Coraz mniej trytytek

17 minut czytania

/ Media

Coraz mniej trytytek

Rozmowa z Krzysztofem Golińskim i Jakubem Koźniewskim

Sztuka nowych mediów wychodzi z niszy. O twórczej partyzantce, byciu zawodowcami i zmysłowości form rozmawiamy z grupą panGenerator

Jeszcze 4 minuty czytania

AGNIESZKA SŁODOWNIK: Śledzicie polską kulturę?
KRZYSZTOF GOLIŃSKI: Umiarkowanie.

A sztukę nowych mediów?
JAKUB KOŹNIEWSKI: W Polsce wciąż nie za wiele jest do śledzenia w tej dziedzinie.

KRZYSZTOF: Są trzy wydarzenia: Biennale WRO, festiwal art+bitsPatchlab.

JAKUB: Jeszcze Open Source Art w Gdyni. Za wyjątkiem WRO, które ma bardzo długą tradycję, większość z tych wydarzeń to nowe zjawiska, mniej więcej ostatnie trzy lata.

Mieliście tu jakichś mentorów?
JAKUB: Bardzo dla nas ważnym wydarzeniem, które legło u podstaw zawiązania grupy, był MediaLab Chrzelice w 2010 roku. Brałem udział w warsztacie Pawła Janickiego z Pure Data. Zrobił na mnie spore wrażenie. Wcześniej wydawało mi się, że nikt się tym w Polsce nie zajmuje. Cała działalność WRO była dla nas dużą inspiracją. Odkryliśmy, że ktoś tu robi to na serio.

KRZYSZTOF: Nie mam idoli wśród polskich twórców sztuki nowych mediów. To częściowo może wynikać z edukacji artystycznej w Polsce, która nowych mediów jeszcze nie do końca jest świadoma, co smutne.

A masz w ogóle jakiegoś?
KRZYSZTOF: Kyle McDonalda, który bardzo sprytnie wplata technologię i ma za jej pomocą dużo do powiedzenia.    

panGenerator

Grupa nowomediowa, w której skład wchodzi Krzysztof Goliński, Jakub Koźniewski, Piotr Barszczewski i Krzysztof Cybulski. Działają od spotkania na Medialabie w Chrzelicach w 2010 roku. Ostatnio było o nich głośno w związku z nagrodą Złotego Lwa, którą otrzymali na festiwalu branży reklamowej w Cannes za instalację „Miara pokoju” stworzoną dla Muzeum Powstania Warszawskiego. Po magnetycznej płycie staczają się puste łuski po nabojach i układają się w liczby, dane dotyczące powstania. Instalacja nominowana była w kategoriach Design za instalacje cyfrowe i wydarzenia, oraz Digital Craft za wizualizację danych. Autorzy otrzymali Złotego Lwa w kategorii Design.

Są autorami interaktywnych instalacji, w których korzystając z cyfrowych technologii przetwarzają tzw. stare, analogowe media, oraz tworzą nowe nieomal żywe obiekty, instrumenty, fantazje na temat przyszłości kontaktów między ludźmi, czy ozdób, jakie będą nosić.

Ich projekty charakteryzuje interaktywność i estetyczny minimalizm.

JAKUB: Nie da się ukryć, że obserwuje się wzrost zainteresowania tym tematem.

KRZYSZTOF: Wkrótce otwieramy studia podyplomowe Creative Coding na School of Form, tyle że w Warszawie.

JAKUB: Zdecydowanie jest nisza. Od roku, dwóch coś się rusza, kumuluje. Ona się szybko zapełni. Ciężko będzie udawać, że ten temat jest nieistotny, że to zupełna awangarda. Nowe media, kreatywne kodowanie, te tematy w ten czy inny sposób pojawią się na uczelniach.

A więc wciąż opanowujemy podstawy. Czy coś się zmieniło od czasu MediaLabu w Chrzelicach?
KRZYSZTOF: Dostęp do wiedzy jest jeszcze łatwiejszy. Są dziesiątki źródeł, z których można się uczyć. Otwierasz stronę, spędzasz na niej trzy dni i umiesz jakiś temat na blachę. Tego nie było sześć lat temu.

JAKUB: Dostępność narzędzi, które robią się coraz tańsze lub zyskują nowe funkcje i stają się stosunkowo łatwe. Jeśli ktoś ma podstawowe pojęcie o elektronice i programowaniu, może szybko w to wejść i korzystać, jak z artystycznego medium. W tym sensie zmieniło się bardzo dużo. Wcześniej bez wykształcenia w tym kierunku bardzo trudno pracowało się z układami elektronicznymi czy zaawansowanym programowaniem. Artysta ewentualnie współpracował z jakimś inżynierem. Dziesięć lat temu zaczęły się upowszechniać narzędzia takie, jak Processing i Arduino. To są kamienie milowe, jeżeli chodzi o sztukę mediów na całym świecie. Wraz z nimi przyszła nowa fala, istny boom nowych mediów.


Wydaje mi się, że w ostatniej dekadzie nastąpiła profesjonalizacja polskich twórców, którzy doskonale opanowali język PR-u. Po tym, jak dostaliście Złotego Lwa w Cannes, rzuciły się na was media reklamowe. Często określano was mianem agencji.
KRZYSZTOF: Agencja panGenerator Warsaw. To moje ulubione.

Czytałam te wywiady i miałam wrażenie, że rozumiem dlaczego. Ty, Kuba, bardzo umiejętnie operujesz pojęciami takimi jak klient, brief. To chyba emanacja waszego profesjonalizmu. Potraficie sprzedać waszą działalność, jednocześnie jej nie nazywając. Sieć to zasysa. Szczególnie ta zagraniczna: Creative Applications, Wired.
KRZYSZTOF: Fastco design. To są mainstreamowe media amerykańskie, które lubią się z mocno technologiczną sztuką, ale nie bardzo interesuje ich warstwa przekazu. Bardziej zajmuje ich zmyślny pomysł. My tym operujemy, oni to podchwytują.

Profesjonalizm widać też w produkcji. Kiedy jestem kuratorką, często spotykam się ze strony artystów nowomediowych z zupełnym freestylem. Pojawiają się fajne pomysły, ale też problemy z opisem, harmonogramem, działaniem. Wy kontrolujecie sytuację. Co wam daje taka strategia?
KRZYSZTOF: Spokój. Pamiętasz pierwszą wystawę na Kulturze 2.0?

JAKUB: Instalacja „ORANY – goniąc kormorany 2.0” zaczęła działać o 6 nad ranem, a otwarcie było o 9.

KRZYSZTOF: Szkoda nerwów i naszego snu. Teraz wyznaczamy sobie termin wewnętrzny, który jest, powiedzmy, tydzień przed premierą. Mamy poślizg jednodniowy, ale nie zarwane noce. Tak się nie da tego robić na dłuższą metę.


Tak się nie da żyć.
KRZYSZTOF: A próbujemy zamienić to w życie. Ta profesjonalizacja jest na kilku poziomach. Ty widzisz końcowy produkt: dowozimy na czas, działa, jesteśmy prawie pewni, że będzie działać przez ten czas, przez który powinno, ale jeśli chodzi o sam proces, to coraz rzadziej używamy trytytek, glue-guna i gafera.

Czego?
KRZYSZTOF: Szybkozłączek, pistoletu klejowego i srebrnej taśmy.

JAKUB: To znaczy nadal tego używamy.

KRZYSZTOF: To są główne narzędzia sztuki mediów [śmiech]. Coraz mniej te nasze rzeczy są sklecone. Nie ma gąszczu kabli pod pokrywą. Teraz zamawiamy płytki trawione według naszego projektu.

Płytki trawione?
KRZYSZTOF: Tak, płytki PCB, obwód drukowany na zamówienie.

JAKUB: Nasz warsztat się zdecydowanie rozwinął. Często się spotykamy z artystami, którzy mają pomysły, ale muszą szukać podwykonawców. Takim przykładem jest współpraca z Krzysztofem Wodiczką i projekt hełmu weterana, który zrobiliśmy dla Muzeum Sztuki w Łodzi. Wolimy pracować na własny rachunek. Czujemy dużą satysfakcję z tego, że rozwijamy swoje umiejętności i że faktycznie jesteśmy coraz bardziej profesjonalni na różnych poziomach.

KRZYSZTOF: Inaczej się nie da. W tej chwili można oglądać trzy nasze instalacje. W Muzeum Powstania Warszawskiego jest instalacja na temat łączności, „Makrofilm” w Muzeum Polin i „Mikifon”, który gdzieś jeździ po Polsce. Jeśli w każdej chwili mielibyśmy oczekiwać telefonu, że coś nie działa i trzeba pojechać, naprawić, tobyśmy nie mogli robić bieżących projektów.

JAKUB: Za tym idzie konkretna odpowiedzialność, która na nas ciąży. Wciąż pokutuje takie XIX-wieczne myślenie o artystach, że powinni eksplorować jedynie własne intymne przeżycia, tworzyć bardzo hermetyczne prace, które wynikają tylko i wyłącznie z ich potrzeby ekspresji. Ale jeśli się spojrzy na historię sztuki w ogóle, to bardzo dużo dzieł uznawanych za klasyczne i wartościowe było robionych na zamówienie. Najlepszym klientem był choćby Kościół.

Mieliście jakieś zamówienie z Kościoła?
KRZYSZTOF: Jeszcze nie, ale pomagałem Wiesławowi Bartkowskiemu przy jednej instalacji robionej dla Centrum Papieskiego, przy której musiałem uklęknąć przed katedrą na Pradze.

JAKUB: O ile kiedyś istotnym mecenasem sztuki był Kościół, teraz często są nimi korporacje, firmy. To jest ciekawa ewolucja. Jeśli chodzi o sztukę nowych mediów, często jest tak, że artyści działają na potrzeby dużych firm technologicznych, bo to jest dość łatwe połączenie.

KRZYSZTOF: Nie zawsze są to firmy technologiczne. Absolut, taka marka alkoholu…

JAKUB: Nie Kościół…

KRZYSZTOF: Absolut nie płaci agencji reklamowej, żeby zrobiła kampanię, tylko oferuje artystom płótno w kształcie butelki i oni je zapełniają w swoim stylu. Taki mecenat to bardzo miła forma współpracy, która jest dobra i dla artysty, i dla marki.

To też jest korpo. Oni wymuszają pewien język komunikowania i styl pracy?
JAKUB: No tak, oczywiście. Trzeba umieć rozmawiać z nimi ich językiem, bo inaczej można ich przestraszyć. My się odnajdujemy w projektach dla dużych firm i dla instytucji kultury. Swobodnie przełączamy się między tymi dwoma językami.

Instytucje kultury coraz bardziej tym językiem operują.
JAKUB: Też mam takie wrażenie.

KRZYSZTOF: Instytucje kultury też się profesjonalizują, co się chwali.

JAKUB: Widać duży postęp w sposobie organizowania i w produkcji w ciągu ostatnich lat. 

Czy to jakoś wpływa na pomysły, na merytorykę?
KRZYSZTOF: Nie, u nas to jest zupełnie osobny proces. Nie da się sprofesjonalizować naszego procesu kreatywnego. To jest totalna partyzantka. To dwie godziny, podczas których pada dziesięć betonowych żartów, mnóstwo roboczych koncepcji i gdzieś na końcu pojawia się pomysł.

Profesjonalizm nie zabija partyzantki?
JAKUB: Nie, zawsze będziemy trochę partyzanckim bytem. Cały czas działamy w trybie zrób-to-sam, używamy własnych rąk, prototypujemy. Przy tym zawsze jest dużo bałaganu. Nasza pracownia nigdy nie będzie sterylnym biurem projektowym.

KRZYSZTOF: Dlaczego? Nie narzekałbym, jakby było trochę czyściej…

Jakub Koźniewski w tle instalacji „ORANY Goniąc kormorany 2.0” (Kultura 2.0 2010, fot. Bartek Trzeszkowski), Krzysztof Cybulski gra na Dodecaudionie (Kultura 2.0 2011, fot. Katarzyna Piądłowska), Krzysztof Goliński i Niklas Roy przy pracy nad „Explosive Digital Data Storage” (Kultura 2.0 2013, fot. Bartek Warzecha)


JAKUB
: Przy okazji Złotego Lwa często podnoszony był taki wątek: jak to jest, że te wszystkie agencje, które mają zastępy kreatywnych, nie są w stanie tego Złotego Lwa zdobyć, a tu nagle ekipa czterech panów, którzy siedzą w byłej fabryce serów, w małej pracowni, dostaje to najwyższe wyróżnienie branży kreatywnej. Może dlatego, że my dajemy sobie dużą swobodę, jeśli chodzi o proces twórczy. W agencjach proces ten jest w jakimś sztywnym kagańcu.

KRZYSZTOF: Poza tym nie akceptujemy projektów, które są na wczoraj. Jeśli ktoś chce dużą instalację na za miesiąc, to mówimy, że fajnie, ale bardzo nam przykro, pamiętajcie o nas w przyszłości.

Musieliście się tego nauczyć?
KRZYSZTOF: Zdecydowanie.

Czego jeszcze?
KRZYSZTOF: Bardzo dużo pokory.

Wobec czego?
KRZYSZTOF: Wobec materii, w której tworzymy. Wcześniej byliśmy totalnie hurraoptymistyczni. Braliśmy wszystko, co mogliśmy. Teraz staramy się realizować projekty, co do których jesteśmy w stu procentach pewni, jak je zrobić, zanim zaczniemy je robić. Zdarzało się, że w praniu wychodziły różne rzeczy.

JAKUB: Z perspektywy inżynierskiej nasza działalność to projekty wysokiego ryzyka. Takie partyzanckie R'n'D. Normalny proces tworzenia nowych urządzeń, systemów – z kodem, elektroniką, mechaniką – to iteracyjny wieloetapowy proces. My wykonujemy pierwszy etap, który jest jednocześnie etapem finalnym. Ryzyko jest duże. Jak to jest, że schody ruchome w metrze notorycznie się psują, skoro jest to tak stary wynalazek? A my mamy do siebie pretensje, że jakaś instalacja nam czasem szwankuje, podczas gdy po raz pierwszy ujrzała światło dzienne kilka dni przed premierą.

KRZYSZTOF: Faza testowania następuje, ale już w galerii, na żywym organizmie.

Wieczna beta.
JAKUB: Tak, to jest wieczna beta i nie wszyscy to rozumieją. Z jednej strony oczekuje się innowacyjnego działania twórczego, które daje natychmiastowe rezultaty. Z drugiej strony ma to być kuloodporne i niezawodne. To raczej sprzeczne wartości. Technologia w każdym momencie może odmówić posłuszeństwa. Jeśli coś działało wczoraj, nie znaczy, że będzie działać jutro.

KRZYSZTOF: Półtora tygodnia temu wieszałem wystawę swoich obrazów i rysunków. Powiesiłem je i westchnąłem, że to się nie może zepsuć!

Stare dobre media.
JAKUB: Paradoksalnie obraz nie może się zawiesić… Z technologią mamy związek podszyty miłością i nienawiścią. Świetny jest proces wymyślania, robienia, duża satysfakcja, jak już się coś uda. Ale jest masa momentów, kiedy przeklinamy i zastanawiamy się, dlaczego nie jesteśmy tradycyjnymi rzeźbiarzami. Byśmy wykuli z kamienia, postawili i by stało. A my się babrzemy w silnikach, które się przepalają.

À propos starych mediów, obiektów nieprocesowych, z finalnym artefaktem. Co was w nich inspiruje?
KRZYSZTOF: Niezmiennie inspiruje mnie minimalizm lat 60. w malarstwie, wczesna sztuka konceptualna. Christo i Jeanne Claude, ci, co spakowali Reichstag. Anish Kapoor, autor wielkiej lustrzanej rzeźby w Chicago.

JAKUB: Olafur Eliasson. Robi bardzo proste rzeczy.

To inspiracja estetyczna?
KRZYSZTOF: Tak, myślimy bardzo wizualnie.

JAKUB: Z polskich artystów wizualnych mam duży szacunek do Normana Leto, który podejmuje tematy o fundamentalnym charakterze, ale bez uciekania w metafizykę czy hermetyczną i mętną praktykę artystyczną. Artyści czasem wypowiadają się na temat fizyki kwantowej i robią z tego totalny bełkot. Leto zachowuje dużą dyscyplinę naukową. Bardzo go też cenię za warsztat, sprawne posługiwanie się narzędziami, takimi jak animacja 3D. Jest samowystarczalny. Bardzo rzadkie połączenie.

KRZYSZTOF: Leto zresztą umiejętnie zażartował sobie ze sztuki współczesnej.

JAKUB: Animacja 3D, która pokazuje wystawę – syntezę wszystkich wystaw, elementów powtarzających się w sztuce polskiej: multiplikacja, ciężkie na lekkim, lekkie na ciężkim, świetnie dekonstruuje kody kulturowe, i jeszcze z humorem.



KRZYSZTOF: Poczucie humoru w polskiej sztuce to niezbyt powszechna rzecz. Oskar Dawicki i Azorro to wyjątek.

JAKUB: Cenię sztukę, gdzie jest klarowny, czytelny koncept. Niektórzy traktują to jako zarzut. Chodzi o tzw. plakatowość. Zamysł, który jest niekoniecznie bardzo oczywisty, ale po chwili do odcyfrowania. Albo koncept czysto formalny, niestandardowe podejście do wygenerowania jakiejś formy lub przekaz sprytnie ukryty w formie danego dzieła. Jestem mocno zdystansowany do sztuki widywanej często w galeriach, do której zrozumienia potrzeba najpierw przeczytania tekstu kuratorskiego. Być może to kwestia mojego braku przygotowania, ale mam wrażenie, że nie powinno się ode mnie jako odbiorcy sztuki oczekiwać bardzo skrupulatnego przygotowywania się do kontaktu ze sztuką.

KRZYSZTOF: Chodzi o to, żeby zwykły widz, których jednak jest większość, też coś dla siebie mógł odnaleźć. To jest wartość.

JAKUB: My poszukujemy głównie sensualności. Niech instalacje ciekawie oddziałują na nasze zmysły i reinterpretują formy, które znamy z codzienności. No i komponent interakcji, który jest bardzo ważny. To podstawowy wyróżnik sztuki nowych mediów. Bardzo go brakuje w wypadku większości dzieł sztuki, czy klasycznej, czy współczesnej, ale nienowomedialnej.

Interaktywność sztuki nowych mediów sprawia, że jest ona jakoś tam performatywna. Reżyserujecie pewną sytuację, w której ludzie odpowiadają na zaprojektowany przez was układ. Znajdujecie coś ciekawego we współczesnym teatrze?
JAKUB: Nie, teatr strasznie został w tyle, jeśli chodzi o środki wyrazu. Może jakieś projekcje wideo, czasem miksowane na żywo, ale to są patenty z lat 70. Chociaż Ola Wasilkowska wraz ze wspomnianym już Wiesławem Bartkowskim zrobiła ciekawą rzecz u Garbaczewskiego w „Życiu seksualnym dzikich”, tę wyspę kinetyczną. Bardziej interesuje nas scenografia niż historia.


Jak robiliście „Grę nie-video”, towarzyszyło jej pytanie „Czy słowo może być warte tysiąca obrazów?”. Co czytacie?
KRZYSZTOF: Dużo science fiction w ramach poszukiwań możliwych przyszłości. Teraz ostatnią książkę Gibsona. W zeszłym roku przeczytałem 30 książek.

Wszystkie sci-fi?
KRZYSZTOF: Nie, bardzo różne. Duże wrażenie zrobiła na mnie biografia Elona Muska.  

Wczoraj widziałam „Lo i stało się” Herzoga, w którym Musk występuje. Zaskoczyło mnie, że jest taki melancholijny, wycofany nieomal, a w tle te rakiety.   
KRZYSZTOF: Biografię bardzo polecam, choć pracować z takim człowiekiem bym nie chciał. To tyran. Jeżeli ktoś do niego przychodzi i mówi, że ma problem i że nie wie, jak go rozwiązać, to wylatuje. Ale on poleci na tego Marsa.

JAKUB: Czytam teraz „W rzeczy samej”, książkę napisaną przez Marka Miodownika, materiałoznawcę uczącego na University College w Londynie. To książka o właściwościach i historii materiałów. Sięgnąłem po nią, by dowiedzieć się więcej na temat materii, którą manipulujemy. Drugą książkę męczę od dłuższego czasu, to „Superintelligence” Nicka Bostroma. To dość ciężka lektura. Książka podnosi temat obaw związanych ze sztuczną inteligencją, z jej rozwojem w przyszłości. Autor jest częścią grupy roboczej na Oksfordzie, której zadaniem jest przewidywać problemy związane z AI. Temat sztucznej inteligencji będę chętnie eksplorować w najbliższym czasie.

O literaturę polską boję się was pytać.
KRZYSZTOF: Czekaj, czekaj, „Bezcenny” Zygmunta Miłoszewskiego mi się podobał. Ale to raczej rozrywka…

A wierzycie w duchy?
KRZYSZTOF: Duchy czego?

Ludzi, miejsc.
JAKUB: Duch czasów myślę, że jest.

KRZYSZTOF: Jeśli czas istnieje.

JAKUB: Ja mam bardzo nudny, materialistyczny światopogląd i on nie pozwala mi wierzyć w istoty nadprzyrodzone.

Nigdy nie spadło ci żadne zdjęcie z szafy?
KRZYSZTOF: To był przeciąg!

JAKUB: Jakby się zastanowić na poważnie, to rozwój sztucznej inteligencji może wyprodukować takie duchy bez powłok. Niematerialne inteligentne byty to coś, co przyjdzie z czasem.


Dawna fabryka serów, szatnia damska, Warszawa, 8 października 2016

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.