Stan baczności
Andrea Canepa / CC BY-NC-SA 2.0

7 minut czytania

/ Literatura

Stan baczności

Maciej Woźniak

„Projekt «Orfeusz»” na tle poprzednich tomów Baczewskiego okazuje się książką zaskakująco klarowną i komunikatywną, wręcz – skromną

Jeszcze 2 minuty czytania

Wydanemu sześć lat temu tomowi wierszy wybranych Marka K.E. Baczewskiego towarzyszyło posłowie Krzysztofa Siwczyka, który uznał frazę „Strasznie jest czekać na własny powrót” za szczególnie wartą podkreślenia. Słowo „powrót” jest tu równie mocno związane z filozoficznymi korzeniami twórczości poety z Zawiercia (wśród patronów Baczewskiego są i Kohelet, i Nietzsche), co z jej najbardziej upartymi motywami (Baczewski – jak pisał Siwczyk – „wyzyskuje do własnych celów słabość i umowność wielkich narracji o tym, co przeżyte i przepisane z życia ludzkości”). Natomiast okolicznościom towarzyszącym słowu „strasznie” mamy okazję przyjrzeć się teraz: wydany wiosną tego roku nowy tom wierszy Baczewskiego przypomina jego debiutancką książkę sprzed 22 lat.

Właśnie – przypomina. To też słowo, w którym warto wychwycić jego obydwa znaczenia. Po pierwsze obie publikacje wyglądają podobnie: czarna okładka z niewielką grafiką, której elementy grawitują wokół nieokreślonego centrum. Po drugie zaś wiersze z „Projektu «Orfeusz»” przenoszą czytelnika wstecz – ponad napisanymi z epickim rozmachem i pomodernistycznym zacięciem książkami „Morze i inne morza” (2006), „Pięć poematów”(2005), „Kasandra idzie przypudrować nosek” (1999), „Taniec piórem” (1998) – do nieco skromniejszego „Fortepianu Baczewskiego” wydanego w 1994 roku.

Nie chodzi o to, że Baczewski wcześniej nie wracał do swoich początków, bo wracał do nich w każdej książce, a tytuł nowego tomu można rozpatrywać w kategorii podsumowania poetyckiego projektu trwającego dwie dekady (co potwierdza choćby cykl „Ars poetica” kontynuowany wytrwale, aczkolwiek numeracja kolejnych części nie układa się w ciąg rosnący). I nie chodzi o to, że unikał krótszych form, bo wiersze z tomów „Wiersze żebrane” (2000) czy „Antologia wierszy nieśmiałych” (2003) urzekają zwięzłym liryzmem. Istotniejszy wydaje się fakt, że „Projekt «Orfeusz»” Baczewski wydał po przerwie trwającej 10 lat, przez które na poetyckiej scenie czy poetyckim rynku zmieniło się sporo – jednak zarówno w kontekście sceny, jak i rynku, zmiany te nie wpłynęły na usytuowanie twórczości poety z Zawiercia względem oczekiwań krytyki i czytelników. Baczewski od dwóch dekad pozostaje bodaj najbłyskotliwszym i najbardziej interesującym z poetów traktowanych najzupełniej marginalnie.

Jeżeli spojrzymy na tom z perspektywy rozminięcia się z modnymi trendami, to jest jeszcze gorzej niż było. Kiedy młodsza część krytyki wydaje się złakniona poezji moralnego czy społecznego niepokoju, Baczewski oddaje się wyrafinowanym narracyjnie filozoficznym rozważaniom sięgającym w głąb greckiej starożytności („Parmenides powiedział”, „Ars Poetica XLIV: Orfeusz”). Kiedy na szerszy odbiór można liczyć, radykalizując wiersze (mile widziane rżnięcie karabinem w parkiety giełd albo w biurka czekające na umowy o pracę), Baczewski delikatnie zanurza się w historię poezji polskiej, wybierając a to nudnawą semantyczną solenność Witolda Wirpszy, a to słowotwórczą, lecz nie zawsze odpowiedzialną, fantazję Bolesława Leśmiana – by połączyć je w całość o nowej poetyckiej objętości („Trzy wiersze o Łące Leśmiana”). Kiedy zaś już, już wydaje się, że Baczewski w końcu dojrzał i zdjął maskę prowokatora, to albo klasyczna herbertowsko-miłoszowska narracja zostaje zbrukana wątkiem skatologicznym („Próżnia”), albo stylistyczny dług zaciągnięty u klarownej, krzepiącej Wisławy Szymborskiej zostaje spłacony z ciemnym procentem nihilizmu znanego z pism Ciorana czy dramatów Becketta („Mowa”, „Drzwi”). Baczewski często zaprzepaszcza nawet taki atut swoich wierszy, jak aforystyczna przebojowość (że wciąż ma do niej dryg, świadczy choćby puenta wiersza „Przepaść”: „I nie ma w tym jasności, w czym jest przepadanie, w kosmatym kosmosie, czy też w gruncie rzeczy”), wybierając raczej formę zrównoważonej lirycznej medytacji i ufając – jakże lekkomyślnie – czytelniczemu skupieniu.

Marek K.E. Baczewski „Projekt «Orfeusz»”. Instytut Mikołowski, Marek K.E. Baczewski „Projekt «Orfeusz»”. Instytut Mikołowski, 68 stron, w księgarniach od maja 2016

W tym momencie rozważania nad tym, co oddziela autora „Projektu «Orfeusz»” od mainstreamu – jakkolwiek naciągane byłoby to określenie w odniesieniu do poezji – zaczynają prowadzić nas do odpowiedzi, dlaczego Baczewskiego czytać nie tylko warto, ale wręcz należy. Jeżeli przysłuchamy się społecznej i politycznej debacie, którą toczy pokolenie wychowane na ideach obecnych w poezji Herberta, Miłosza czy Szymborskiej, to łatwo zauważymy, jakiej refleksji językowej w twórczości tamtych wielkich poetów zabrakło. Tymczasem Maciej Melecki, w zapowiedzi „Projektu «Orfeusz»” na stronie Instytutu Mikołowskiego, pisze o nieustannie badanej przez Baczewskiego „sensotwórczej podwójności słowa”. Zarówno w nieznających umiaru retorycznych galopadach poety z Zawiercia, jak i w lakonicznych wierszach-paradoksach, właśnie ta „podwójność słowa” – owocująca brakiem zgody w najbardziej, zdawałoby się, oczywistych kwestiach – była od lat analizowana i kulturowo umocowywana, oglądana tyleż w perspektywie lingwistycznej, co historycznej.

„Projekt «Orfeusz»” na tle poprzednich tomów Baczewskiego okazuje się książką zaskakująco klarowną i komunikatywną, wręcz – skromną. Poeta rezygnuje tu z puszczania w ruch pomodernistycznego kalejdoskopu z miliona szkiełek (na okładce mamy ich ledwie kilka), ale unika też przesadnie wysublimowanego liryzmu. Wielbiciele radykalnej, obrazoburczej wersji poety z Zawiercia mają prawo poczuć się tak samo rozczarowani, jak miłośnicy jego wiersza „10 dowodów na istnienie miłości”. Zostaje Baczewski centralny. Ten, który od ponad dwóch dekad – czyli odkąd jego wiersze wypatrzył i podał do druku płocki poeta Marek Grala – powtarza, że to, co mówimy, jest przede wszystkim literaturą. Że ludzka mowa (a przed nią myśl) to rodzaj narracji – ze wszystkimi tego konsekwencjami. I że to w żaden sposób ludzkiej mowie i myśli nie ujmuje.

Ów stan baczności na literackie fundamenty człowieczeństwa można uznać za najsilniejszy wątek łączący kolejne tomy Baczewskiego. Wpływający na to, że mimo 22 lat obecności na poetyckiej scenie, nadal nie sposób traktować go jako poety w stanie spoczynku (jak niektórych jego rówieśników, należycie podocenianych i ponagradzanych).

Jest w „Projekcie «Orfeusz»” wiersz, który – korzystając z legendy o chińskim mędrcu śniącym, że jest motylem – literackie źródła ludzkiego cogito ukazuje wprost, niemal bez owijania w poezję.

Sądny dzień, rozsądna noc

Śniła mu się kartka papieru.
Było tam napisane,
żeby się obudził. 

Obudził się, ale kartki nie było.
Po co się obudził? 

Przyśniło mu się: weź kartkę
i napisz, żebyś się obudził. 

Teraz mógł spać spokojnie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.