie z prawem – wszystko, co zdobyli w lesie, pozostawało ich własnością. Stanisław Brzozowy nie był tu wyjątkiem, puszcza była jego drugim domem, przeszedł ją z własnoręcznie zrobioną dubeltówką wszerz i wzdłuż, za młodu mając na stopach obuwie z łyka drzewnego. „Co leciało, to moje, do czego wyceluję, uciec nie ma prawa” – mawiał. Jego były kuny, lisy – na futerka, zające – na pasztet, kaczki – na rosół.

Puszcza kształtowała pieśń. W lesie się „uolekało” – wołało śpiewem, który niósł się podobno nawet na pięć kilometrów. Kiedy zaś do śpiewaka głos wracał w postaci echa, on swoją partię kończył. W ten sposób powstawała apokopa, połknięcie sylaby. „Nie po to ja śpsiwom, zebyście słyseli/Płacze serce moje niech sia rozwese…” – „li” umierało w gardle przed narodzinami.

„Gotowość do śpiewu wynikała u niego ze spontaniczności twórczej – każdy obraz i każda czynność mogły być kreatywnym impulsem: układał pieśni, gdy na coś inspirującego spojrzał. «Układanie» było jednak nie tyle komponowaniem nowych całości, co składaniem razem: myśli – melodii – słów – ekspresji. Gdy śpiewał (w warunkach domowych), całkowicie nieruchomiał, lecz dawniej śpiewowi mogły towarzyszyć takie okoliczności, jak spokojny ruch, przemieszczanie się, gesty pracy itp.” – pisał o jego twórczości Piotr Dahlig.

„Ja na co spojrzał, to zaraz pieśń ukłodoł, w kóniem jechał, zaraz z konium ukłodoł piosnecke; pasłem krowe, z krowóm ukłodoł piosnecke; pasłem i ukłodołem, no a to reśte to moze od tego cóś, moze od tego cóś i tak sobiem naciosał tych piosnecków” – tłumaczył sam zainteresowany.

Ja go w opisywanych miejscach i sytuacjach nie widziałem, nie słyszałem, znam jego śpiew tylko z nagrań i opowieści. Urodzony w 1901 roku pan Stanisław Brzozowy zmarł 12 czerwca 1980 roku, trzy dni po moich narodzinach.

„Matka, chodź no!” – woła pan Stanisław Brzozowy. Kiedy żona zjawia się przy nim, oznajmia jej: „Będzie robak jadł ludzi”.

„Jaki robak, co ty gadasz?” – mówi lekko skonfundowana pani Marianna Brzozowa.

„Bedzie i już” – obstaje przy swoim mąż.

Stanisław Brzozowy, fot. archiwum rodzinneStanisław Brzozowy, fot. archiwum rodzinneInnym razem wołał ją i tak oto wykładał: jak pomrzemy, jak na świecie nas już nie będzie, to kobity od mężczyzny nie rozróżnisz.

To jedna z wizji pana Stanisława, z których słynie na całą okolicę. Opowiada je dzieciom, sąsiadom.

– I czy nie miał racji? – rozważa pani Gienia treść widzeń. – Przecież rak dzisiaj człowieka zjada, a czasy takie, że fryzury dziewczyny krótkie noszą, spodnie, rzeczywiście trudno od faceta odróżnić.

Niski, krępy, z bujną, kruczoczarną czupryną, „Stasiecek”, jak na niego wołają w Krobi, znany jest zresztą w Kadzidle wszystkim, nie tylko za sprawą profetyzmu. „Gdzie go nie posiali, tam wyrośnie” – jak to tam mówią o takich ruchliwych gościach. Ale słynny jest przede wszystkim za sprawą śpiewu.

Wszyscy wiedzieli o jego talencie i znajomości dawnej tradycji wykonawczej. „On ma starożytny akcent” – mawiali o jego sposobie śpiewu miejscowi.

Zapraszano go więc co rusz do domu zmarłego, na puste noce, kiedy śpiewem wyprawiano duszę na lepszy ze światów. Jak go zapraszano na wieczór, tak wracał rano, wymęczony, zachrypnięty, walił się do łóżka i odsypiał.

„Tylko łazisz i łazisz po tych truposzach!” – irytowała się Marianna, bo to ma do siebie artysta, że sztuka u takiego z robotą w gospodarstwie zawsze wygra.

Śpiewał też w kościele, bo ogólnie lubił pieśni religijne, poważne, za frywolnymi nie przepadał. W tradycyjnej polskiej monofonii, pieśniach jednogłosowych, jego głos wystawał ponad inne.

 – Jakżeby inaczej, żeby Stasiecka nie było słychać, z daleka można było powiedzieć: „oho, to Staś Brzozowy śpiewa” – mówi pani Gienia.

Nie doczekał się należnej sławy. W 1980, kiedy umierał na nowotwór, pieśni wiejskie zaczynały być w Polsce przedmiotem wstydu, symbolem wstecznictwa, nikt jakichś tam dziadów ze wsi nie chciał słuchać. Chyba było mu tej zasłużonej sławy trochę żal, bo córki raz to podsłuchały. Robił tego dnia coś tam na podwórku i śpiewał. Po każdej pieśni kończył, robił pauzę i coś tam mówił, śpiewał inną piosenkę i znowu coś mówił. Podeszły bliżej. A on przed każdym utworem robił wstęp, jak do mikrofonu etnomuzykologa: „Śpiewa Stanisław Brzozowy z Krobi”.

***

Gdzie słuchać Stanisława Brzozowego?

Muzykolodzy nagrywali Brzozowego czterokrotnie. Pierwszej rejestracji pracownicy Państwowego Instytutu Sztuki dokonali w 1952 roku, później w latach 1956, 1978 i 1980.

Jego nagrania dostępne są na stronie http://www.dismarc.org po wpisaniu hasła „brzozowy” (i zaznaczeniu opcji „audio and more”).

Płyta „Hen, gdzie piaski i moczary, gdzie zielone zawsze bory. Pieśni Puszczy Kurpiowskiej” wydana przez Instytut Sztuki PAN, na której się pojawia, jest niedostępna.

Jeden utwór w jego wykonaniu znajduje się na albumie „Pologne: Chansons et danses populaires” wydawnictwa VDE. Można ją kupić na Amazonie, jest też na Spotify.

26 sekund „Kjedi przijechali krobianiaki z wojny” można odsłuchać na stronie: http://liberproarte.eu/?page_id=80. Utwory Brzozowego można kupić na stronie PAN-u http://cadis.ispan.pl/pl (po uprzedniej rejestracji).

Koncert Genowefy Lenarcik z uczniami zarejestrowany na Festiwalu Wszystkie Mazurki Świata 2015 do obejrzenia tutaj: http://muzykotekaszkolna.pl/multimedia/filmy-o-muzyce/koncert-wszystkie-mazurki-swiata-muzykoteka/ (od 34:24).

Stoję w Sali Ośrodka „Rozdroża” w Centrum Kultury w Lublinie. Przede mną siedzi pan Janek Bernad, mój mistrz, nauczyciel śpiewu głosem otwartym. Uczę się. Jest ładny słoneczny dzień, śpiewam smutną pieśń Brzozowego:

A ty ptosku krogulosku, co góro lotos
Powiedz ło mej najnilejsej, gdzie sie łobraca
Powiedz ło mej najnilejsej, gdzie sie łobraca

Toć ja tobie ło niej powiem, ale niedługo
Bo juz twojo najnilejso do ślubu wiozu
Bo juz twojo najnilejso do ślubu wiozu

Niech jo wiozo, niech jo wiozo, niech jam Bóg scanści
A mnie, wiernego chłopaka, Bóg nie łopuści
A mnie, wiernego chłopaka, Bóg nie łopuści

Panie łojce, daj mnie konia, pojada za nio
Niech jo jesce raz zobaca, nim bedzie paniu
Niech jo jesce raz zobaca, nim bedzie paniu

…i klnę jak szewc, walę ręką ze złości w oparcie krzesła, bo nie mogę wziąć prawidłowo góry na „kroo”.

– Pięć złotych za każde przerwanie pieśni – ordynuje pan Janek, pokazując na stojącą na parapecie puszkę.

I tak z tym Brzozowym przez następny rok, dwa, prawie trzy lata. Co się nazłościłem, to moje, co się pan Janek moich przekleństw nasłuchał, to już jego.

Śpiewam pieśni Brzozowego w naszym mieszkaniu na lubelskim osiedlu LSM, coś podejrzewam, że sąsiedzi z dołu nie są jego fanami. Śpiewam, gdy siedzimy: nasz najlepszy przyjaciel Jacek, ja i moja żona Renata po trzecim piwku, celebrując kupno domu na wsi. W tym domu też pewnie będę je śpiewał, bo w końcu będzie gdzie huknąć, a ja też nie umiem śpiewać cicho. Na ścianie wisieć będzie leluja, kurpiowska wycinanka. W jej prawym dolnym rogu widnieje podpis autorki i jej numer telefonu: „Genowefa Lenarcik, 81-…” – dostałem ją od pani Gieni, choć wtedy, podczas wywiadu, widzieliśmy się pierwszy raz.

I tak będę śpiewał, choć sam właściwie do końca nie wiem, czy mi się ten jego buczący, huczący, kurpiowski śpiew podoba, czy nie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.